Monday, September 24, 2018

Komedia w sądzie czyli sprawa Kavanaugha

     W polityce są problemy które da się rozwiązać a są inne, które powracają i męczą jak koszmarny sen. Już nie jeden raz pisałem o tym szczególnym i ostrzegałem, że jak się rozwinie, to nigdy nas nie opuści. I tak się dzieje. Powoli pleciemy sobie sznur. Wielu bawi się i zakłada go na szyję, nie myśląc, że ten może im kiedyś zagrozić. Powoli, wszyscy na nim zawiśniemy.
       Mamy coraz więcej przypadków z sądzeniem mężczyzn o seksualne molestowanie. Przypadki są różne. Prawdziwe, te w którym kobieta przeżyła taki koszmar i ma nadzieję że mężczyzna który to zrobił, nigdy tego nie powtórzy.
   I te wymyślone, gdzie chodzi o wyciągniecie pieniędzy od wybranej osoby.
Teraz doszła groźniejsza forma. Polityczna. Jaka to prosta metoda zniszczenia przeciwnika. Trzeba tylko znaleźć jedną kobietę, która stwierdzi, że wybrany polityk ją molestował. Nie grozi jej to niczym. On powiedział, ona powiedziała. W najgorszym wypadku sprawa może być zignorowana ale jak się uda to życie tego polityka jest popiołem. Jaka groźna broń, jak łatwa do użycia. Tylko idioci nie zdają sobie sprawy z tego, że jutro mogą skończyć w podobny sposób. Nikt nie jest bezpieczny. Do momentu, kiedy kobiety którym udowodnią wymyślenie historii gwałtu, nie będą bardzo surowo karane.
   Przejdźmy do przypadku o którym wszyscy teraz mówią.
Brett Kavanaugh, jest kandydatem na sędziego sądu najwyższego. Wybór ten jest bardzo poważny, ponieważ jest to stanowisko na całe życie. Brett, został wytypowany przez obecnego prezydenta i dlatego, natychmiast staje się wrogiem demokratów. Muszę tu zaznaczyć, że Trump mógłby wybrać bardziej konserwatywnego kandydata. Kavanaugh jest więcej po środku w swoich opiniach. Demokraci oczywiście, chcieliby socjalistę ale to się nie stanie w czasie kiedy prezydentem jest republikanin.
     Czyli trzeba robić wszystko, żeby nie pozwolić zatwierdzić nikogo wytypowanego przez Trumpa. W tej chwili są duże szanse na jego zatwierdzenie, ponieważ Kongres jest też w większości republikański. Demokraci mają wielką nadzieję, że w październiku wygrają dodatkowych kilka miejsc w Kongresie i wtedy nie ważne jakiego człowieka by prezydent wytypował, oni jego nie zatwierdzą. Trzeba więc zrobić coś, co pozwoli odwlec jego nominację. Przez miesiąc, były przesłuchania Kavanaugha. Wyciągane wszystkie możliwe brudy ale nie mogli znaleźć nic, co mogłoby obalić jego  kandytaturę. I tutaj zaczęto planować użycia broni nuklearnej. Miesiąc temu znaleźli kobietę, która zgodziła się na oskarżenie Bretta. Ale sprawy nie rozgłoszono do ostatniej chwili. Już po zakończeniu całej procedury i przed samym głosowaniem, Christine Blasey Ford stwierdziła, że Brett ją molestował.
  I teraz zaczyna się cyrk. Stało się to 30 lat temu w średniej szkole. Same detale nie są dokładnie znane. Wymieniała kilka świadków, ale każdy z nich stwierdził że nic takiego się nie stało. Ona sama mówi, że nie pamięta na jakiej zabawie się to stało i dokładnie kiedy. Ale było to takie straszne przeżycie, że teraz po trzydziestu latach, zaczęła chodzić do psychologa. Przez te minione lata, jakoś nie musiała. Dla demokratów oczywiście to wystarcza. Nie ważne jest, że 18 innych kobiet z tego grona, napisało list, że Brett był zawsze człowiekiem z pełnym respektem dla kobiet i nigdy nie słyszały o żadnym, nawet najdrobniejszym wypadku, które rzuciło by cień na jego osobowość. Ale to też się nie liczy. One muszą kłamać. Dodam, że Kavanaugh, był sędzią na wielu poziomach w naszym systemie i zawsze był zatwierdzany bez problemu. Ta jedna kobieta może mu znisczyć karierę i życie. Cyrk trwa.
     Christine zaczyna stawiać warunki. Poproszona o zeznanie przed komisją, odmówiła. Chce żeby Kavanaugh był przesłuchany pierwszy. Coś idiotycznego. Jak można go przesłuchiwać, kiedy nikt nie zna faktów (może nie faktów a wymyślonej historii). Oskarża komisję o szowinizm. Są w niej tylko mężczyzni. Tu nastepna farsa. Są to senatorzy wybrani przez społeczeństwo. Jeżeli wybrani byli mężczyzni, to nikt tego nie zmieni w czasie tych przesłuchań. Kiedy zaproponowano, że włączą do tego kobietę prawnika, też odmówiła. Żąda także, żeby zabroniono Brettowi bycia świadkiem jej przesłuchania. Sprawa zostaje przeciągana i właśnie o to chodzi. Demokraci mają sraczkę z radości. Dla nich nie liczy sie już nic. Wartości, które były podstawą naszej cywilizacji nie mają już żadnego znaczenia. Nawet to, że jutro może ich człowiek wpaść w podobne sidła, też się nie liczą. Ważne jest dzisiaj. A dzisiaj wygląda dla nas wszystkich czarno. Bo kto z nas jest idealnym? Ilu z nas było na imprezach, które różnie się kończyły. A nawet jakbyś nie był, to jak udowodnisz że nie byłeś. Niestety, w tej chwili jest to droga jednokierunkowa. Tylko faceci są seksualnymi maniakami. Kobiety to ideały.  A jak były sytuacje, kiedy kobieta zaczęła „molestować” mężczyznę? Spróbujcie to powiedzieć w sądzie. Każdy by Was wyśmiał. A na końcu stwierdziliby, że to nie to samo, bo jakby kobieta rozebrała się nago i usiadła na nim to nie jest gwałt, bo mężczyzni to zwierzęta i żaden by nie narzekal, tylko skorzystał z sytuacji. I jeszcze by go zasądzili, że nie odmówił, tylko ją wykorzystał. 
       Jeżeli kobieta obwini mężczyznę i zniszczy mu życie to kara za kłamstwo powinna być współwymierna. Powinny iść do więzienia na bardzo długi okres i pokryć nawet najdrobniejsze koszta i wydatki jakie poniesie ten mężczyzna. Ale to w naszym liberalnym, zakłamanym świecie, nigdy się nie wydarzy.

