Saturday, September 13, 2014

Ostatni dzień


       29 Sierpień

Czas upłynął bardzo szybko i wakacje dobiegają końca. Zaczynamy od tej samej pobudki o 6 rano. Stoliczek wstawiony do namiotu, kawa, herbata i to ciasteczko, które nadaje się dla pigmeja a nie dla nas. To jest złośliwe podawanie czegoś takie. Tym razem przezornie przy wczorajszej kolacji zrobiliśmy sobie po bułce z masłem, bo tak na pusty żołądek to trudno wytrzymać te kilka godzin. Dogadujemy się z przewodnikiem, że jest to nasz ostatni dzień i chcemy wszystko robić spokojnie i relaksowo. Jeżeli coś spotkamy to dobrze ale jak nie, to nie ma co szaleć i szukać. Będziemy cieszyć się oglądaniem terenów Afryki i tego co spotkamy. On jednak próbuje jeszcze raz znaleźć geparda.
     Pierwszy przystanek jest przy bardzo dużej grupie sępów, zjadających jakieś pozostałości po obiedzie lwów. Między nimi stoją Marabuty a także szakale.


Wszyscy walczą o najmniejszy kawałek. W czasie kiedy to oglądamy, pojawia się słońce i ostatni raz przyglądamy się sawannie przy tym wschodzie.
Jest to też dzień w którym ponownie poznajemy inność tutejszej pogody. Przede wszystkim jesteśmy wysoko nad poziomem morza, ale także są to tereny półpustynne, bardzo suche. Temperatura potrafi spaść, lub podnieść się w ciągu jednej godziny o 15 stopni Celsjusza.  Dziewczyny zawinięte w koce, czekają na powrót ciepła.

 
      Po sępach spotykamy rodzinę hien,


dużo słoni, afrykańskie orły



 i oczywiście wszystkie te które są z nami na co dzień – antylopy.
     Jest bardzo wcześnie i zwierzęta są bardzo ożywione. Obserwujemy wiele walk (często zabaw) między antylopami. Walczą na rogi, gonią się po sawannie.



Cały czas coś się dzieje ale geparda nie możemy spotkać. Wracamy na śniadanie, bardzo ważny moment w naszej codzienności.


Później pijemy herbatkę w naszym namiocie. Wiesia przywiozła kubeczki i termos (także herbatę). Codziennie prosimy o gorącą wodę i w każdej chwili mamy coś do picia.
    Zabawne jest to, że kubki (prawdopodobnie dla małych dzieci)  mają wmontowaną rurkę, z której można wypijać zawartość ale oczywiście nie gorącej herbaty i nie używamy ich, ale wystają one z krawędzi kubka. Śmieję się, że nie wiem co złego jest z tą Wiesi herbatą, ale musi być stara lub zatruta, bo po każdym piciu boli mnie jedno oko!

 
    Safari w południe zaczynamy od przystanku nad rzeką. Są tam bawoły i hipopotamy. Zaraz po tym wita nas duża rodzina słoni. Jeden z nich tarza się w błocie.


Jest to bardzo typowe dla słoni. Błoto zastępuje kremy chroniące nas od słońca i nie muszą za to płacić. Następnym razem radzę spróbować.
     Zatrzymujemy się w jednej z tutejszych oaz roślinności.  Jest też średniej wielkości staw w większości pokryty czymś podobnym do rzęsy. Dużo drzew, czyli cień, gdzie zwierzęta mogą się ochłodzić. Oprócz tych zadawalających oczy widoków, przyglądamy się antylopom Gnu i dużej ilości ptactwa.





Najwięcej jednak ciekawią nas gromady małp. Najpierw koczkodany, ich igraszki, zabawy. Między tym beztroskimi zajęciami, zawsze jest chwila na higienę, czyli wybieranie sobie nawzajem kleszczy i innego robactwa siedzącego w sierści i natychmiastowe ich zjadanie. Przyjemne z pożytecznym.
     Druga grypa to pawiany. Te siedzą w płytkiej wodzie chłodząc się ale jednocześnie coś jedzą. Nie jestem pewien czy tą rzęsę, czy coś w niej znajdują. Najciekawszy jest malutki pawian i na niego skierowane są nasze oczy.


 
     Są tam też dwa hipopotamy, które nieruchome, częściowo wynurzone są z wody i pokryte tym co zarasta te wody.

 
     Powrót na lunch. Mamy 3 godziny. Jest za gorąco żeby jeździć. Zresztą wszystkie zwierzęta też chowają się przed tym skwarem. Wykorzystuje ten czas i proszę pobliskiego strażnika, żeby zaprowadził mnie do naszej rzeki, gdzie wypoczywają olbrzymie krokodyle. Są tu dwie rodziny. Podobno złożyły tu jajka (około 50), które przykryte są teraz piaskiem. Przy nich zawsze czuwa matka.
Zbliżam się do nich na odległość może 5 metrow. Pamiętam dobrze wskazówkę jednego z tubylców, że jak krokodyl, aligator Cię goni, to nigdy nie uciekaj prosto. Nie masz szans i staniesz się pokarmem. Trzeba biec zygzakiem, bo krokodyle na lądzie, nie mają możliwości szybkiego skręcania, przez co tracą szybkość.  Tak więc myśląc o tym i na włączonym wstecznym biegu robię im zdjęcia.



