Wednesday, April 29, 2020

Bezrobocie

   Dzisiaj krótko. Czy ktoś może mi rozwiązać zagadkę logiki naszych rządów?
Czy po prostu jej nie ma a jedyne motywy ich poczynań to zwykła polityka, kupowanie głosów, sprzedawanie przysług z jakimś im tylko znanym powodów? 
     Przez cały okres ich istnienia, ustalane są różne zapomogi, pomoce. Zależy to od krajów i systemów. U nas jest tak zwane berobocie. Kiedy starcisz pracę, w zależności od zarobków, dostajesz przez jakiś czas ustaloną sumę. W najlepszym przypadku, była to suma w okolicy 500 dolarów na tydzień. Obliczone to zostało w jakiś sposób, żeby dana osoba mogła przeżyć ( nie w luksusach ) ten okres do momentu znalezienia nowej pracy. Po ukończeniu określonego terminu, traci je i wtedy może składać podanie o inne pomoce rządowe dla biednych i niepracujących.
    Tutaj, do niczego sie nie można przyczepić. Tylko....
Tak było do dzisiaj. Przyszedł czas epidemii koronawirusa. Tragedie, strach, szukanie pomocy, groźby polityczne, wykorzystywanie faktów dla celów politycznych. Rząd musi pomóc obywatelom. Do tego czasu ilość bezrobotnych to około 4% obywateli. Czyli około 13 milionów ludzi. Jeśli wszyscy by dostawali średnią sumę zapomogi byłoby to 5 miliardów dolarów tygodniowo. Olbrzymie sumy i dobrze że stać nas na takie pomoce. Dzisiaj liczba ta wzrosła do 12%. Już to  podnisoło by sumę do 15 miliardów dolarów. 
   Wracam do pytania. Jeśli kilka miesięcy temu, mogłem przeżyć za te pieniądze, to co się zmieniło że w tych dniach rząd podwyższył tą zapomogę do 1100 dolarów?
Nie zmieniły się ceny, ludzie przymusowo siedzą w domu, czyli mniej wydają. Co się zmieniło, bo ja tego cholerstwa nie mogę zrozumieć, że otrzymujemy więcej niż podwójnie od najwyższej sumy? Pamiętajmy, że najniższe zarobki w Stanach to 600 dolarów tygodniowo. Czyli olbrzymia liczba ludzi dostaje prawie podwójnie niż zarabiała pracując. 
    Dodatkowe pytanie. Odbył sie sondaż, pytający ludzi czy chcą powrotu do normalnej sytuacji, czy żeby ten czas przedłużyć. Jak myślicie, jakie były odpowiedzi. Pomyślmy. Facet ma na to odpowiedzieć i liczy. Jak tak będzie dalej, to siedzę na dupie, oglądam telewizję, wpierdalam jedzenie cały dzień, nie wydaję pieniędzy na dojazd do pracy, nie wydaję pieniędzy na nic oprócz jedzenia i mieszkania i dostaję dużo więcej niż w okresie pracy? Hmmm, hmmm. Chyba zdecyduję sie na odpowiedź, trzeba to przedłużyć.
      Więc pytam się ponownie, jaka przyczyna na taki wzrost? Bo ja nie wiem!
Nic mi nie przychodzi do głowy a jestem dobry w rozwiązywaniu łamigłówek.
Nie jestem politykiem i nie próbuję udowodnić, że mam odpowiedź na wszystkie pytania. Ale nawet bez myślenia, przychodzi mi do głowy logiczniejsze rozwiązanie. Ktoś traci pracę, dać mu najwyższe bezrobocie, czyli 500 dolarów (TAK JAK ZAWSZE!!!!!) a te 600 przeznaczyć dla firm które ich zatrudniają, żeby przetrwały taki okres. U ludzi sytuacja sie nie zmieniła a w małych firmach tak! Dla przykładu. restauracja została zamknięta. Właściciel dalej płaci koszta wynajmu lokalu, prądu, podatków. A to nie są małe sumy. Nawet małe miejsca płacą tu przynajmniej 3000 dolarów tygodniowo. A dochodów nie ma. Już teraz wiadomo, że wiele z nich zbankrutuje. A pracownicy w sielance domowej ogladają Gwiezdne Wojny!
