Wednesday, October 23, 2013

Jaguar Ecological Reserve





         16 Październik

         Wyprawa za wyprawą. Pieszo, samochodem, łódką, samochodem. Cały czas coś spotykamy. Najciekawsze są Wydry Wielkie, czyli Ariranie. Nie boją się ludzi. Podpływają pod naszą łódź i się bawią. Ten od łódki, tutejszy, podaje im ryby i prawie wchodzą do środka, żeby ją dostać.


Są ciekawskie, nawet zabawne. Maja brzydkie oczy. Wyglądają jakby były pokryte bielmem.
    Następne w kolejce są Kapibary. Jedne moczą się w wodzie a reszta wypoczywa pod krzewami. Te spotykamy coraz częściej. To taki olbrzymi szczur, bez uszów, bez ogona. Ale jest uroczy.


Podobno dawniej, ludzie polowali na nie, bo mają smaczne mięso. Po długim czasie zaczęło ich brakować i okazało się, ze została zachwiana równowaga w przyrodzie. Jaguary zaczęły polować na krowy, bo brakowało tych zwierzątek którymi one też się żywiły. Wtedy ludzie przestali zabijać Kapibary i wszystko wróciło do normy.
     Następnie przyglądamy się małpom o nazwie Wyjce. To one budzą mnie każdego ranka. Mają zawsze wyznaczona próbę chóru o 4:30 do 5 rano.  Kiedy zbliżamy się do nich, chowają się szybko w konarach drzew. Nie uciekają, ale siadają w taki sposób, że my ich nie widzimy.
     Zaraz potem spotykamy inny rodzaj. Kapucynki. Wchodzimy w gąszcza, żeby im się przyjrzeć. Tym razem mamy możliwość podejścia dużo bliżej. Jedna siedzi naprzeciw nas i robi różne głupie miny.


Wykonuje dziwny taniec i przestając się nami interesować wycofują się w głąb zadrzewionego terenu.
     W kolejce do oglądania ustawiają się ostronosy. Próbuje wolno podejść do nich ale za każdym razem odsuwają się na bezpieczną odległość.
    Ptaków nie można wyliczyć. Jest ich tu niewyobrażalna ilość. Szczególnie tych mniejszych. Duże ilości bocianów, czapli. Niektóre podobne do polskich. Piękne orły i jastrzębie. Kilka razy udaje nam się złapać je przy posiłku. Jeden wcina jaszczurkę a inny duża rybę, z której pozostała tylko przednia cześć.

    Poranek jest wiec pełen wrażeń. Wreszcie aparat wypełnia się zdjęciami.  Po tym wszystkim jemy lunch i godzina odpoczynku. Tu nawet jazda samochodem w tym upale jest męcząca. Oprócz tego wszystkie zwierzęta w tym czasie się chowają w cieniu a chcę w czasie podroży też coś pooglądać.
    Teraz to już pójdzie szybko. Oprócz dzisiejszego popołudnia, mam tylko dwa dni w krainie Jaguarów i powrót do domu.
    Jedziemy dwie godziny. Co kilka kilometrów mostki. Teraz można go objechać dołem bo jest sucho, ale w porze deszczowej trzeba go użyć. Pięćdziesiąt procent tych mostów jest w strasznym stanie. Wszystkie zbudowane są z drewna. Deski wypaczone i wystają ponad drogę. Jak się nie trafi to można zrobić dziurę w chłodnicy. Dziury, zapadnięcia. Trzeba uważać i dobrze celować, żeby nie zjechać z krawędzi.