Saturday, September 15, 2018

Boliwia - część II

   Dzisiejszy wolny dzień spędziłem na sprzątaniu wokół domu i nad drugą częścią filmu z Boliwi. Teraz jestem bardzo zmęczony, ale przed pójściem spać, załączam mój ostateczny produkt. Boliwia - część II


 

Friday, September 14, 2018

Ostatni dzień

Sobota - 25 Sierpień

      To już ostatni dzień. Nie zostało dużo i prawdę mówiąc niczego już nie oczekuję, bo wszytko ma być w przyspieszonym tempie. Po śniadaniu jeszcze jedna wyprawa w dżunglę. Tym razem pada deszcz. Siedzimy godzinę pod dachem i liczymy na przejaśnienie. Poprawia się trochę ale dalej kropi. Wszyscy decydują się na spacer. Zakładamy jednorazowe „worki” plastykowe i wyruszamy. Zwierzęta jednak pochowały się przed deszczem i oprócz widoków mokrych drzew, nic więcej nie oglądamy. Dochodzimy do kilku olbrzymich drzew, które w tej wycieczce sa najatrakcyjniejszym miejscem. 




     Na końcu spacer w błocie i przeprawa przez strumyki. I w taki sposób skończyłem tą wizytę. Teraz do pokoju przebrać się i spakować. Przed samym lunchem miła niespodzianka. Do miejsca w którym jemy, przyszedł Tapir. Są one bardzo rzadkie i trudne do zobaczenia a ten przyszedł sam do nas. Widać jednak, że to nie pierwszy raz. Wie, że może znaleźć tutaj coś do zjedzenia i się nas nie bał. 