   Pomoc jest potrzebna, ale dać psu jedzenie ze stołu to od tego dnia, suchego nie będzie chciał jeść. Ludzie nie zachowują się inaczej. Więc ponownie pytanie!?
Czy jest na to odpowiedź?

Thursday, April 23, 2020

Podatki

     Przestraszeni, zamknięci w domach, bez pracy, musimy się otrząsnąć z tego wszystkiego bo nadszedły dni rozliczenia się z podatków. Normalnie w tym czasie trzeba to było załatwić, jeśli chcieliśmy uniknąć kar. W tym roku termin przesunięto o kilka miesięcy, ale nie zwolni nas to od tego obywatelskiego obowiązku. Nie lubię tego odwlekać, więc rozliczyłem się w normalnym terminie.
     Każdy kraj ma swoje regulacje i przepisy. A jak to wygląda w Stanach? Skomplikowane. Normalny obywatel nigdy nie będzie w stanie poznać wszystkich przepisów. Tyle ich jest. Jest metoda internetowa, gdzie zrobić to można samemu i wielu to robi. Ograniczeni są jednak do swojej wiedzy, w większości podstawowej.
Inni, tak jak ja, zdają się na łaskę losu z tymi, którzy robią to zawodowo.
     Zacznijmy od podstaw. Kiedy zatrudnieni jesteśmy w firmie, wypełniamy formularz, gdzie znajdziemy kilka pytań decydujących o wysokości płaconego podatku. Czyli, samotny czy w związku małżeńskim i ile osób jest w rodzinie. Nie musimy podać prawdy. Zaniżając swoje dane, dostaniemy więcej pieniędzy tygodniowo, ale po rozliczeniu (tutaj już trzeba podać prawdziwe swoje dane) okaże się, że musisz zapłacić jednorazowo wielką sumę podatków, których nie zapłaciłeś na codzień. Lub odwrotnie. Zawsze wybierałem wersję przepłacenia i dostania dodatkowego czeku na koniec roku.
    Od samego początku znajdujemy się ogłupiani i oszukani. Jeśli ustalona jest tabela, gdzie na przykład facet ma żonę i dwoje dzieci i powinien zapłacić jakiś procent podatków, to dlaczego podając prawdziwe dane, pod koniec roku musi dopłacać? Czyli w moim wypadku, powinienem podać żonaty i jedna osoba na utrzymaniu, bo żona robi to samo. Gdybym to zrobił, koniec roku przyniósł by mi wiadomość o “oszukiwaniu” w podatkach i zawiadomienie od “prośbie” dopłaty w wysokości wielu tysięcy dolarów. Najwyższe podatki płaci sie więc wpisując że jestem samotny i 0 na utrzymaniu. Myślicie że to da mi gwarancję spokojnego snu? Buuuuu! Nieprawda. Dalej mogę dopłacać. 
      To po cholerę jest ta tabela się pytam?
    Do tej chwili wszystko było proste. Ale zaczynają się rozliczenia. Zacznijmy od osób takich jak ja, pracujących dla kogoś i nie posiadających własnej firmy.
Każda rzecz, która może przynieść Ci zarobek, powinna być rozliczana. Idąc więc do twojego księgowego, zabierasz ze sobą dziesiątki dokumentów. Dodam że warto podać wszystkie dane, bo wzywają nieraz wybrane osoby i sprawdzają, każdy dokumencik. Jak złapią na “oszukiwaniu”, trzeba będzie do dopłacić z wielkimi karami i procentami.
    Nie będę wstanie podać wszystkiego, nawet nie wiem co to jest wszystko, ale kilka przykładów.
