Minął rok jazdy żółtą
taksówką. Wiedziałem już, że tak nie potrafię żyć. Nie po to skończyłem wyższe
studia. Niektórzy się poddają i robią to na co im pozwalają warunki. To nie był
jeszcze mój czas. Trzeba znów zacząć walczyć i stanąć na nogi. Wróciłem do
szkoły. Złożyłem papiery do Columbia University. Może trochę przesadziłem z tym
wyborem. Columbia to najdroższa szkoła ale też jedna z najlepszych w kraju. Liczyłem
jednak na to, że łatwiej mi będzie znaleźć pracę kończąc ten uniwersytet. To
jednak cała inna historia.
Teraz przez
kilka lat, stałem nad krawędzią przepaści. Każdy dzień to zmaganie się z
przeciwnościami losu. Opieka nad córką, chodzenie na wykłady, czas na naukę,
jazda taksówką (10 godzin). Nie zostawało nic na prywatne życie.
Nie miałem
wyboru, musiałem jeździć i zarabiać. A nie było to łatwe. Właściciele taksówek chcieli jak najwięcej
zarabiać. Dbali tylko o to, żeby otrzymywać moją tygodniową spłatę. Reszta ich
nie obchodziła.
Pierwszy dla
którego jeździłem, nie chciał wydać centa na naprawę samochodu. I do momentu,
kiedy samochód nie stanął w miejscu, nie chciał nic naprawić. Moja taksówka zaczęła
szwankować. Widać było że skrzynia biegów jest w kiepskim stanie. Nie mogłem
szybko przyspieszyć i z dnia na dzień było coraz gorzej. Składałem skargi ale
on nie zamierzał mi pomoc. Dalej jednak płacić musiałem ustaloną cenę za
wynajem samochodu. Musiałem więc coś zrobić. Dokładnie pamiętam ten wieczór.
Zatrzymałem się na skrzyżowaniu. Nacisnąłem z całej siły na
hamulec i w tym samym czasie na gaz. Czuć było, że motor działa, wały się kręcą
ale samochód trzymany na hamulcu stał w miejscu. Po chwili zaczęło się dymić
spod maski. Trwało to kilka minut. Po tym wszystkim, nie musiałem już naciskać
hamulca. Samochód nigdzie już nie mógł się ruszyć. Zadzwoniłem do właściciela i
przekazałem mu informacje, że skrzynia biegów jest kaput, podałem miejsce gdzie
zostawiłem samochód i wróciłem metrem do domu. Po kilku dniach (za które nie musiałem
płacić) dostałem nowy samochód.
Nie pracowałem
dla niego długo. Znalazłem innego właściciela. Okazało się, że zrobiłem błąd.
Było to dwóch braci, Greków.
Samochód który odbierałem miał mieć pełny bak benzyny i po
zakończeniu pracy, musiałem także go wypełnić. Po pewnym czasie coś mnie zaniepokoiło.
Mimo, że wskazówka pokazywała na wypełniony bak, szybko po starcie zaczynała opadać.
Pewnego dnia, zaraz po odebraniu samochodu, pojechałem na stację i okazało się,
że dolałem kilka galonów benzyny. Sprawdziłem to następnego dnia i znów to
samo. Ten gnój, codziennie oszukiwał mnie i przez tygodnie pracy, uskładałyby
się duże sumy. Dla mnie to było nie do zaakceptowania.
Kolejnego dnia,
napełniłem samochód przed pracą, sprawdzając ile paliwa brakowało i
zadzwoniłem, prosząc, żeby mnie spotkał na stacji benzynowej. Tłumaczę mu
grzecznie, że mnie oszukuje. Ale ten grubiańsko stwierdził, że ja kłamię.
Pokazuję mu rachunek za benzynę. On się z tym nie zgadza. Spytaj się pracownika
ze stacji, który mi wlewał benzynę – mówię. A ten, siedząc w fotelu pasażera, wyciągnął
mi kluczyki ze stacyjki i mówi, że mnie zwalnia z pracy.
Cały się trzęsę,
ale nie mam dużego wyboru. On ma prawo mnie wyrzucić. Tu musze wspomnieć, że
przed zaczęciem pracy u kogoś, trzeba zawsze złożyć depozyt. W jego wypadku
były to dwie tygodniówki, czyli 1000 dolarów.
Dobrze więc, ale
oddaj mi mój depozyt - żądam. A ten z uśmiechem: Nic nie dostaniesz. Wynoś się.
Teraz byłem już ugotowany we własnym sosie. Znów myślenie i obliczanie. Nie mam
pieniędzy na następny depozyt. Tragedia. Zaczęliśmy się szarpać i ten zaczął grozić
mi policją. Ja nie miałem nic przeciwko temu i on o tym wiedział. Walka nic nie
pomogła. Nie chciał oddać pieniędzy. Wróciłem załamany do domu. Przesiedziałem całą
noc przy łóżku Elaine, która spała i martwiłem się jak ja zapewnię jej
przyszłość. Wiedziałem, że nie mam wyjścia. Muszę cos zrobić.
Następnego wieczoru,
pojechałem w miejsce, gdzie on parkował swoje taksówki i wsypałem mu cukier do
baku z benzyną. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego co robię ale byłem
zdesperowany i zdolny do wszystkiego. Z samego rana zadzwonił brat tego z którym
się pobiłem. Domyślali się, że to ja zrobiłem. Straszyli policją. Ja z zimna krwią
mówię, ze nie mam pojęcia co on sugeruje, ale znając jak oszukują ludzi musi mieć
on wielu wrogów. Spytałem się też czy odda mi pieniądze. Dalej odmówił. Nie mogłem
pracować, bo nie miałem pieniędzy na wynajęcie
auta. Następnego wieczoru znów pojechałem w to miejsce i przeciąłem mu
opony. Rano zadzwonił i prosił o spotkanie z wiadomością, że chce oddać mi pieniądze.
Natychmiast je odebrałem i na drugi dzień wróciłem do pracy w innej firmie. Wygląda
na to, że poważnie się przestraszył. Zmienił nawet miejsce parkowania swoich samochodów,
bo więcej ich w tym miejscu nie zobaczyłem.