    Tereny wyglądają na coś pomiędzy stepami a puszczą.  W pobliżu wody widać dużo roślinności a bez niej goło i pusto. Wreszcie dojeżdżamy. Teraz wiem, że jestem na końcu świata. Tylko jeden budynek podzielony na kilka pokoi. Dodatkowy, trochę większy ma służyć jako jadłodajnia. Pokój jak pokój. Cztery ściany, dwa łóżka. Łazienka w fatalnym stanie. Teraz wiem czemu ten pierwszy był najlepszym w Brazylii. Nieraz się zastanawiam po co to robię. Mógłbym teraz leżeć na karaibskiej cudownej plaży, niebieściutki ocean, piękny hotel i do tego za połowę ceny, którą płacę tutaj.
    Prądu nie ma do 17-tej. Wtedy włączają prądnice. W tej chwili spływa po mnie pot i to strumieniami. Sam się podziwiam za to co robię, bo jest to trochę zwariowane. Kupuję piwo, palę czekając do piątej, bo mamy gdzieś jechać. Jeszcze przed wyjazdem niespodzianka. Spotykam tego Anglika, który był ze mną w Crystalino Lodge. Okazuje się, że trafił do tej samej dziury.
    Wycieczka była krótka. Tu w okolicy nie ma dużo życia. Codziennie, będziemy jechać 40 minut, żeby dobić do pobliskiej rzeki.
    Znajdujemy bardzo dziwnego ptaka. Tylko dlatego, że mój przewodnik wie że on tam zawsze jest. Gdyby mi go nie wskazał, nigdy bym go nie odkrył. Wygląda jak kawałek konaru drzewa. Przypomina trochę sowę, ale to inna rodzina.

Znajdujemy też dwa rodzaje dzięcioła i kilka innych ptaszków. Wracamy na kolację.

    Jednej rzeczy której nie lubię to nuda i bezczynność. A tu wygląda na to, że o 18 – 19-tej jest koniec atrakcji i nie ma nic do roboty. Spać trochę za wcześnie. Będę mył zęby kilka razy, może czas mi jakoś zleci. Dlatego jest dobrze być z kimś, żeby w takich chwilach mieć towarzystwo. Boję się też ładować telefon i Ipad, bo ta prądnica nie pracuje najlepiej i prąd skacze w górę i w dół. Widać po żarówkach. Jak w wesołym miasteczku. Zanim położyłem się spać, musiałem wsiąść prysznic. Nie było to przyjemne. Woda żółta, prawdopodobnie z rzeki. Na pewno nie będę mył zębów! Chyba mi nie wypadną przez trzy dni, a jak tą wodą wypłuczę usta to zęby zostaną ale ja nie przeżyję. Wszystkie kosmetyki mam swoje i nie zostawiam ich na zewnątrz, bo by się przykleiły do półek. Niestety, muszę się wykąpać.  Toaleta też w nie lepszym stanie. Nie można na tym usiąść. Robię co muszę, jak na harcerza przystało i idę spać.

    17 Październik

   Zaczyna się spokojnie. Jedziemy do przystani łódek. Po drodze mijamy tereny wypalone przez ogień. Są wszędzie. Mało tego. Wszędzie się dalej tli i pali. Nie duże pożary, ale gdziekolwiek nie spojrzę widać dymy. Nie zatrzymujemy się nigdzie, bo chcemy szybko dobić do rzeki.
    Po zaparkowaniu samochodu przewodnik oddala się żeby przygotować łódkę a ja w tym czasie obchodzę okolice. Szczególnie piękny jest wylew rzeki, pokryty olbrzymimi liśćmi lilli wodnych, zwanych Wiktoria. Chodzą po nich ptaki a utrzymały by nawet małe dziecko.

    Pierwsza godzina na łodzi upływa spokojnie, ale zaraz po tym zaczynamy spotykać zwierzęta. Chwila później mamy jaguara. Odpoczywa i mało się rusza. Mnie też trudno zrobić zdjęcia, bo stoi tu już kilka łódek i nie można się przez nie przebić. Są tu ludzie z aparatami które można kupić za 20 dolarów, ale też dużo takich, którzy mają teleobiektywy na metr długie. Jaguar po chwili wstaje i odchodzi. Dużo nie uchwyciłem, ale mogę powiedzieć że go widziałem.


To tak na wszelki wypadek, gdyby nic innego nie wyszło. I na to wygląda, bo do 12-tej nic nie znajdujemy. Wracamy i po drodze zatrzymujemy się na małej wysepce, żeby coś przegryźć. Stoję sobie na brzegu i wcinam gorąca kanapkę (nagrzana od słońca) a tu nagle, metr przede mną wychyla się kajman. Odskoczyłem wystraszony i upuściłem moje jedzenie. One wypływają i chowają się bez żadnych szmerów. Patrzył na mnie ale się nie ruszał. Zdążyłem nawet złapać aparat i zrobić mu zdjęcie.