     Masz konto w banku? Trzeba przynieść dokument od nich ile zarobiłeś na oszczędnościach. Nawet gdyby to było 3 złote, trzeba podać. Od tej sumy będziesz musiał zapłacić podatek. 
     Najgorsze są podatki od domów. Kupiłeś dom musisz zapłacić podatek. Bierzesz pożyczkę ( nikt nie ma tyle pieniędzy, żeby kupić go bez dodatkowej pożyczki), i przez lata spłacasz, duże odsetki. Na przykład, kupiłeś za 200,000 ale przez 20 lat zapłaciłeś dodatkowo 50000 odsetków. Teraz wartość domu poszła w górę i sprzedałeś go za 250,000. Niestety za te 50000, musisz zapłacić podatek. 
   Na tych drobiazgach trzeba się dobrze znać. Na przykład jeśli dasz komuś 20000 dolarów, to powinien za to zapłacić podatek, ale jeśli to dasz jako podarunek (myślę, że musi być jakaś forma dowodu?) to nie trzeba tego płacić. 
    Najważniejsze jest udowodnienie dodatkowych wydatków, co może Ci pomóc w obniżeniu podatków. Płacisz odsetki do banku na pożyczce za dom? Dostaniesz od tej sumy ileś tam procent z powrotem. Płacisz miejski podatek za dom? Przynieś dowód i także część tego Ci się zwróci. Do ostatniego roku całość takich podatków była liczona. Teraz tylko do dziesięciu tysięcy. Dla wielu Stanów to nie ma znaczenia ale dla nas tak. Nowy Jork i New Jersey ma jedne z największych podatków za domy. Przeciętna w mojej okolicy jest 15000 dolarów, więc tylko część może być teraz odliczana.
    Czyli jest to gra w chowanego. Kto co znajdzie. Czy Ty coś co możesz odliczyć, czy oni coś czego Ty nie zapłaciłeś. Lepiej być ostrożnym. W tym kraju za zamordowanie kogoś możesz dostać niską karę, ale za oszustwa podatkowe idziesz na wiele lat za kratki.
      A łatwo się pomylić. Na początku naszego pobytu w Stanach, żona była kelnerką. Prawdziwe zarobki kelnerki są znikome. Większość to napiwki.
Przy rozliczeniach, podawać trzeba było podstawowe zarobki i wysokość napiwków. Żadna kelnerka nie zarabiała wielkich sum, tym bardziej że były dni kiedy nie dostawała nic. Przy rozliczeniach podawane były więc niższe sumy. Tak rozliczał nas polski, tani księgowy. Minęło kilka lat od czasu kiedy 
Wiesia przestała być kelnerką a dostaliśmy list z IRS (agencja rządowa zajmująca się podatkami), że oszukaliśmy i obciążyli nas karą 8,000 dolarów. Wtedy nasze zarobki razem były może 40000 na rok. A samo mieszkanie kosztowało nas 7000. To była dla nas tragedia. Okazało się, że w jakimś roku zmieniono przepisy i kelnerom przypisywane są średnie zarobki na napiwkach. Na przykład, 50 dolarów dziennie. I jeśli nawet ona tego nie zarobiła, to i tak musi zapłacić podatki. Nasz księgowy tego nie wiedział, lub o to nie dbał i nie zmienił wpisów. Oczywiście on nie bierze winy na siebie a my jesteśmy karani. Musieliśmy tą kare zapłacić.
    Mojemu księgowemu, płacę też za dodatkową pracę przy szukaniu lepszego. Nieraz lepiej wychodzimy rozliczając się osobno a nieraz jako małżeństwo. Też nie ma sensu!! Te same zarobki, te same wydatki, te same podatki a okazuje się dwa różne wyniki! Ale dla nas gra warta świeczki.
    Wszystko to to nerwowa rozgrywka, ale może być zakończona miłą niespodzianką z dodatkowym czekiem. Chociaż to tylko miraż, bo to moje pieniądze które przepłaciłem przez cały rok. Ale lepiej jest zapłacić 100 dolarów tygodniowo więcej a potem dostać jednorazowo czek na 5000, niż odwrotnie.
