Monday, February 27, 2017

Weekend na nartach

     Nie mogę powiedzieć, że nasz wyjazd na narty był udany. Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni, bo nie zjeżdżaliśmy po śniegu już pięć lat i trzeba było to przerwać. Mam nadzieję że następny rok będzie lepszy.
     Dojazd do naszej góry trwał 4.5 godziny. Większość drogi na autostradzie, jadąc przeciętnie 110 kilometrów na godzinę. Już będąc blisko celu, zastanawialiśmy się czy warto było jechać, bo nie widzieliśmy żadnego śladu śniegu. Dopiero na końcu, wjeżdżając na wyższe tereny, zauważyć można go było na poboczach dróg. Dojechaliśmy późno, więc po spotkaniu znajomych, zjedzeniu kolacji, poszliśmy spać.
     Na drugi dzień szybko udaliśmy się na górę. Śnieg był, ale tylko na niektórych trasach. Nie było dużo ludzi, więc oczekiwania na wyciąg były bardzo krótkie. Na dole góry, można było być bez czapek, rękawic i nawet kurtki. Na samym szczycie, było dużo chłodniej.
    Śnieg był, ale nie były to dobre warunki do jazdy. Bardzo mokry. Spychany szybko przez jeżdżących na nartach i deskach odkrywał lodowate wysepki a sam ubijany był w małe górki. Wpadało się więc albo na lód, albo w te górki, które natychmiast hamowały narty. Trzeba było więc bardzo uważać i jeździć na napiętych mięśniach, przygotowanych na niespodzianki. Pod koniec dnia byliśmy już w bólu. Pięć godzin zjazdu, w naszym wieku i bez praktyki nie jest łatwym zadaniem. Pod koniec warunki jeszcze się pogorszyły i zjazdy stały się bez sensu. Zeszliśmy więc do hotelu. 
Tam sprawdziliśmy prognozę pogody i zdecydowaliśmy się na natychmiastowy powrót. Wieczorem miał padać deszcz i miało nastąpić gwałtowne obniżenie temperatur. Na nastepny dzień można się spodziewać  samego lodu na stokach. To już nie dla nas. Wracamy do domu. 
    Po drodze zatrzymaliśmy się na szybki, smaczny, włoski obiad. Później pędem do domu. Nie wskazane nam było jednak skończyć tą podróż bez problemu. Przez trzy godziny jechaliśmy w ulewnej burzy. Były chwile, że nie widziałem nic przez szybę samochodu. Ściana deszczu, wiatry dochodziły do 80-ciu kilometrów na godzinę i błyskało, grzmiało jakby miał to być koniec świata.
    Po dojeździe do domu, bolało mnie już wszystko. Nogi od nart, kregosłup od siedzenia, ręce od kurczowego trzymania kierownicy i do tego dostalem bólu głowy.
W domu, szcześliwy że to się skończylo, wyciągnałem się na kanapie i obejrzeliśmy z Wieśką dobry film „Hacksaw Ridge”.  