 Po lunchu wsiadam na łódkę i odpływając żegnamy się z poznanymi tutaj ludźmi.
Płyniemy dużo szybciej adeszcz dalej pada. Niebo pokryte ciężkimi chmurami. Kilka fotografii.




    Następnie to już formalności. Z łódki na samochód, z samochodu na samolot, z samolotu na samochód i jestem z powrotem w hotelu.
Od chwili powrotu do jakiejś cywilizacji na telefonie pojawiają mi si alarmujące wiadomości. Zostawiłem dziewczynom pieniądze ale nie bardzo dużo, bo miały kartę bankową i automat obok hotelu. Okazało się, że jak tam poszły, to karta została zablokowana. Albo coś źle zrobiły, bo po powrocie karta działała. Ale one zostały bez pieniędzy i wysyłały mi teksty, czy mogę im pomóc. Przynajmniej w takich wypadkach wiedzą jak bardzo potrzebny jest im mąż i ojciec.
      Wieczorem szybko spać i oczywiście szybko wstać na samolot. Przelot do Peru i stamtąd do Nowego Jorku. Tak zakończyła się nasza podróż. Następna szpilka wbita w mapę świata, następny kraj skreślony z listy miejsc które chcę zobaczyć. 
    Troche smutno że koniec ale też przyjemnie wrócić do swojego miejsca. A ja mam jeszcze tą przyjemność, że mam tygodnie pracy nad zdjęciami i filmem z naszej podróży. I ta myśl, że minie trochę czasu a będzie można organizować coś nowego.

Wednesday, September 12, 2018

Boliwia - część pierwsza

    Dzisiaj krótko. Chociaż nie skończyłem pisać o naszej wyprawie, został mi jeden dzień, dzisiaj przeskoczę to i załączam film z pierwszej części wakacji. Właśnie zakończyłem prace nad nim. Miłego oglądania. 





Tuesday, September 11, 2018

11 Września

   Dzisiaj rocznica 11 Września. Nie będę się na ten temat rozpisywał ale wspomnę raczej smutny fakt idiotyzmu ludzi, a raczej młodzieży. Bo oni są tego twórcami tego o czym chcę napisać. Na U-Tube mam swój krótki film na temat moich wspomnień z tych chwil.

   

Pojawiają się tam różne komentarze. Przytoczę tu niektóre. Świadczące o inteligencji naszej młodzieży. 
    Wiem że tworzenie teorii spiskowych to już normalne. Wszystko co się dzieje na świecie to spisek. Nie wiadomo jaki ale na pewno spisek. Ale jak chcemy coś takiego tworzyć to trzeba trzymać się faktów o mieć na ten temat wiadomości.
Kończąc tylko podstawową klasę, nie daje nikomu dużych praw do dyskutowania z inżynierami jakie prawa działają żeby spowodować zapadnięcie się budynku. Oglądanie filmów spreparowanych przez ludzi, którzy na tym zarabiają pieniądze i pokazujących samolot w mgiełce, tak jakby był on dołożony do filmu jest proste do zrobienia i nawet taki filmowiec jak ja to potrafi. Każdy z nas ogląda na codzień zdjęcia i filmiki stworzone przez takich ludzi i nabiera się na nie. Mówienie że samolotów nie było, są wymyślone, bo tak powiedział jeden facet w telewizji a negowanie setki tysięcy ludzi, którzy oglądali to na żywo zakrawa na głęboką głupotę. Chyba że te tysiące ludzi, też brało udział w spisku. Oczywiście ten bardzo w to wierzący, zawsze dorzuci do tego Żydów lub masonów. No i Busha. Przecież zrobił to dla ropy naftowej. Nikt już nie zwraca uwagi na to, że Ameryka straciła olbrzymie pieniądze w tej wojnie, bo ropy nie dostała a odbudowała część kraju.  Nawet nie będę argumentował z wszystkimi a przytoczę tu kilka.