    O i jeszcze jedno. Chociaż to Twoje pieniądze, jeśli taki czek dostałaś na końcu roku, to na następny policzą Ci za to podatek.

Wednesday, April 15, 2020

Normalny dzień

    Czuję się jak w filmie “Dzień Świstaka”. Nie ma mowy, żeby ta wiosna się kiedykolwiek skończyła, dopóki ten wirus będzie widział swój cień!
    Nie widać końca. Mówi się o powrocie do normalności ale daty przesuwają się na codzień. Już teraz twierdzą, że na przykład plaże w tym roku nie będą otwarte. Nawet jak coś się poruszy to bardzo wolno. Pozamykani w domach, odsunięci od wszystkich, zaczynamy wpadać w depresję. Nie ważne czy mieszkamy w olbrzymich miastach jak Nowy Jork, czy w mojej małej Golinie, wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji i większość dnia spędzamy oglądając ściany naszych pokojów.
     Ja mam trochę szczęścia i urozmaicam sobie te dni dojazdem do pracy ale i w biurze jest ponuro, smutno. Wstaję o piątej rano. Pół godziny na przygotowanie do wyjścia i zrobienie śniadania. Następnie podróż do pracy. Przejazd błyskawiczny. Pół godziny i jestem na miejscu. To chyba jedyna rzecz której będzie brakowało jak się to skończy. Brak korków. Chociaż ostatnie dwa dni zaskoczyły. Na moście Washingtona, chyba wykorzystując sytuację z mniejszym ruchem, trwają jakieś prace i nawet rano wszystkie linie, oprócz jednej są zamknięte. W normalne dni byłby to kilkugodzinny korek. Tym razem, przejazd przez most kosztował mnie “tylko” 20 minut. 
    Gdyby chociaż było dużo pracy w biurze. Wtedy szybciej mija czas, ale tak nie jest. Męczę te godziny, pracując ile mogę. Siedzenie cały dzień, też nie jest moją ulubioną pozycją. Przeważnie aktywnie na placach budów. Teraz patrząc w komputer zauważam codzienne zmniejszanie się dystansu między moim brzuchem a biurkiem. Wyrażając się poprawnie po polsku: Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje, przecież nie jem dużo więcej i zachowuję się tak jak zawsze. A wygląda na to, że moja waga jakoś rośnie. Mówiąc krótko i po naszemu: O Kurwa!?
  Tutaj też zauważam prawdziwość teorii Einsteina o czasie. Kiedy zaczynam pracę, wskazówka sekundnika w zegarze przeskakuje równomiernie. Jedna sekunda, druga, trzecia. Po lunchu jednak się to zmienia. Wskazówki zwalniają i można już wyraźnie zauważyć ich powolny ruch. Pod koniec dnia to prawie stoją w miejscu i coś na siłę powoduje, że nie chcą wybić godziny zakończenia pracy.
    Zresztą, co za różnica. Za ścianami biura nie czeka nas dużo lepsza perspektywa. Powrót do domu też błyskawiczny. Tutaj jedyna aktywna część dnia. ZAKUPY.
     Parkuję samochód przed supermarketem i ustawiam się w kolejce. Wchodzić można tylko jak ktoś inny wyjdzie. Oddaleni od siebie co dwa metry, wszyscy wyglądają podobnie pozakrywani maskami. Chińczycy to jak by mogli, wciągneli by je na oczy. Nie robią tego i widać je przerażone. Nie rozumiem dlaczego oni reagują dużo gorzej niż inni. Wreszcie wejście do sklepu. No i....
    Mleka nie ma, klusek nie ma, fasolek i innych produktów w puszkach nie ma, papieru nie ma, środków do czyszczenia nie ma. Nauczyć się trzeba szybko zmieniać swój jadłospis i brać to co jest.