Friday, February 24, 2017

Hydraulicy

     W pracy następna wojna ze związkami zawodowymi. Tym razem hydraulicy.
Jak wiadomo, nasz dzień pracy trwa osiem godzin. Pracownicy mają pół godziny przerwy na lunch. Zaczynamy o siódmej rano i kończymy o 15:30.
    Hydraulicy mają tak „ciężką” pracę, że zmienili swoje godziny i pracują tylko siedem godzin. Zanim zacznę opisywać co się stało, muszę wytłumaczyć jeszcze jeden zwariowany przepis. Powiedzmy, że wykonuję jakąś operację, której nie mogę przerwać, np. wylewanie betonu. Pracujemy przez lunch o 12-tej godzinie, czyli przez to pół godziny wyznaczone na odpoczynek. W takich wypadkach muszę im wszystkim zapłacić całą dodatkową godzinę (chociaż pracują tylko pół godziny). Jeśli to dodamy, wiadomo że będzie to ponadgodzina, czyli normalne dwie godziny. Dzieje się to tylko wtedy, kiedy ja wydam takie zarządzenie.
      W tamtym tygodniu zaczęliśmy prace wymagające hydraulików. W pierwszy dzień, bez mojego pozwolenia, przepracowali przez lunch i zamiast o 14:30, zwinęli się o 13:00-tej i poszli do domu. Na drugi dzień kazałem się im wytłumaczyć. Powiedzieli mi, że tak pracują na każdej innej budowie. Nawet nie próbowałem tłumaczyć jak i dlaczego. Powiedziałem, że to nie zdarzy się na mojej. Walczyli przez chwilę ale nie mieli żadnych argumentów, więc się poddali. 
    Na drugi dzień wzięli przerwę i poszli do domu o 13:45. Znów awantura następnego dnia. Tym razem tłumaczyli, że muszą zwinąć narzędzia i zawieźć je do naszej bazy. Nie musicie, odpowiedziałem, bo moi ludzie tutaj dalej pracują i oni po was posprzatają na koniec dnia. Możecie więc spokojnie pracować do 14:30, tak jak macie płacone.
    Na trzeci dzień zwinęli się o 13:50. Tym razem wytłumaczyli to w ten bardzo interesujący sposób. Brygadzista musi odprowadzić samochód do bazy. Dodać do tego, że mają prawo wyjść 10 minut wcześniej, na umycie rąk. Ponieważ wszyscy jeżdżą do domu razem z brygadzistą, muszą wyjść razem z pracy. 
     Moja odpowiedź. Wyp......liłem wszystkich z pracy!!!

Thursday, February 23, 2017

Powerball

   Powinienem dzisiaj zacząć od jakiekoś strasznego przekleństwa. I to z wykrzyknikami.
Wczoraj po zakupach zobaczyłem że w jednym totolotków wygrana jest 400 milionów dolarów. Można zaryzykować, pomyślałem i kupiłem kilka kuponów.
    Losowanie odbyło się wczoraj, ale nie sprawdzałem. Dopiero dzisiaj w pracy zdecydowałem się na to spojrzeć. Mamy tu różne gry. Ta moja nazywa się PowerBall. Trzeba skreślić pięć numerów z siedemdziesięciu oraz dodatkowy szósty z 26-ciu.
Trafiając wszystkie można wygrać główną nagrodę.
      Przeszedłem przez pierwszy kupon i nie miałem nawet jednego numeru. Pomyślałem sobie, jak mało mam szczęścia, żeby nie trafić nawet jednego numeru. Przejrzałem drugi i miałem dwa pojedyncze numerki. No i doszedłem do trzeciego. W środkowej linii sprawdzam pierwszy i trafiłem, drugi - trafiłem, trzeci - trafiłem, czwarty - trafiłem. Już strasznie podniecony patrzę na piąty ale niestety nie. Także ten dodatkowy. Ale mam czwórkę.


 To dużo. Wszedłem szybko na internet poszukując wysokości wygranej. Po przeczytaniu, zacząłem przeklinać. W Stanach, w odróżnieniu do totolotków Europejskich, nie dzielą pięniedzy na wszystkich. Za moją czwórkę, dostanę tylko sto dolarów. Gdybym mial jeden numer więcej, byłby równy milion dolarów. Nawet nie chcę myśleć, jak by to ułatwilo moją decyzję o odejściu na emeryturę. Ile problemów zakończyłoby się tego dnia. Niejeden by chciał trafić w to najlepsze, czyli 400 milionów, ale wierzcie mi, wcale by mi na tym nie zależało. Takie coś, mogłoby nawet skomplikowa życie. Ale ten jeden cholerny numerek, mógłby pomóc. Niestety. Trzeba było szybko wrócić na ziemię i iść do pracy!

