Nasza wycieczka zaplanowana została na dwóch wyspach. Kauai i Hawajach. Pierwsza na wypoczynek, druga na wulkany. Kauai ma ładniejsze plaże ale dalej twierdzę, że nie ma porównania z Karaibami. Hotel Marriott nie zawiódł naszych oczekiwań. Pokoje ładne, czyste a na zewnątrz piękny basen i plaża.
Obsługa, jak już wspominałem bardzo nieprzyjemna. To dziwne w takiej klasie hoteli. Jest on olbrzymi. Nie w ilości pokoi ale terenu na którym się znajduje. Nieraz można się zgubić. Wewnątrz znajduje się mały park, gdzie pobawić można się z rybami. Są tak oswojone, że przypływają do brzegu i dotykają reki w poszukiwaniu jedzenia. Nie, nie mają zebów.
Wszystkie pomieszczenia udekorowane jeszcze ze Świąt Bożego Narodzenia.
W centralnym holu znalazła miejsce łódź króla Hawaii, mająca kilkaset lat a wyglądająca, jakby wyszła z fabryki.
Trochę popływaliśmy w basenie i korzystaliśmy z bocznych jacuzzi. Nie zawsze przyjemne, bo wejście z gorącej wody do tej zimnej w basenie nie jest przyjemne.
Było też kilka restauracji ale zaraz po pierwszej straciliśmy ochotę na korzystanie z ich usług. Czekaliśmy bardzo długo na nasz obiad. Cała trójka otrzymała go już jak był zimny. I jak wspominałem, zapłaciliśmy za to 700 złotych. Od tej chwili postanowiliśmy szukać czegoś w okolicznych miasteczkach. Jeszcze tylko raz, w Sylwestra poszliśmy do drugiej, włoskiej. Tutaj było trochę lepiej. Cała obsługa złożona była z Włochów i Amerykanów z lądu. Duża różnica. Ceny jednak jeszcze większe niż w poprzedniej przy smaczniejszym jedzeniu.
Wiekszość czasu spędzaliśmy na plaży.
Woda w basenie była bardzo zimna i chociaż ja wolę pływać w basenie, tym razem korzystałem z oceanu.Tylko pierwszego dnia nie dopisała nam pogoda. Drugi zaczął się zachmurzony ale po kilku godzinach wyszło słońce i nie opuściło nas do końca pobytu.
Wszystkie wyspy na Hawajach znane są z surfingu. To jest raj dla tych którzy lubią ten sport. Strona na której znajdował się nasz hotel to ta spokojniejsza. Prawdziwe fale są po drugiej. Jednak nawet tutaj, przyglądać się można było tym którzy uczą się manewrować kawałkiem deski na falach oceanu.
Najlepiej wyglądały ich upadki. Jak sie temu przygląda to wszystko wygląda niewinnie. Wyobrażam sobie, że musi to być jednak nieprzyjemne i wielokrotnie niebezpieczne. Kilka razy fale takie przewróciły nas na brzegu a to nie jest nawet bliskie temu co oni przechodzą.
Dzieciaki mają najwięcej frajdy i tutaj jest dużo hałasu i krzyków.
Jedyna rzecz która mnie dalej wyprowadza z równowagi to ludzie którzy nie potrafią żyć bez telefonów. Każdy z nas jest od tego uzależniony ale niektórzy spędzają większość dnia rozmawiając, tekstując, robiąc zdjęcia, etc. Przed nami stała dziewczyna, która przez całe 6 godzin, kiedy tam byliśmy, nie wypuściła go z ręki. Co chwila cykała selfi i natychmiast wysyłała go do koleżanek. Każde takie same. Ta sama gęba na tle, którego nie widać.
Byliśmy tam pięć nocy. Tylko jeden dzień spędziliśmy cały na plaży. Reszta to wyjazdy na zobaczenie czegoś ciekawego a z tego co zostało relaks na piasku. W pierwszy dzień mieliśmy zamówioną łódź na oglądanie terenów i snorkling. Niestety, Wiesia jeszcze przed wylotem zachorowała i była na antybiotykach. Nie mogła ryzykować tej wyprawy, bo było dość chłodno. Elaine została żeby jej towarzyszyć. Pojechałem więc sam. Wynajętym samochodem, przejechałem na drugą stronę wyspy w ciągu 1.5 godziny. Tam odnalazłem małą zatokę, gdzie zakotwiczone były łodzie. Niestety dalej było dość pochmurnie, chociaż lepiej niż po naszej stronie. Dostaliśmy się na motorową łódź. Siedzieliśmy po bokach. Trzeba się było dobrze trzymać lin. Ocean był pokryty falami. Czułem się jak w katastroficznym filmie. Próbowałem robić jakieś zdjęcia i film, ale to było prawie niemożliwe i kilka razy bym stracił mój sprzęt. Nawet kiedy łódź stawała w miejscu, trudno było utrzymać równowagę. Przystawaliśmy, kilkakrotnie przy ciekawych spotkaniach. Najpierw wieloryby. To był wspaniały widok. Olbrzymy z gracją wypływały i zanurzały się w wodzie. Co chwila pojawiała się fontanna powietrza wydmuchiwanego przez te olbrzymy. Kilka razy wyskakiwały w powietrze. Tylko raz udało mi się złapać końcówkę takiego popisu na kamerze filmowej. Na razie nie wiem jak to wyszło, bo nie zdąrzyłem przejrzeć tego materiału.
Później wpadliśmy na stado delfinów. Te doskonale się bawiły. Co chwila pojawiały się nad wodą, wykonując przeróżne ewolucje.
Mieliśmy wpłynąć w jaskinie i tam też pobawić się w snorkling ale to okazało się niemożliwe przy tych falach. Podziwialiśmy okoliczne wybrzeża i wróciliśmy do punktu wyjścia, w przeciwnym kierunku. Po godzinie dopłyneliśmy do spokojnieszego miejsca, gdzie wskoczyliśmy do oceanu popływać. Tutaj brak zdjęć. Niestety byłem sam. Jedyne co zrobiłem to film z podwodnym światem. Ponownie, jeszcze nie wiem jak to wyszło.Po tej zabawie, wróciliśmy do bazy. Poźniej powrót do hotelu, gdzie czekały na mnie kobiety i wspólne wyjście na plażę.