     Wczoraj zauważyłem na podłodze strzałki. Już nie można wchodzić w dowolną alejkę. Ruch jest jednokierunkowy. I tak wężykiem po sklepie. Powinni grać muzykę taka do tańców grupowych, wężyków. Może by to sprawniej się ruszało. Każdy trzyma dystans. I jak ja zatrzymuję się, żeby pomyśleć co kupić z tego co nie ma, to osoba za mną zatrzymuje się i czeka. Inaczej musiała by się zbliżyć na odległość “zagrażającą jej życiu”! Wychodząc z dwoma produktami, przyglądam się ludziom z wypchanymi wózkami. Nie wcisnął byś tam nawet małej truskawki, tak jest pełny. A kupują to co znajdą. U jednego pizza, pięć dużych, zamrożonych, sześć kilo cukru, cztery paczki jajek, etc.
     Nie dziwić się, że wszystkiego brakuje. Mam nadzieję, że wrócimy do normalności i oni będą musieli to wszystko zjadać przez następne miesiące. 
    Częścią tej depresji jest to, że wiele rzeczy zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi. Ludzie nie potrafią myśleć, reagują jak zwierzęta. Dbają tylko o siebie. Logika jest prosta. Prawo silniejszego. Jak ja tak nie zrobię to inni zrobią i zostanę na lodzie. Więc skoncentrowani są tylko na sobie.
    Wszyscy w maseczkach i większość w rękawiczkach. Następna farsa. Wkładając rękawiczki, myślą że są bezpieczni. Dalej ich logika nie sięga. Drapią się w tych rękawiczkach po głowie, używają kart kredytowych, wkładają ręce w kieszenie. Te same rzeczy robią chwilę później, kiedy czują się bezpieczni i już po ściągnięciu rękawiczek. Podobnie z maseczkami. Zakładają trudno zdobyte maseczki na kurz i już są zadowoleni i pewni swojego bezpieczeństwa. A to że maski te obniżają tylko odległość na jaką ktoś zarażony wykaszlnie lub wykicha wirusa już do nich nie dochodzi. Większość ich nie chroni przed dostaniem się zarazków do dróg oddechowych. Na pewno jednak, poprawia samopoczucie!
     Zapłaciłem i wychodzę ze sklepu. W tym momencie włączył się alarm. Trochę przeraźliwy, bardzo głośny. Nie wiem co się stało i nie interesuje mnie to. Wsiadam do samochodu i zauważam Chinkę stojącą kilkanaście metrów od wejścia. Nie rusza się i przerażona patrzy w kierunku sklepu. Tutaj złośliwy diablik wyskakuje mi na ramię i podpowiada. Nie wytrzymuję  i poddaję się jego namowom. Ruszam szybko, otwieram szybę i przejeżdżam obok Chinki. Co się stało pyta? Odkryli wirusa w sklepie, szybko odpowiadam. 
     Ponownie skracam mój tekst. Kurwa! Jaka ona szybka. Oczy zmieniły swoją wielkość na olbrzymie, wskoczyła do samochodu i błyskawicznie opuściła parking. 
Nie wiem czy miałem się udać do spowiedzi za swój grzech, czy przestać się śmiać. Jedno pewne. Jak powiedziała to swoim znajomym to w moim sklepie będzie luźniej.
    Powrót do domu. Wyniesienie zakupów. Wytarcie wszystkiego płynami dezynfekcyjnymi. Do łazienki i mycie. To następna zmiana. Jakby policzyć ile razy myję ręce w tym miesiącu, to liczba ta by przekroczyła wiele poprzednich lat. Jestem tak czysty, że nawet nie trzeba używać dezodorantów bo pachnę mydłem, skóra zaczyna się marszczyć od wody. 
