Wyprawa
za wyprawą. Pieszo, samochodem, łódką, samochodem. Cały czas coś spotykamy.
Najciekawsze są Wydry Wielkie, czyli Ariranie. Nie boją się ludzi. Podpływają
pod naszą łódź
i się bawią. Ten od łódki,
tutejszy, podaje im ryby i prawie wchodzą do środka, żeby ją dostać.
Są ciekawskie, nawet zabawne. Maja brzydkie oczy. Wyglądają jakby były pokryte bielmem.
Są ciekawskie, nawet zabawne. Maja brzydkie oczy. Wyglądają jakby były pokryte bielmem.
Następne w
kolejce są Kapibary. Jedne moczą się w wodzie a reszta wypoczywa pod krzewami.
Te spotykamy coraz częściej. To taki olbrzymi szczur, bez uszów, bez ogona. Ale
jest uroczy.
Podobno dawniej, ludzie polowali na nie, bo mają smaczne mięso. Po długim czasie zaczęło ich brakować i okazało się, ze została zachwiana równowaga w przyrodzie. Jaguary zaczęły polować na krowy, bo brakowało tych zwierzątek którymi one też się żywiły. Wtedy ludzie przestali zabijać Kapibary i wszystko wróciło do normy.
Podobno dawniej, ludzie polowali na nie, bo mają smaczne mięso. Po długim czasie zaczęło ich brakować i okazało się, ze została zachwiana równowaga w przyrodzie. Jaguary zaczęły polować na krowy, bo brakowało tych zwierzątek którymi one też się żywiły. Wtedy ludzie przestali zabijać Kapibary i wszystko wróciło do normy.
Następnie
przyglądamy się małpom o nazwie Wyjce. To one budzą mnie każdego ranka. Mają zawsze wyznaczona próbę chóru o 4:30 do 5 rano.
Kiedy zbliżamy się do nich, chowają się szybko w konarach drzew. Nie
uciekają, ale siadają w taki sposób, że my ich nie widzimy.
Zaraz potem
spotykamy inny rodzaj. Kapucynki. Wchodzimy w gąszcza, żeby im się przyjrzeć.
Tym razem mamy możliwość podejścia dużo bliżej. Jedna siedzi naprzeciw nas i
robi różne głupie miny.
Wykonuje dziwny taniec i przestając się nami interesować wycofują się w głąb zadrzewionego terenu.
Wykonuje dziwny taniec i przestając się nami interesować wycofują się w głąb zadrzewionego terenu.
W kolejce
do oglądania ustawiają się ostronosy. Próbuje wolno podejść do nich ale za
każdym razem odsuwają się na bezpieczną odległość.
Ptaków nie
można wyliczyć. Jest ich tu niewyobrażalna ilość. Szczególnie tych mniejszych. Duże
ilości bocianów, czapli. Niektóre podobne do polskich. Piękne orły i jastrzębie.
Kilka razy udaje nam się złapać je przy posiłku. Jeden wcina jaszczurkę a inny
duża
rybę, z której pozostała tylko przednia cześć.
Poranek jest
wiec pełen wrażeń. Wreszcie aparat wypełnia się zdjęciami. Po tym wszystkim jemy lunch i godzina
odpoczynku. Tu nawet jazda samochodem w tym upale jest męcząca. Oprócz tego
wszystkie zwierzęta w tym czasie się chowają w cieniu a chcę w czasie podroży też coś pooglądać.
Teraz to już
pójdzie szybko. Oprócz dzisiejszego popołudnia, mam tylko dwa dni w krainie Jaguarów
i powrót do domu.
Jedziemy
dwie godziny. Co kilka kilometrów mostki. Teraz można go objechać dołem bo
jest sucho, ale w porze deszczowej trzeba go użyć. Pięćdziesiąt procent tych mostów
jest w strasznym stanie. Wszystkie zbudowane są z drewna. Deski wypaczone i
wystają ponad drogę. Jak się nie trafi to można zrobić dziurę w chłodnicy. Dziury,
zapadnięcia. Trzeba uważać i dobrze celować, żeby nie zjechać z krawędzi.
Tereny wyglądają
na coś pomiędzy stepami a puszczą. W
pobliżu wody widać dużo roślinności a bez niej goło i pusto. Wreszcie dojeżdżamy.
Teraz wiem, że
jestem na końcu świata. Tylko jeden budynek podzielony na kilka pokoi.
Dodatkowy, trochę większy ma służyć jako jadłodajnia. Pokój jak pokój. Cztery
ściany, dwa łóżka.
Łazienka w fatalnym stanie. Teraz wiem czemu ten pierwszy był najlepszym w
Brazylii. Nieraz się zastanawiam po co to robię. Mógłbym teraz leżeć na
karaibskiej cudownej plaży, niebieściutki ocean, piękny hotel i do tego za połowę
ceny, którą płacę tutaj.
Prądu nie ma
do 17-tej. Wtedy włączają prądnice. W tej chwili spływa po mnie pot i to
strumieniami. Sam się podziwiam za to co robię, bo jest to trochę zwariowane.
