Friday, August 31, 2018

Ciąg dalszy Jeziora Titicaca





      Tutaj nawet takie zwykłe czynności męczą. Odpoczywamy więc chwilę w hotelowym pokoju. Po kawie i ciastku, obchodzimy okolice. Są tu ich łodzie.





Znajdujemy zagrodę z lamami. Są udomowione i nie plują na nas, o co zawsze martwią się Ci którzy podchodzą do nich na bliską odległość. Trochę je podkarmiliśmy.




     Ponownie szukam więcej atrakcji i zostawiam dziewczyny. Udaję się do pobliskiej wioski razem z moim przewodnikiem. Jest to kilka kilometrów pod górkę, więc dochodzę tam zmęczony. Mam szczęście. Jest to dzień corocznej uroczystości, powiązanej z religią katolicką ale trudno było zrozumieć o co chodzi. Każdy region ma to w innym czasie.
      Po obu stronach głównej ulicy siedzą sprzedający i widzowie.





 


    Można kupić słodycze, jedzenie ale przede wszystkim piwo. Setki skrzynek piwa. Jedni kupują a inni piją. Przewodnik mówi, że tu pije się do momentu, kiedy już nie można więcej wypić. A impreza trwa trzy dni. Czyli jest szansa upicia kilka razy. Mój rodzaj wioski.
     Od początku trafiamy na przechodzącą paradę. Wszyscy uczestniczący ubrani są w barwne, wymyślne stroje. Posuwają się tanecznym krokiem w rytm wygrywany przez orkiestrę. Ta melodia jest prosta i cały czas ta sama. Kiedy wszyscy przeszli, myślałem że to koniec. Ale była to tylko jedna wioska. Następne trzy szły za nią. Trwało to kilka godzin.








    Wszyscy dobrze się bawią. Nawet za dobrze. Coraz więcej uczestników ma problem z chodzeniem. Do tego ich stroje są ciężkie i mają maski na twarzach, więc trudno oddychać. Alkohol działa więc dużo szybciej. Najlepsze jest to, że organizatorzy wchodzą w środek pochodu z butelkami piwa i nalewając je do szklanek, podają uczestnikom.



Nie ma prawa odmowy. Jeden z nich błagał że nie może ale ten dalej zmusił go do wypicia całej szklanki. Potem widziałem, jak dzieci prowadziły go do domu, bo sam już nie potrafił.
      Oczywiście widać że ja nie jestem z ich kraju. Co jakiś czas podchodzą do mnie lokalni (przeważnie nieźle podpici). Klepią po plecach, witają się, uśmiechają. Tylko jedna Cholita nie była zadowolona. Wygląda na to, że stałem w złym miejscu i zasłoniłem jej widok. Nawet nie wstała, bo siedziała na kocyku, tylko rzuciła butelkę od piwa, uderzając mnie w plecy.
     Wracamy do hotelu. Po obiedzie, podłączam się do tlenu na 5 minut i udajemy się do pokoju.