     Podgrzanie kupionego poprzednio obiadu, szybki posiłek. Włączam telewizję i okazuje się, że wszystko co włączam już obejrzałem. Netflix, Amazon, zwykła telewizja, to wszystko obejrzane przez wiele ostatnich tygodni. Przeskakuję na sport. Mecz koszykówki z piętnaście lat temu, mecz footbolu 5 lat stary, mecz piłki nożnej, nawet nie wiem jak stary ale grają w majteczkach speedo więc musi być stary. Przysypiam więc na kanapie ale i to nie jest przyjemne bo ile można. Budzę się, pracuję trochę na komputerze i postanawim coś naprawić w domu. Jedną z rzeczy odkładanych przez długi czas. 
    Nic jednak nie sprawia przyjemności. Wiecie jak to jest. Kiedy nie można, to się wszystko chce, ale kiedy leżysz w szpitalu i możesz czytać książkę, bo nic innego nie ma do roboty, to się jakoś nie chce.
     Dobrze, że to koniec dnia i można położyć się spać. Tylko!
Budzę się rano i Kurwa! Ten sam dzień!

Wednesday, April 8, 2020

Co przyniesie jutro

   Ponownie znalazłem się w strefie zero. Niestety sytuacja się pogorszyła. Nasze dwa stany, Nowy Jork i New Jersey mają zdecydowanie największą ilość zachorowań. W NY zmarło już powyżej 4000 osób a w NJ 1400. Wczorajszy dzień miał największą ilość zmarłych. W Nowym Jorku około 700 osób i w New Jersey powyżej 200. Dobra wiadomość, pomimo tych śmiertelnych, że zwalnia się ilość nowych przypadków. Pamiętajmy że dzisiejsze statystyki są wynikiem dwóch poprzednich tygodni, czyli dni zarażenia. Niedawno słyszeliśmy o tym że ktoś umarł, ktoś jest chory, teraz śmierć jest wokół nas. W mojej firmie zmarł pierwszy znajomy. Kierowca ciężarówki, który był pracował dla mnie wielokrotnie. Miał siedemdziesiąt kilka lat i nie był w najlepszym stanie zdrowia. Mimo to odmawiał pójścia na emeryturę, nawet kiedy związki zawodowe proponowały mu dodatkowe pieniądze. Na budowach jest też wiele przypadków. U mojego kolegi z firmy, kilku poszło na kwarantannę i budowa została zamknięta. Okazuje się że są różne przypadki. Jeden zaraża się i szybko umiera, inny (tak jak jeden z tych zarażonych robotników) po odkryciu że ma wirusa, nie odczuwa żadnych zmian i objawów. Ci są najgroźniejsi, bo przenoszą wirusa bez żadnej świadomości. W biurze też jest już jeden chory. Został odizolowany, ale kto już się zaraził? Na szczęście to w budynku obok, gdzie nie wchodzę lub bardzo rzadko.
    Moi przyjaciele, małżeństwo, zamknięci są w domu. Ona była już chora ale przeszła to lekko. Niestety zaraziła męża i teraz on walczy z chorobą.
     W sklepach są fale paniki. Jednego dnia wykupują wszystko, potem półki się wypełniają i ponownie wszystko znika. Większość przestrzega przepisy trzymania dystansu, higieny, etc. Wielu panikuje i gdy zbliżysz się do niego na trochę mniejszą odległość niż 2 metry to krzyczą i każą się oddalić. A inni srają na wszystko i spotykają się w parkach na lampkę wina. Czyli nic się nie zmieniło. Ludzie są zawsze tacy sami. 
     Kiedyś to minie, większość przeżyje, wielu straci życie. Każdy ma nadzieję, że jemu się uda. My też. Ale uważam, że świat się zmieni. Tak jak zmienił się po
 11-tym września. Nie jestem pewien jakie to będą zmiany. Będą na pewno różne korekty w kierunku kontroli granic i przenoszenia się ludzi. W jakim stopniu to zobaczymy. Także podróże, lotniska. Wprowadzenie nowych testów, kontroli?
Nadzieja jest że będzie to zrobione mądrze a nie tylko dla pokazania że coś robią. Tak jak ściąganie butów w jednym kraju ale jak się wraca to tam już nie trzeba.