Kupuję piwo, palę czekając do piątej, bo mamy gdzieś jechać. Jeszcze przed
wyjazdem niespodzianka. Spotykam tego Anglika, który był ze mną w Crystalino
Lodge. Okazuje się, że
trafił do tej samej dziury.
Wycieczka
była krótka. Tu w okolicy nie ma dużo życia. Codziennie, będziemy jechać
40 minut, żeby dobić do pobliskiej rzeki.
Znajdujemy
bardzo dziwnego ptaka. Tylko dlatego, że mój przewodnik wie że on tam zawsze
jest. Gdyby mi go nie wskazał, nigdy bym go nie odkrył. Wygląda jak kawałek
konaru drzewa. Przypomina trochę sowę, ale to inna rodzina.
Jednej
rzeczy której nie lubię to nuda i bezczynność. A tu wygląda na to, że o 18 –
19-tej jest koniec atrakcji i nie ma nic do roboty. Spać trochę za wcześnie.
Będę mył zęby kilka razy, może czas mi jakoś zleci. Dlatego jest dobrze być z kimś,
żeby w takich chwilach mieć towarzystwo. Boję się też ładować telefon i Ipad, bo ta
prądnica nie pracuje najlepiej i prąd skacze w górę i w dół. Widać po żarówkach.
Jak w wesołym miasteczku. Zanim położyłem się spać, musiałem wsiąść prysznic.
Nie było to przyjemne. Woda żółta, prawdopodobnie z rzeki. Na pewno nie będę mył
zębów! Chyba mi nie wypadną przez trzy dni, a jak tą wodą wypłuczę usta to zęby zostaną
ale ja nie przeżyję. Wszystkie kosmetyki mam swoje i nie zostawiam ich na
zewnątrz, bo by się przykleiły do półek. Niestety, muszę się wykąpać. Toaleta też w nie lepszym stanie. Nie można
na tym usiąść. Robię co muszę, jak na harcerza przystało i idę spać.
17
Październik
Zaczyna się
spokojnie. Jedziemy do przystani łódek. Po drodze mijamy tereny wypalone przez ogień.
Są wszędzie. Mało tego. Wszędzie się dalej tli i pali. Nie duże pożary, ale
gdziekolwiek nie spojrzę widać dymy. Nie zatrzymujemy się nigdzie, bo chcemy
szybko dobić do rzeki.
Po
zaparkowaniu samochodu przewodnik oddala się żeby przygotować łódkę a ja w
tym czasie obchodzę okolice. Szczególnie piękny jest wylew rzeki, pokryty
olbrzymimi liśćmi lilli wodnych, zwanych Wiktoria. Chodzą po nich ptaki a utrzymały
by nawet małe dziecko.
Pierwsza
godzina na łodzi upływa spokojnie, ale zaraz po tym zaczynamy spotykać
zwierzęta. Chwila później mamy jaguara. Odpoczywa i mało się rusza. Mnie też trudno zrobić zdjęcia, bo stoi
tu już kilka łódek i nie można się przez nie przebić. Są tu ludzie z aparatami które można kupić za 20 dolarów, ale też
dużo takich, którzy mają teleobiektywy na metr długie. Jaguar po chwili wstaje
i odchodzi. Dużo nie uchwyciłem, ale mogę powiedzieć że go widziałem.
To tak na wszelki wypadek, gdyby nic innego nie wyszło. I na to wygląda, bo do 12-tej nic nie znajdujemy. Wracamy i po drodze zatrzymujemy się na małej wysepce, żeby coś przegryźć. Stoję sobie na brzegu i wcinam gorąca kanapkę (nagrzana od słońca) a tu nagle, metr przede mną wychyla się kajman. Odskoczyłem wystraszony i upuściłem moje jedzenie. One wypływają i chowają się bez żadnych szmerów. Patrzył na mnie ale się nie ruszał. Zdążyłem nawet złapać aparat i zrobić mu zdjęcie.
To tak na wszelki wypadek, gdyby nic innego nie wyszło. I na to wygląda, bo do 12-tej nic nie znajdujemy. Wracamy i po drodze zatrzymujemy się na małej wysepce, żeby coś przegryźć. Stoję sobie na brzegu i wcinam gorąca kanapkę (nagrzana od słońca) a tu nagle, metr przede mną wychyla się kajman. Odskoczyłem wystraszony i upuściłem moje jedzenie. One wypływają i chowają się bez żadnych szmerów. Patrzył na mnie ale się nie ruszał. Zdążyłem nawet złapać aparat i zrobić mu zdjęcie.
Zaczyna
grzmieć i zbierają się ciężkie chmury. Trzeba wracać. Niestety w ciągu 15
minut, całe niebo przykryły chmury. Błyskawice i pioruny trochę nas przestraszyły,
bo być na wodzie nie jest najbezpieczniejsze w czasie takiej burzy. Na
szczęście jeszcze nie pada. Pędzimy na całym gazie. W okolicy jest statek - hotel
do którego chcemy dobić. Po drodze spotykamy łódkę, na której jest mój Anglik. Zepsuł
się im silnik i płyną z prądem rzeki. Zaczepiamy linkę i ciągniemy ich za sobą.