Czuję się jednak dużo lepiej jak się od nich oddalam.
     Wracając , już blisko namiotu, spotykam dużą rodzinę mangust. Ten rodzaj zwierzątka ma bardzo dużo odmian, ale spotkane wyglądają na rodzinę mangust karłowatych.

 
      Ostatnie safari. Już przy wyjeździe widzimy, że pogoda nas zawodzi. Bardzo się chmurzy. Za to zdjęcia są efektowne.


 
Jeszcze raz przechodzi rodzina słoni. Kilka maluchów goni się między starszymi.



Jeden z mniejszych, potyka się bez przerwy i przewraca.
Chmurzy się coraz bardziej i temperatury spadają do takich, że zmuszają kobiety do wyciagnięcia koców.
     Na pobliskim kopcu termitów, siedzą sępy. Robię kilka zdjęć, ale zastanawiamy się dlaczego one się tu zebrały.


Szczególnie, że co chwila przylatuje nowy.

 
Wreszcie znajdujemy przyczynę. Za pobliskim drzewem znajduje się to czego szukaliśmy cały poranek. Jest Gepard. Musiał niedawno upolować to co ma przed sobą. 


Widocznie jest już dobrze najedzony, bo po 5 minutach zostawia swą zdobycz i odchodzi. Dowiadujemy się, że Gepard nigdy nie kończy swego jedzenia i zostawia większość dla innych. W przeciwieństwie do lwów, w chwili kiedy odejdzie od tego miejsca, nigdy już tam nie powraca. On spożywa tylko świeże mięso. Lwy, lamparty mają inny system trawienia i posiadają jakieś bakterie, które pozwalają im na spożywanie padliny a gepard tego nie maja i gdyby to jadł mógłby puszczać pawia, tak jak my po całonocnej imprezie.
    No i udało nam się postawić na mojej liście, znaczek przy gepardzie. Z listy tej zostały mi tylko dwa punkty. Nosorożec i ptaki flamingi. Chociaż widzieliśmy ich w Tanzanii, jednak z bardzo dużej odległości i nie mogę powiedzieć, że jest to zaliczone. Innym razem.
     Czas na powrót. Po drodze zaczyna kropić. Jeszcze przed dojazdem, zatrzymujemy się pod samotnym drzewem na kawę i ciastko. Jesteśmy w centrum olbrzymiego stada antylop. Jest chłodno i dalej kropi, więc nie pozostajemy tu długo, nie sprawia nam to przyjemności. Pijemy szybko i wracamy.

 
     Czeka nas jednak jeszcze jedna niespodzianka. Zaraz przy samym obozie spotykamy olbrzymie stado lwów. Każdy siedzi, lub leży osobno, w dość dużym oddaleniu od siebie. My podjeżdżamy do lwa i trzech lwiątek. Ta grupa świetnie się bawi. Lew udaje ataki i wpada na małe, łapie je w paszczę. Przewracają się i goniąc, zbliżają się do naszego samochodu na odległość 5 metrów.



Lew się trochę zmęczył i przysiada. Małe bawią się nadal. W pewnej chwili, ojciec wyciąga łeb i spogląda w bok. Musiał coś zauważyć. Może coś do upolowania.


Ja kręcę film, robię zdjęcia na wprost niego. Ten po chwili odwraca łeb i patrzy prosto na mnie.


Zdaje sobie sprawę, że ja też jestem dla niego kawałkiem mięsa. Daje znak kierowcy, że mam już dość  zdjęć i odjeżdżamy.
    Już w obozie, żegnamy się z naszym kilkudniowym przewodnikiem. Oczywiście mój portfel staje się lżejszy, bo każdemu trzeba zostawić typy. Wracamy do namiotu.
     Teraz trochę odpoczynku, zwijanie rzeczy. Trzeba zacząć się pakować. Wszyscy bierzemy prysznic. Ja niestety ostatni i martwię się że skończy mi się gorąca woda. Każdy namiot ma z tylu mały piecyk. Co jakiś czas przychodzi tam jeden z pracowników i dorzuca drewna do rozpalonego pieca. Nie wiem ile jest tam wody, ale nie potrzebnie się martwiłem. Wystarczyło.
   Elaine po umyciu włosów chciała je wysuszyć. Tu nie ma jednak suszarek i nie pozwalają używać własnych i bezpieczniki by na to nie pozwoliły. Kazali jej iść do łazienki przy barze. Tam jest suszarka. Po 15 minutach wróciła cała roztrzęsiona. Ona, jak już wspominałem, brzydzi się wszystkich robaków. Mówi, że tam były wszędzie. Jak suszyła, to cały czas pokrzykiwała a na koniec szybko wypadła z namiotu prosto na dużą pajęczynę.
    Już wymyci, przebrani, udajemy się na ostatni obiad. Jak zwykle wszystko bardzo smaczne. W połowie posiłku, zdaję sobie sprawę, że nad nami wiszą małe nietoperki ( czeska nazwa podoba nam się bardziej). Co jakiś czas odrywają się i przelatują nad naszymi głowami. Może dlatego nie ma tu światła, żeby ludzie się nie przestraszyli.