Sunday, March 20, 2016

Pódroż do Gorilla Camp


  Wtorek – 8 Marzec

Pożegnaliśmy się dzisiaj z nasza obsługą hotelu i wyruszamy do następnego celu.
     W nocy padał deszcz, ale poranek jest pogodny. Pierwsza część podroży, to droga prowadząca przez małe wioski. Nie różnią się dużo od mijanych w poprzednich dniach. Okoliczne tereny są przepiękne. Górki i doliny, pokryte bujną zielenią. 



Wszędzie domki. Wiele bardzo ładnych, stylem przypominające polskie. Oczywiście dużo tych biedniejszych z gliny, cegły lub drewnianych. 


W centrum wiosek, zawsze dziesiątki z otwartą przednią ścianą, służące za sklepy. Ta część jest uboga i brudna. We wszystkich wiszą towary na sprzedaż, lub są to pomieszczenia na usługi jak np. fryzjer. Oczywiście zawsze jest kilka z wiszącym tam mięsem.
     W jednej z wiosek odbywa się duży targ z bananami. Na drodze spotykamy dziesiątki rowerów, popychanych przez właścicieli, obładowanych bananami. 



Okoliczni mieszkańcy kupują je od właścicieli plantacji i dostarczają je w ten sposób na targowisko. 


Tam pojawiają się ciężarówki, których kierowcy odkupują je od nich i przewożą do dużych miast. 


Nikt nie zarobi na tym dużo, ale wystarcza im to na jakiś czas.
   Na drogach zawsze coś się dzieje. Rowerzysta próbuje ułatwić sobie jazdę z dostarczeniem wody.


    Przeładowana ciężarówka i próba jej naprawy bez narzędzi.


Transport ananasów.


      Przekraczamy granicę parków i tereny zmieniają swój wygląd. Znikają wioski i budynki, także górki i doliny. To jest afrykańska sawanna. Tylko częściowo pokryta roślinnością i dużo otwartych terenów.
Razem z tym pojawiają się zwierzęta. Zaraz na początku oglądamy walkę dwóch antylop.



Niebo przykrywa coraz więcej chmur a na horyzoncie jest bardzo ciemne. Tam muszą być duże deszcze. Zatrzymujemy się w kilku miejscach w których spotykamy różne rodzaje małp. Miedzy innymi są L'Hoest's monkey



   Także Kotawiec Sawannowy   



   Zaczyna padać. Dokładnie z deszczem pojawia się duże stado słoni. Idą długim szeregiem. Zwalniamy, bo chociaż są daleko, idą w naszym kierunku. Przed drogą, zatrzymują się pod dużym drzewem, jakby chciały się schronić przed ulewą. 



Rezygnują jednak po chwili i przechodzą naszą drogę dokładnie przed autem. Otworzyliśmy dach, żeby zrobić zdjęcia i trochę zmoknęliśmy, ale było warto.
    Kilkanaście minut po tym spotkaniu, przestało padać. Zatrzymujemy się więc na lunch. Załatwiamy to bardzo szybko. Korzystamy z publicznej toalety


    Ciekaw jestem po co ta szczotka. Mam nadzieje, że nie do wycierania….
Ponownie w drodze. Po 6-ciu godzinach dojeżdżamy na miejsce – Gorilla Forest Camp.
    Dostajemy swój domek. Warbler (gajówka) – taka jego nazwa. 



Bardzo przyjemne miejsce. Otoczeni jesteśmy zielenią a za nią wyrastają góry, zarośnięte dżunglą. Tam właśnie będziemy szukać Goryli. Nad zboczami snują się gęste mgły. Pojawiają się nieraz jakby wychodziły z dużego ogniska i po wzniesieniu się w górę, wiatr zamienia je w chmury. Teraz rozumiem tytuł książki i filmu o tym miejscu – Gorillas in the Mist (Goryle we mgle).


     Po rozpakowaniu, wyszliśmy po za granice obozu. Znajduje się tu kilkanaście sklepów. Większość to pamiątki, rzeźby tutejszych artystów. Możecie się domyśleć, że większość z nich to rożnej wielkości Goryle.



     Nie lubię jednak chodzić w okolicach sklepów, bo wszyscy Cię atakują, żeby coś sprzedać. Powróciliśmy więc do siebie.
     Przed obiadem rozpalono ognisko. Usiadł przy nim lokalny muzyk. Grał na jakimś lokalnym instrumencie i „śpiewał”. Nie myślę, żeby kiedykolwiek zrobił on karierę, ale tutaj miało to swój urok.



Po koncercie, Marian spróbował swoich sil na tych kilku strunach. Może byłby to dobry duet!


     Na zakończenie dnia, jak zwykle obiad. Tym razem nie jesteśmy sami. Są dwie dodatkowe pary. Pierwsza to małżeństwo. Skąd wiem że są po ślubie? Przesiedzieli cały wieczór, nie rozmawiając ze sobą. Druga para to lesbijki.
      Zrobiło się chłodniej. Kładziemy się spać.