Dobijamy do statku i przeczekujemy burzę. Po pół godzinie, trochę się polepszyło,
więc decydujemy się wrócić i jeszcze raz spróbować poszukiwań. Tamci naprawili
silnik i płyną z nami. I wreszcie!
Znajdujemy swojego Jaguara. Jest na polowaniu. Byłoby
to jednak za łatwe. W momencie kiedy go odkrywamy, zaczyna się ulewa. Ja nie wziąłem
ze sobą żadnego przykrycia. Nie zależy mi na sobie, bo deszcz ciepły, ale moje
aparaty! Przewodnik ma połamaną parasolkę, którą przykrywam mój sprzęt. Jaguar cały
czas w ruchu. To idzie po lądzie,
to płynie po rzece.
Ja jedną ręką trzymam parasolkę, druga robię zdjęcia. Trudno coś ustawić a jeszcze pod nogami chronię moja kamerę filmową. W tym czasie dobija do nas wiele innych łódek. Chce mi się śmiać, bo wygląda to naprawdę zabawnie. Jaguar w prawo i natychmiast wszystkie łodzie ruszają w tym kierunku, żeby znaleźć najlepszą pozycję. Jeden przez drugiego. Jak się ustawią to jaguar wraca w lewo i ten co miał najgorsze miejsce teraz ma najlepsze. Znów wszyscy ruszają. I tak w kółko.
to płynie po rzece.
Ja jedną ręką trzymam parasolkę, druga robię zdjęcia. Trudno coś ustawić a jeszcze pod nogami chronię moja kamerę filmową. W tym czasie dobija do nas wiele innych łódek. Chce mi się śmiać, bo wygląda to naprawdę zabawnie. Jaguar w prawo i natychmiast wszystkie łodzie ruszają w tym kierunku, żeby znaleźć najlepszą pozycję. Jeden przez drugiego. Jak się ustawią to jaguar wraca w lewo i ten co miał najgorsze miejsce teraz ma najlepsze. Znów wszyscy ruszają. I tak w kółko.
Jaguar jest
trochę wkurzony na nas, bo mu przeszkadzamy w polowaniu. Kilka razy szczerzy zęby.
Mlaska też językiem,
jakby chciał pokazać, że
możemy być jego następnym obiadem.
W pewnym momencie wskakuje do wody. Popłoch wśród łodzi i wszyscy usuwają się, robiąc mu drogę. Ten spokojnie przepływa na drugą stronę. I znów ta sama zabawa. Co chwila gubimy go w chaszczach i znów odnajdujemy. Kilka razy posuwając się w wodzie a schowany w trzcinach, rzuca się na coś. Nie wiem czy coś upolował, bo nie widać go zza tych trzcin. Tylko ich ruch, pokazuje kierunek w którym idzie. Wreszcie po długim czasie znika. Wszystkie łodzie stoją i czekają. Dobijają ciągle nowe.
My byliśmy pierwsi, więc mamy wystarczająco materiału i wycofujemy się. Już pod sam koniec tego polowania, przestało padać. Nie ma na nas suchej nitki, ale aparaty nawet całkiem suche. Zadowolony wracam do bazy.
W pewnym momencie wskakuje do wody. Popłoch wśród łodzi i wszyscy usuwają się, robiąc mu drogę. Ten spokojnie przepływa na drugą stronę. I znów ta sama zabawa. Co chwila gubimy go w chaszczach i znów odnajdujemy. Kilka razy posuwając się w wodzie a schowany w trzcinach, rzuca się na coś. Nie wiem czy coś upolował, bo nie widać go zza tych trzcin. Tylko ich ruch, pokazuje kierunek w którym idzie. Wreszcie po długim czasie znika. Wszystkie łodzie stoją i czekają. Dobijają ciągle nowe.
My byliśmy pierwsi, więc mamy wystarczająco materiału i wycofujemy się. Już pod sam koniec tego polowania, przestało padać. Nie ma na nas suchej nitki, ale aparaty nawet całkiem suche. Zadowolony wracam do bazy.
Dobijamy do
hotelu o 18-tej. Natychmiast wyciągam wszystko i suszę. Rozkładam ubrania i
martwię się, czy nie powłażą w nie jakieś robaki. Zabijam trzy wielkie pająki.
Płaskie, ohydne i do tego bardzo szybkie. Na dodatek skaczą! Nie jest mi
przyjemnie kiedy idę się kąpać. Wtedy odkrywam coś wbitego w moje ciało.
Kleszcz. Wyrywam go z obrzydzeniem. Musiał trochę na mnie posiedzieć, bo
okolica jest lekko spuchnięta. Wyciskam to miejsce do bólu i smaruje
antybiotykami. Kiedy tłumacze
przewodnikowi co miałem, znajduję na łydce jeszcze jednego. Mój Anglik śmieje
się, bo on miał już ich siedem. Nic na to nie poradzę. Przygotowuję się tylko
psychicznie na jutrzejszy dzień. Przed spaniem oglądam każdy kawałek ciała.
Teraz wszystko mnie swędzi i gdzie tylko nie spojrzę, wydaje mi się, że coś tam jest. Na pewno będę
miał cudowne sny.