Tuesday, August 5, 2014

Lata PRL-u





W krajach rozwiniętych takich jak Stany Zjednoczone, Anglia, etc., praca satyryków była bardzo ciężka. Trudno jest zadowolić przeróżne gusta tłumu. U nas w latach 70-tych, 80-tych, kabarety, satyrycy nie musieli się dużo wysilać. Nasz system bym kabaretem samym w sobie. Trzeba było tylko dobrze obserwować i umieć to przekazać, żeby ominąć uważne oko cenzora.
     Przeciętny Polak trudno wiązał koniec z końcem i jak pamiętam, przeważnie kasy wystarczało wszystkim do 13-tego a później musieli kombinować. A nawet jak mieli pieniądze, to trudno było znaleźć coś do kupienia. A same produkty, też często nadawały się do kabaretowych programów.

       Najważniejsze dla nas były święta. Nie tylko że były one dla nas ważne ale komunistyczny rząd próbował nas w tym czasie “pocieszać”. Pamiętacie 1-go Maja? Zaraz przed tym dniem w sklepach mięsnych pojawiała się kiełbasa, można było dostać papier toaletowy i gazety (wykorzystywane do wytarcia … najlepsza była Trybuna Ludu, a jak to poszło, to musiałaby trochę sztywniejsza np. Przyjaciółka) odłożyć na gorsze czasy. Pojawiały się cytryny, nawet pomarańcze. Nie mówiąc już o samym dniu 1-go maja, kiedy na imprezach serwowane były paróweczki. 
     Załączam tu pewna anegdotkę, którą kiedyś przeczytałem.

Wiadomo, że w tych latach i tych poprzedzających, nasza kuchnia była bardzo uboga. Podobno była to zasługa Gomułki, który niezbyt wyszukane gusty kulinarne narzucał społeczeństwu. Uwielbiał on kaszankę i oczywiście dostarczana ona była do Komitetu Centralnego przez prywatnego producenta. Jadł ją z kiszona kapusta, wiec często powtarzał, kapusta ma tyle kalorii i witamin, ile cytryny. Co miało w jakiś sposób udowodnić że nie potrzeba nam cytryn. Polacy pytali się, jak kwaszoną kapustę wycisnąć do herbaty!

Tak więc 1-Maja, Święto Bożego Narodzenia były okresem, gdzie czytaliśmy w gazetach, że zbliżają się transporty cytryn, pomarańczy (tzw. “jaj Fidela”), bananów. Czekaliśmy na to wszystko i naprawdę się one pojawiały.

      Z mięsem nie było inaczej, szczególnie jak chcieliśmy zjeść coś innego niż kiełbasa, czyli np. szynkę. Rząd nasz zawsze potrafił znaleźć wyjście z ciężkiej sytuacji i wprowadzał regulacje rynku chowając to pod płaszczykiem np. poprawy zdrowia obywateli kraju. Tak też wiele lat udowadniali nam, że margaryna jest dużo zdrowsza i powinniśmy zmniejszyć konsumpcje masła. Na mięso też wymyślono sposób. Pamiętacie jak z restauracjach i barach, nie można było zamówić potrawy z mięsem? W 80-tych latach, wprowadzono poniedziałki jako dni bezmięsne. Później dodano do tego środę. Śmieszne jest to, że łatwiej byłoby im ustanowić piątek bezmięsny, bo nasza religia by się z tym zgodziła, ale sama myśl, że pomogli by Kościołowi, byłaby herezją a po drugie myślę, że w ten sposób dodano jeszcze jeden dzień bezmięsny, gdyż wielu religijnych ludzi, mięsa w ten dzień nie dotyka.
     Wszystko to można było wytrzymać, do momentu kiedy zabrakło wódki. Wtedy Polacy zaczęli się buntować!

       Było za to wiele produktów, szczególnie dla dzieci, które pamiętamy aż do tych czasów. Ile one nam sprawiały radości.

  - Oranżada w proszku! Miała ona być dodawana do wody i dać nam dodatkowy napój chłodzący, których też brakowało. Nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek zawracał sobie głowę rozpuszczaniem tego w wodzie. . Natychmiast wyżerało się to cudo paluchem. Nie mówiąc o tym, że te paluchy nie były zawsze czyste. I tutaj zboczę trochę z tematu.

Nie twierdze, że dzieci były kiedyś brudne czy zaniedbane, ale higiena nie była najważniejsza w naszym życiu. Jadło się wszystko i wszędzie. Wszystko było naturalne, nie zawsze opłukane, czyste. I nikt nie miał żadnych uczuleń! Teraz wyczyściliśmy nasz organizm ze wszystkich bakterii, nawet tych potrzebnych, że co drugi z nas ma drobne lub poważne uczulenia. I niestety już nie ma możliwości powrotu do “natury”.

Wymiennie tu niektóre z produktów które wtedy mogliśmy zdobywać w naszych pustych sklepach.

- Herbata : Jubileuszowa, popularna, madras (rarytas!). Była też ohydna Ulung. Było powiedzenie: A kaj się taki ulung?

  

- Polo Cockta – to polska Coca-Cola albo prawie Cola.
 - Serki. Były Edamski, Tylżycki, Mazurski, Jeziorański. Wszystkie tak samo smakowały, tylko miale inne naklejki.

