Sunday, December 2, 2012


     21 Listopad


     Kiedy budzimy się rano, po burzy nie ma śladu, choć niebo jest trochę zachmurzone i jest chłodno. Dwadzieścia pięć stopni. Nie możemy doczekać się następnego wypadu. Wciągnęliśmy się w to safari i poszukiwanie zwierząt. Rain, bo tak ma na imię nasz przewodnik, mówi, że dzisiaj będziemy szukać lwów i lampartów. Mam nadzieję, że tym razem, będziemy mieli więcej szczęścia. Niektóra zwierzyna jak antylopy, zebry, słonie, stają się dla nas codziennością. Chcemy czegoś więcej.
    Po dwóch godzinach jazdy i oglądaniu wspaniałej Afryki, zatrzymujemy się na kawę. Po kilku minutach relaksu, Rain każe nam się wyciszyć i zaczyna uważnie się przysłuchiwać dziwnym (dla nas ) głosom. Każe natychmiast się pakować i ruszamy w pełnym biegu. Pojawiły się dzikie psy. To ich głosom przysłuchiwał się Rain. Następna rzadkość w tych okolicach. To był prawdziwy pościg. Myśleliśmy, że rozbije samochód. Wylatywaliśmy w powietrze przy każdej dziurze.
     Porozumiewał się z innymi i wszyscy włączyli się do poszukiwań. Nasi towarzysze wycieczki, młoda para z Niemiec, byli trochę przestraszeni i niezadowoleni. Nam to się podobało. jak w filmie. Nie wiem jak długo to trwało, ale moje siedzenie było nieźle obite.
    W pewnej chwili zauważamy lwy. Rain nie chce się zatrzymać. Przyrzeka nam, że wrócimy.
Wreszcie złapaliśmy część stada, trzy dzikie psy.
 One polują w dużych grupach, ale po posiłkach rozbijają się na mniejsze grupki. Zaczyna robić się bardzo gorąco i psy chowają się w gąszcz. Po chwili oddajemy nasze miejsce innym i wracamy do miejsca w którym widzieliśmy lwy. Jest to jednak szczęśliwy dzień. Po drodze znajdujemy lamparta. Siedzi na drzewie i widać, że szuka czegoś na obiad. Żeby tylko nie nas! Niesamowite jest to, że jesteśmy kilka metrów od niego. W wypadku żyraf, zebr to nie przeszkadza. Ta odległość w wypadku lamparta, jest troszkę powiedział bym, niewygodna.


    Jest piękny. Obserwujemy go na drzewie przez dziesięć minut. W pewnej chwili kotek coś poczuł i zeskoczył na ziemię. Wspina się na małą skałę i znów obserwuje.


Mija kilka minut. Lampart schodzi i zaczyna węszyć za swoją następną ofiarą. Jedziemy za nim. Przebijamy się przez haszcza i cały czas robię zdjęcia.


Mija następne pół godziny i musimy oddać swoje miejsce innym turystom. Szkoda, bo może będzie polował.
     Znów ruszamy za lwami. Niestety, ktoś odnalazł główną grupę psów. Przyspieszamy. Nie wiem jak oni się odnajdują, ale dobijamy d miejsca, gdzie stoi inne auto. Odjeżdżają a my bawimy się w fotografów. Jest już po dziesiątej i wszystkie zwierzęta pochowane są w gąszczach, w cieniu. Także psy leżą i dyszą.


 Ruszamy raz jeszcze do lwów. Niestety, chyba nie dane nam jest ich spotkać. Zgubiliśmy się. Jesteśmy w środku terenu, całkowicie pokrytego roślinnością. Samochód przejeżdża przez krzaki i małe drzewka. Nieraz musimy się cofać, bo drogi blokują drzewa i skały. Po 15 minutach zwariowanej ale podniecającej przeprawy, odnajdujemy drogę, czyli ślady opon.
    Wreszcie. Szkoda, że o tej porze, bo też odpoczywają, dojeżdżamy do grupy lwów. Jest to niesamowite przeżycie. Jesteśmy oddaleni od nich niespełna dwa metry a one nas ignorują. Leniwie ziewają, kładą się łapami do góry, śpią.


 Tylko główny lew wstaje i przechodzi się w okolicy.


Później wraca i znów kładzie się między swoim haremem.
     Masza lista poszukiwanych okazów, powoli się zamyka. Mamy jednak wielki apetyt na więcej. Myślałem, że te 10 dni nam wystarczy, ale tak mi się tu podoba, że przydałoby się troche dłużej.
    Wracamy do bazy. Jest strasznie gorąco. Powyżej 40 stopni. Po powrocie mamy kilka godzin na odpoczynek, więc idziemy na basen. Niestety opalanie jest niemożliwe. Nawet na kilka minut. Pierwszy raz w moim życiu nie jestem w stanie wytrzymać na słońcu. Chłodzimy się w basenie i wracamy do domku.
    Może krótko o warunkach w jakich tu żyjemy. Łazienka, jest częścią domku, ale jedna ściana, zrobiona jest całkowicie z siatki. Kiedy bierze się prysznic, można przyglądać się terenom na zewnątrz.


Toaleta jest z drugiej strony głównego pokoju i podobnie zbudowana. Niektórzy lubią czytać w ubikacji, tutaj nie muszą. Ciężko pracując, mogą oglądać chodzące na zewnątrz antylopy.  Łóżka są olbrzymie i bardzo wygodne. Osłonięte z czterech stron białą zasłoną, chroniącą przed robakami. Widok z łóżka, przez drzwi z siatki, na okoliczne tereny. Bajka.


    Ostatnie safari, ostatnie popołudnie w tym obozie. Jesteśmy tak nasyceni porannym wypadem, że po pytaniu przewodnika na co mamy ochotę, odpowiadamy, że relaksowo. Cokolwiek nam się pokaże. Chcemy jeszcze raz pooglądać przyrodę.
    Znajdujemy dziesiątki różnych ptaków. To jest nasze nowe hobby. Uwielbiam je oglądać. Jest ich tutaj tak dużo i tak różnorodne. Od tego czasu zawsze będziemy szukać ptaków. Na każdych wakacjach i kolekcjonować zdjęcia.

 


 

Co do fotografii, to nie mam pojęcia jak ja się za nie zabiorę. Mam już 3000 zdjęć i setki filmów. Pracy na miesiące

    Po przystanku na kawę, Rain ma dla nas niespodziankę. Wywozi nas w tereny zamieszkiwane przez hieny. W wielkich gąszczach, udaje mu się znaleźć całą rodzinę. Jest kilka samic i dużo młodych, w różnych wiekach. Jest kilkumiesięczna, roczna, dwuroczna i  wiele innych. Te zawsze krytykowane zwierzę, najbrzydsze, tchórzliwe, padlinożercze, nie jest takie jak je opisują. Przyglądamy się tej rodzinie z bliska. Spędzamy tam 45 minut.
 
 
 Gonią się, bawią, młode tulą się do matek. Jest to jeden z najbardziej interesujących przystanków, jaki nam się przydarzył. Szkoda wracać. Tak nam się tu spodobało, że wyjechaliśmy trochę za późno. W połowi drogi zaskoczyła nas pełna noc. Wracamy na światłach. W twarze nasze uderzają przeróżne owady. Dobrze, że jest ciemno i nie widzimy jak one wyglądają. Dojeżdżamy do obozu po ósmej. Natychmiast obiad i powrót do naszych kwater. Trzeba zacząć się pakować.