"Tak a następnego dnia znaleźli w gruzie paszport terrorysty, który rzekomo mu wypadł tuż przed uderzeniem... Spisek rządowy mający na celu usprawiedliwienie wojny i wejście po ropę naftową i opium... Illuminaci są w USA od początku założenia tego państwa przez masonów takich jak Franklin, Waszyngton i in. "

"Czuję niepokój mając świadomość że stronnictwo Amerykańsko/Żydowskie które jest sprawcą tej tragedii jest obecnie naszym protektorem z ramienia Pis. "

"Tak logicznie myśląc, nawet gdyby ogień tak osłabił stalową konstrukcję i rdzeń. To taka wieża powinna się skręcić , wygiąć i przewrócić na bok ale napewno nie ku swojej podstawie. To nie ma sensu !!! "

"To tak samo jak w smolensku,sa fakty I dowody na udzial ludzi z zewnatrz!!! Ale jaki sens ma nasze zdanie,zadne!!! Zady nieprzejmuja sie spoleczenstwem, ktore ich wybralo I robia co chca!!! "

"ZYDOWSKA MISTYFIKACJA I CYRK...DROGA DO III WOJNY SWIATOWEJ HAILL HITLA "

Smutne, że tylu prędzej uwierzy terrorystom niż nam którzy to przeżyli. Dzisiaj pamiętajmy o tych którzy tu zginęli. 

Monday, September 10, 2018

Madidi Park

   Piątek - 24 Sierpień
       Rano decydujemy, że dziewczyny zostają w La Paz. Elaine jest dalej zatruta jedzeniem. Wyjeżdżam na lotnisko sam. Nie namawiałem ich bardzo, bo wiem jaka jest dżungla i później doszedłem do wniosku, że dobrze zrobiły. To nie dla nich. Lecę dużym samolotem i po lądowaniu zaskoczony, że lotnisko to tylko pas asfaltu. Po wylądowaniu samolot kołuje po ubitym piachu. Wychodzimy na puste pole. 


Tam zabiera nas samochód do budynku, który nazywa się lotniskiem.


    Walizki jadą za nami, więc szybko znajduję się w innym samochodzie, który zawozi nas do biura podróży. Załatwiane są tu formalności w związku z wjazdem do parku i schodzimy nad rzekę. Przy brzegu zakotwiczonych jest wiele łodzi. 


   Jedna z nich zabiera grupę z którą ja jestem. Teraz mamy kilka godzin na rzece. To jest moja ulubiona część z wypadów do dżungli. Piękna pogoda, cudowne widoki a na wodzie zawsze się jakoś lepiej relaksuje. 



Trochę zepsuty humor z powodu Elaine i martwię się czy wszystko w porządku. Najgorzej, że od tego momentu, kończy się kontakt ze światem. Tu już nie ma żadnych połączeń. Ani internetowych, ani telefonicznych.
       W tą stronę płyniemy pod prąd, dlatego trwa to dość długo. Tak wyglądały okolice.



    Rzeka musi być dość płytka, bo często na dziub łodzi wchodzi jeden z prowadzących ją i sprawdza kijem głębokość. Pokazuje temu z tyłu czy może płynąć i w jakim kierunku. Często mijamy wystające z wody skały.


     Jest tu też trochę życia. Ptaki polujące na ryby.





Czy moja ulubiona świnka, Kapibara.


     Co chwila mijamy rybaków lub przepływające łodzie służące jako autobus dla lokalnych mieszkańców.


    Łódź dobija do brzegu i musimy się wspiąć na szczyt wzgórza, gdzie jest nasz hotel. Dobrze że mam tylko jedną małą walizeczkę, bo z naszymi byłoby się trudno tam dostać. Pokój jest bardzo duży ale tutaj już nie ma nawet prądu. Wszędzie stoją świeczki a woda lodowata. Dobrze że nie ma dziewczyn.
      Natychmiast zbieramy się w małej grupie z którą mamy iść w puszczę. Chociaż mogłem mieć osobnego przewodnika, wolę iść z kimś. Jest dwóch Turków i dziewczyna z Południowej Afryki ale z pochodzenia Hinduska.
     Spacer jest podobny do tych które już odbyłem w innych miejscach. Nieraz wspominałem. Dżungla jest wszędzie podobna. Pełna niezwykłej roślinności ale tutaj mało można zobaczyć. Tylko dużo głosów ptaków i zwierząt ale jeśli nawet coś się zauważy, to wysoko w koronach drzew. Przy tym jest tu dość ciemno. Słońca dochodzi bardzo mało. Nie ma więc najlepszych zdjęć, jeśli jakieś są. Oglądamy różne rodzaje małp skaczących po gałęziach ale rzadko udaje mi się coś złapać na filmie. 