    Zaczyna grzmieć i zbierają się ciężkie chmury. Trzeba wracać. Niestety w ciągu 15 minut, całe niebo przykryły chmury. Błyskawice i pioruny trochę nas przestraszyły, bo być na wodzie nie jest najbezpieczniejsze w czasie takiej burzy. Na szczęście jeszcze nie pada. Pędzimy na całym gazie. W okolicy jest statek - hotel do którego chcemy dobić. Po drodze spotykamy łódkę, na której jest mój Anglik. Zepsuł się im silnik i płyną z prądem rzeki. Zaczepiamy linkę i ciągniemy ich za sobą. Dobijamy do statku i przeczekujemy burzę. Po pół godzinie, trochę się polepszyło, więc decydujemy się wrócić i jeszcze raz spróbować poszukiwań. Tamci naprawili silnik i płyną z nami. I wreszcie!
Znajdujemy swojego Jaguara. Jest na polowaniu. Byłoby to jednak za łatwe. W momencie kiedy go odkrywamy, zaczyna się ulewa. Ja nie wziąłem ze sobą żadnego przykrycia. Nie zależy mi na sobie, bo deszcz ciepły, ale moje aparaty! Przewodnik ma połamaną parasolkę, którą przykrywam mój sprzęt. Jaguar cały czas w ruchu. To idzie po lądzie,


to płynie po rzece.


Ja jedną ręką trzymam parasolkę, druga robię zdjęcia. Trudno coś ustawić a jeszcze pod nogami chronię moja kamerę filmową. W tym czasie dobija do nas wiele innych łódek. Chce mi się śmiać, bo wygląda to naprawdę zabawnie. Jaguar w prawo i natychmiast wszystkie łodzie ruszają w tym kierunku, żeby znaleźć najlepszą pozycję. Jeden przez drugiego. Jak się ustawią to jaguar wraca w lewo i ten co miał najgorsze miejsce teraz ma najlepsze. Znów wszyscy ruszają. I tak w kółko.
    Jaguar jest trochę wkurzony na nas, bo mu przeszkadzamy w polowaniu. Kilka razy szczerzy zęby. Mlaska też językiem, jakby chciał pokazać, że możemy być jego następnym obiadem.


W pewnym momencie wskakuje do wody. Popłoch wśród łodzi i wszyscy usuwają się, robiąc mu drogę. Ten spokojnie przepływa na drugą stronę. I znów ta sama zabawa. Co chwila gubimy go w chaszczach i znów odnajdujemy. Kilka razy posuwając się w wodzie a schowany w trzcinach, rzuca się na coś. Nie wiem czy coś upolował, bo nie widać go zza tych trzcin. Tylko ich ruch, pokazuje kierunek w którym idzie. Wreszcie po długim czasie znika. Wszystkie łodzie stoją i czekają. Dobijają ciągle nowe.


My byliśmy pierwsi, więc mamy wystarczająco materiału i wycofujemy się. Już pod sam koniec tego polowania, przestało padać. Nie ma na nas suchej nitki, ale aparaty nawet całkiem suche. Zadowolony wracam do bazy.
     Dobijamy do hotelu o 18-tej. Natychmiast wyciągam wszystko i suszę. Rozkładam ubrania i martwię się, czy nie powłażą w nie jakieś robaki. Zabijam trzy wielkie pająki. Płaskie, ohydne i do tego bardzo szybkie. Na dodatek skaczą! Nie jest mi przyjemnie kiedy idę się kąpać. Wtedy odkrywam coś wbitego w moje ciało. Kleszcz. Wyrywam go z obrzydzeniem. Musiał trochę na mnie posiedzieć, bo okolica jest lekko spuchnięta. Wyciskam to miejsce do bólu i smaruje antybiotykami.  Kiedy tłumacze przewodnikowi co miałem, znajduję na łydce jeszcze jednego. Mój Anglik śmieje się, bo on miał już ich siedem. Nic na to nie poradzę. Przygotowuję się tylko psychicznie na jutrzejszy dzień. Przed spaniem oglądam każdy kawałek ciała. Teraz wszystko mnie swędzi i gdzie tylko nie spojrzę, wydaje mi się, że coś tam jest. Na pewno będę miał cudowne sny.