Wiadomo że samoloty były w jakiś sposób niebezpieczne. My też kilka razy chorowaliśmy po przelotach. Obieg powietrza jest tam zamknięty i jak ktoś jest chory, to łatwo przenieść to na inne osoby. Czy coś się zmieni? 
    Może rządy wprowadzą nowe regulacje w szpitalach i ośrodkach zdrowia? Można się spodziewać, że to nie jest ostatni raz kiedy coś takiego się stanie. Wydawałoby się mądre, wiedząc jakie koszta i tragedie epidemie przynoszą, wprowadzić regulacje i zmuszenie szpitali do zabezpieczenia się w podstawowe środki, zaczynając od głupich rękawiczek i masek. Jeśli nie potrafimy chronić naszych lekarzy, pielęgniarek, obsługi szpitali to w jaki sposób mamy pomóc innym? 
      Niektóre rzeczy mogą być kosztowne a inne mniej ale wszystko to jest warte inwestycji. Dzisiaj jest tego główna lekcja. Pokazuje nam jakie są straty, jeśli tego nie zrobimy. Materialne i w ofiarach ludzkich.
     Także zależność od innych! Dowiadujemy się wielu rzeczy o których wczoraj nie myśleliśmy. Większość naszych lekarstw, produkowanych jest w Chinach! Czy nie jest to, w najprostszy sposób powiedziane, GŁUPOTA? W wypadku konfliktu jesteśmy bez podstawowych środków medycznych. Srać, że nam butów, koszul zabraknie. Przeżyjemy w starych z dziurami. Ale lekarstwa? Nie chcę tutaj zaczynać politycznej rozprawy, ale okazuje się że Trump miał rację. Od początku walczy o powrót naszych firm do kraju i od uniezależnienia się od Chin i innych krajów. Nie wszystko jest możliwe i łatwe. Mniejsze kraje jak Polska nie jest w stanie produkować wszystkiego i musi zgodzić się z faktem sprowadzania produktów z innych krajów. Ale powinny być działania skierowane w kierunku ograniczenia i zabezpieczenia swoich podstawowych potrzeb.
     Dzisiaj może to przypadek. Ale jutro? Każdy bał się wojny atomowej. To nie jest już potrzebne! Pomyślcie jak łatwo można to zrobić. Na przykład Chiny produkują taki wirus i także szczepionki na niego. Ale tylko oni to mają. Wypuszcają w świat i wojna wygrana. My nie mamy podstawowych lekarstw, bo oni wstrzymują dostawy i świat zmienia kolor na żółty. Oczywiście to teoria ale czy nie realna?  
     Sytuacja ta pokazuje też wartość człowieka. Przestańmy wreszcie wpatrywać się w tych naszych wspaniałych obywateli, piosenkarzy, aktorów. Jeden z nich wysłał na internecie filmik ze swojego jachtu będącego na wodach wysp Karaibskich, pokazując jak bezpieczny on jest i jak tam jest cudownie. Nie myślę że muszę to komentować. Kiedy inni nie są zauważani na codzień. Wszyscy wiemy o służbie zdrowia, która ryzykuje życiem żeby nam pomóc. Ale są też inni o których nie myślimy. Zamykamy się w domu, przyjemnie, cieplutko, telewizja, internet i oczekujemy lepszego jutra. A gdyby tak zrobili wszyscy co produkują prąd elektryczny? Sytuacja trochę by się zmieniła. Albo linie telefoniczne, internet? 
Zawodów takich jest mnóstwo. Kierowcy ciężarówek, zbieranie śmieci, poczta etc, etc. Każdy ma jakiś mały wkład w naszą przyszłość. 
      Szkoła dzisiejsza jest dobra, lekcja też. Pytanie czy my się czegoś nauczymy? Zdolni jesteśmy ale mam obawę że gnuśni i leniwi. Nadzieja, że się mylę. Dzisiaj musimy przeczekać bezpiecznie do jutra. Czy ten jutrzejszy dzień przyniesie nam zmiany na lepsze? Na to też musimy poczekać.