Tym bardziej że nie jestem w dobrym humorze, bo myślę cały czas o Elaine.
     Wczoraj marzłem a dzisiaj jestem w tropiku. Moja koszulka jest całkowicie przesiąknięta potem. Tak się leje ze mnie, że mógłbym podłożyć kubek i łatwo  wypełnić go potem. Dochodzimy do urwiska, gdzie widać rzekę, która płynie w dolinie pod nami. 


Tutaj mamy chwilę odpoczynku i wracamy na obiad.
Kąpię się w tej lodowatej wodzie. Przyjemnie jest się ochłodzić, ale ta woda, to trochę przesada. Muszę oczywiście zmienić podkoszulkę. Obiad przy wspólnym stole i wieczorem, kiedy jest już bardzo ciemno, wychodzimy na nocny spacer.
Najpierw na dachu naszej stołówki zauważamy Tarantulę. Dobrze, że trochę z daleka, bo pająków to delikatnie mówiąc, nie lubię! 
    Okazuje się, że hotel potwierdza swoją kiepską jakość. Nie mają tu latarek. Ja nie wziąłem swojej, bo nic nie mówili. Zawsze mają, jeśli organizowane są nocne spacery. Idę, ale muszę liczyć na innych. 
      Wyprawa jest dużo ciekawsza niż dzienna. Co chwila coś spotykamy. Chociaż trochę to straszne. Nad głowami wisi szmaragdowy Boa. Dobrze że nie spadł komuś na głowę. Później inny wąż z boku drogi w czarno białe paseczki. Na gałęzi siedzi śliczny, napuszony ptak. Podchodzimy do niego na odległość wyciągniętej ręki a on dalej nie odlatuje. Widocznie boją się latać w nocy? Trochę różnych pająków, jaszczurek. Mrówki pociskowe. Bardzo duże. Trzeba na nie uważać, bo ich jad jest (tak jak nazwa mówi)  jak pocisk. Bardzo bolesny i trwa 24 godziny. Raz widzimy jakieś świecące, duże oczy w zaroślach, ale nikt nie odważa się sprawdzić co to może być. Szczególnie wiedząc że w tych lasach żyją pumy.
     Wychodzimy naszą grupką na ławeczkę, znajdującą się na stoku przy rzece. W blasku księżyca widać dół doliny ale w okolicy jest ciemno. Jeden z Turków przynosi butelkę rumu i przy jej pomocy spędzamy mile trochę czasu na pogawędkach. Dziewczyna okazuje się typową socjalistką. Jest jednak bardzo miła i po rozmowach zgadza się z wieloma rzeczami, których była przeciwniczką. Kilka takich wieczorów i zrobilibyśmy z niej przeciwnika socjalizmu. Piszę zrobilibyśmy, bo Turcy mają podobne do mojego podejście do życia.
       Po takiej wyprawie dobrze się śpi, wiedząc, że wszystko to kręci się gdzieś w okolicy mojego pokoju.

Thursday, September 6, 2018

Ostatni dzień w Andach

Czwartek - 23 Sierpień

    Dzień, który kończy naszą wycieczkę po górach i wyżynach Boliwii. Będzie też mniej atrakcji, bo musimy dojechać do Uyuni, skąd wracamy samolotem do La Paz.
     Zmienia się krajobraz mijanych okolic. Pojawia się trochę uprawnych pól i zwierząt. Wszystko jest puste, bo jesteśmy w czasie zimowym, ale widać trochę życia.  Pasą się stada lam, przechodzą osły i więcej ptaków.


      Skręcamy w boczną drogę, żeby zobaczyć jeszcze jedną lagunę. Tym razem ostatnia a nazywą się jak zwykle po kolorze - Czarna Laguna. 
    Ukryta między skałami, więc dojechać do końca nie można. Ostatni odcinek, trzeba przejść. Po obu stronach wznoszą się skały a pod nogami mokradła.


 Musimy przeskakiwać między wysepkami traw. Wszędzie płyną strumyki wody. Niektóre pokryte cienką warstwą lodu.  Na końcu trasy wspinamy się lekko pod górę i za tym pojawia się laguna. Ponownie zachwyca. Nie wiem która z nich była najpięknejsza. Każda ma coś specyficznego do zaoferowania. Ta kojarzy się z naszymi górskimi jeziorami.  Trochę żałuję, że wszystko jest takie krótkie, bo można by było tu fajnie odpocząć i zrelaksować się. Oczywiście latem, bo teraz jest trochę za zimno.