- Mleko w szklanych butelkach. Ze srebrnym wciskanym kapslem było chude a z żółtym – pełnotłuste. Pamiętacie w szkole podstawowej, jak zmuszani byliśmy do picia gorącego mleka. Najgorsze były te kożuchy zbierające się na powierzchni mleka.

 
 
 

- A woda sodowa? W domu syfon a na ulicach saturator. I tutaj też była higiena. Najpierw piło się z tej samej musztardówce. Facet który to obsługiwał, po wypiciu sody przez jedną osobę stawiał ja na saturatorze, naciskał przycisk i malutka fontanna wody (zawsze tej samej, bo po spłukaniu szklanki, woda spływała do tego samego zbiornika była używana w nieskończoność) oblewała szklankę i ta była gotowa do następnego użytku. Można było się nawet napić tej sodówki z sokiem (soki ściągaliśmy z DDR-u) lub po prostu samej, czyli potocznie nazywanej “gruźliczanki”.
 
 
 

 
- Wata cukrowa. Wytwarzało się ja na naszych oczach. Cukier wsypywano do kręcącego się bębna i na skutek temperatury, powstająca cukrową watę zbierano drewnianym patykiem. Najczęściej można ja było dostać na odpustach, jarmarkach.

- Lizaki. Występowały w dwóch wersjach. Pierwsze to okrągłe, płaskie. Przeważnie były w kolorze czerwonym. Drugie w kształcie kogucika na drewnianym patyku i oryginalnie, nie były pakowane w celofan.
 

 

- Murzynki, czyli cieple lody (w Stanach nazwa byłaby uznana za rasizm), lody Kalipso, Bambino, Marcepany, Chałwa, blok lubuski, draże indyjskie, dropsy, toffi, herbatniki, irysy, kukulki, miętówki, prince polo, etc.


 

- Guma do żucia Donald – to był przykład działań dywersyjnych wrogich mocarstw. Obrazki z gum, można było wymienić na każdy potrzebny artykuł.


- Papierosy – Popularne, Sporty, Giewonty, Klubowe i te dla kobiet jak Carmeny, Caro. Pierwsze były palone przez prawdziwych mężczyzn. Szczególnie te bez filtra.


- Proszek IXI – Prawdziwy proszek do prania. Wielu twierdziło, że wyżerał dziury w rękach, ale gdyby to była prawda, większość kobiet w Polsce miała by ręce trędowatych, bo przecież całe pranie było wykonywanie ręcznie.

 

- Mydło. Pierwsze poznane przeze mnie mydło to oczywiście brązowa kostka, bez opakowania. Było ono tez używane przez kobiety do prania które robione na tarze (czyli pofałdowana blacha w drewnianej oprawie) o która tarło się bieliznę. Mydło wcierane było w mokra już bieliznę, lub krojone nożem na drobne platki. To zastąpiły później płatki mydlane, a nasze mydła, choć w jakości dużo się nie zmieniły, zaczęły pojawiać się w papierowych opakowaniach.


 

- Pasta do zębów Nivea. Polecana przez większość dentystów. A była inna? Pasta która się nie pieniła, zawierała w większości kredę i najważniejsze, że była obrzydliwa w smaku. Za to często używana do czyszczenia wszystkiego innego niż zęby, zaczynając od srebra i nie kończąc na tenisówkach.


- Ortalion. Płaszcz komunistycznej polski. Wzorzec mody, który bardzo reklamował sam Zbigniew Cybulski. Powstały nawet gangi ortalionowe, które kradły te płaszcze z lokali gastronomicznych. Ortaliony nosiło się wszędzie i na każdą okazje. W jednym z numerów “Przekroju”, redaktor pisma odradzał swojej czytelniczce wkładania ortalionu do ślubu, “gdyż swym szelestem mógłby zakłócić ceremonie”.
 


- Alkohol był dostępny wszędzie, ale można było pić jeszcze taniej. Czyli spożywając denaturat. Używany przeważnie do palników. Kobiety opalały na nim kury. A niektórzy wybrali to sobie jako ulubiony trunek. Nic nie znaczyła trupia czaszka na nalepce z nazwą. Metody picia były różne. Niektórzy przecedzali go przez kawałek chleba. Inni pili z cukrem. Wielu z nich skończyło permanentnym kalectwem lub śmiercią.
 



- Na koniec główny produkt komunistycznych czasów. Wiąże się z najważniejszymi wydarzeniami każdego dorosłego Polaka. Posiada wiele nazw i nieraz próbowano je podrobić ale to jest niemożliwe. Czyli nasz Jabol, ala J-23, Belt, Patykiem Pisane czyli nasz legendarny trunek, zasiarczone wino. Piło się to w domach i na świeżym powietrzu. Pili chłopi i inteligencja. Pito ze szklanek i z tak zwanego gwinta.

Kiedy byłem na studiach, trunek ten miał największe wzięcie w postaci tak zwanego grzańca. Posiadaliśmy wtedy wielolitrowe garnki, do których wlewało się maksymalna ilość butelek Jabcola. Dorzucało się do tego przyprawę - goździki i podgrzewało się na kuchniach gazowych. Jest to jedyne wino, które tak można było zrobić (oczywiście inne też można podgrzać, ale nie miały takiego smaku i prawdopodobnie z powodu braku siarki!!!)

 
Oczywiście można by było jeszcze podać setki innych przykładów, ale to była tylko na zachętę do pomyślenia o tych dawnych, “dobrych” czasach.