      W powrotnej drodze spotykamy te ich olbrzymie zające. Wyjazd samochodem jest trudny. Musimy przebić się przez wiele strumyków a jazda jest po dużych kamieniach i skałach. Po drodze spotykamy innych turystów, którym ta przeprawa się nie udała i ugrzęźli w błocie. Ale znalazł się już inny samochód, który ich próbuje wyciągnąć.


      Teraz dojazd do Kanionu Anakonda. Jak później zobaczymy, nazwa powstała od kształtu rzeki w jego głębi. Wije się jak pełznący wąż.
Musimy wspiąć się na wysokie skały, żeby móc zobaczyć ten wąwóz.  Na końcu posuwamy się wolno jednym z dwóch występów skalnych, które jak wystające palce wchodzą w głąb kanionu. 



Są wąskie i trzeba uważać, bo idziemy na ich krawędzi. Ale opłaca się bo widać stąd całość kanionu. Kilka ryzykownych zdjęć i wracamy do samochodu.




     Na lunch zatrzymujemy sie w Twilight Zone, strefie mroku. Miasteczko, ale nie widać jednej osoby, jakby było opuszczone.  Biedne, niewykończone budynki i kurz. 



Kiedy oni przygotowują lunch w jednym z nich, my spacerujemy ulicami. Dochodzimy na główny plac. Na środku wybudowane jest coś w stylu piramidy Inków. Po prawej stronie kościółek. Zamknięty na kłódkę a wokół domy. Siadamy w słońcu na naszą herbatę z termosu.




     Luch jest w „hotelu”. Zaśmiałem się jak on to powiedział. To podobna ruina jak inne, tylko ma pomieszczenie przypominające stołówkę. Kiedy się posilamy, zauważam kobietę na środku drogi (dobrze że tu nikt nie jeździ), która coś robi. Przewodnik tłumaczy, że wybiera ziarna ze zboża. Czyli uderza suchum zbożem o ziemię, potem bierze to co wypadło i podrzuca do góry a wiatr zabiera wszystko lekkie, pozostawiając cięższe ziarna. Tak jak wszędzie, tylko bardzo dawno temu.
     Teraz do Uyuni. Mamy kilka godzin do odlotu. Dostajemy pokój w hotelu, żeby się odświeżyć i odpocząć. Dziewczyny to robią a ja jak zwykle chcę zobaczyć więcej. Idę do miasta. Uyuni jest bardzo duże, ale to w większości mniejsze domy. Wszystkie bardzo podobne i tak jak w każdym innym miejscu, niewykończone i pokryte kurzem. Doszedłem do centrum, gdzie odbywa się targ. Ulice zapchane straganami. Sprzedają tu wszystko. Można także znaleźć ich straganowe restauracje. 


    Wracam i okazuje się że mam problem. Nie trafiam na moją ulicę. Tu nie ma nazw a jak powiedziałem, wszystko wygląda tak samo. Chodziłem prawie godzinę i coraz więcej tracę orientację. Została nam godzina do wyjazdu na lotnisko a ja nie znam języka, nie zapamiętałem nazwy hotelu i nie wiem na jakiej ulicy. Jedyna rzecz którą pamiętam to jedną ulicę od hotelu był bardzo duży plac zabaw dla dzieci. Teraz już trochę w panice szukam turystów, którzy mówią po angielsku. Wyglądam jak idiota, bo oni pytają się jaka nazwa hotelu a ja na to - nie wiem. Jaka nazwa ulicy, nie wiem. Na końcu znalazłem kogoś, kto wytłumaczył tubylcom że szukam placu zabaw dla dzieci. Wskazali mi kierunek. Tam już prawie biegłem. Na szczęście było to moje miejsce a od niego nie miałem problemu ze znalezieniem hotelu.  Niezła przygoda na zakończenie tej wycieczki.
     Zdążymy jeszcze zjeść obiad w restauracji i teraz lotnisko i przelot do La Paz. Elaine musiała zjeść coś nie odpowiedniego do jej diety i się źle poczuła. 
W La Paz, znajdujemy sie w tym samym hotelu co poprzednio. Kładziemy się spać, bo jutro wczesny lot do Madidi Park.