Wednesday, February 22, 2017

Mount Snow

   Wreszcie pogoda na którą nie można narzekać. Cały tydzień grzeje nas słońce i termometry wskazują około 15 stopni. W ostatnią niedzielę udało mi się nawet trochę poleżeć na leżaku, opalając się. W tą niedzielę ma się trochę ochłodzić, ale do 10 stopni i znów ocieplić. Oznacza to, że doszliśmy do Marca i wiosna już za progiem.
     W piątek zdecydowaliśmy się na wyjazd na narty, wspólnie z moją firmą.Organizuje ona raz w roku taki wypad. Częściowo pokrywają koszta. Ważniejsze jest jednak, że nie trzeba się o nic martwić. Ktoś wszystko załatwia. My musimy tylko zabrać sprzęt, dojechać do zarezerwowanego hotelu i korzystać z przyjemności jazdy na nartach.
   Mieszkać będziemy zaraz przy górze. Bardzo wygodne. Wychodzi się z hotelu i dwa kroki obok znajdują się wyciągi. Także po ostatnim zjezdzie, podjechać można pod drzwi hotelu. 


     Mount Snow, czyli Góra Śniegowa znajduje się w stanie Vermount. Daleko im do takich gór jak np. Alpy. Są  jednak bardzo dobrze zorganizowane. Dużo wyciągów i tras do zjazdów. 


Także wymaganiami nam odpowiadają. Jak widać na zdjęciu, większość tras to niebieskie.


 My na takich przeważnie jeździmy. Zielone do dla poczatkujących, czarne to bardzo strome i trudne. Niebieskie są trudne, ale nie przerażające. Nieraz jechałem czarnymi i dochodziło się do punktu w którym wszyscy się zatrzymywali. To tak jak ostrzeżenia. Wszyscy przystawali i patrzyli się chwilę na pionowe zbocze, wielokrotnie z moldami czyli setkami małych górek. Zdarza się, że niektórzy zdejmują narty i zjeżdżają na tyłku. Inni, po zrobieniu znaku krzyża, ryzykują. A jeszcze inni, którzy nawet się nie zatrzymują, zjeżdżają z niego, jakby to była płaska góra. Trudnosci są bardzo różne. Stroma góra, górki i dołki, nieraz bardzo wąska ścieżka, na której trudno zrobić jakikolwiek zwrot i zachamować. Szczególnie w takich miejscach groźni są ludzie. Wielu nie potrafi dobrze jeździć i trudno ich ominąć. Oni powodują wiele wypadków.
     My możemy z tego zjechać, ale wielokrotnie bardzo wolno. Jestem jednak za stary, żeby ryzykować połamaniem kości. Zostajemy więc w większości czasu na niebieskich. Chociaż pierwszy zjazd jest zawsze na zielonej dla przpomnienia.
      Pogoda, która mi tak odpowiada, może być małym problemem. Jeżeli tam też się tak ociepli, będzie bardzo mało śniegu i bardzo  mokry. Trudno po takim czymś jeździć. 

Thursday, February 16, 2017

Kamuflaż

   Cały czas się leczę. Pogoda dalej zimowa, nieprzyjemna. Czas płynie wolno i mało się dzieje w naszym życiu. 
Czytałem artykuł o wynalazkach i jak wiele z nich opartych jest na cechach obserwowanych u zwierząt. Jak by można było przejąć wszystkie te zdolności to każdy z nas byłby supermenem. Jedną z ciekawych i które można pokazać na zdjęciach to zdolność kamuflowania. Zamiast więc pisać o nieciekawych wydarzeniach mojego życia, załączę niektóre z nich.

      Mossy Leaf - Gekon

Uroplatus Gekon

Leaf Tailed Gekon

Patyczak

Locus

Ropuchy


Poszukajcie tu żaby 



Sowy


  Pająki


Gąsienice


Ćmy

 Ryba kamień - Stonefish

Konik Morski

Ryba żabnicokształtna - Frogfish
tylko jedna to ryba - druga to koral


Jeszcze inna ryby

Modliszka Hymenopodidae 

Ośmiornica

Crinoid Shrimp - krewetka

Lelek Egipski

Rodzaj pasikonika

Jaszczurka

Nie możemy zapomnieć o przodownikach w kamuflażu - Kameleonach

To tylko niektóre przykłady. Każde inne zwierzę także posiadło tą sztukę i chociaż nie są az tak doskonałe, to ich skóra i kolory pomagają im w ukrywaniu się. Na przykład tygrys.



 


Monday, February 13, 2017

Wizyta u lekarza

    Nareszcie mam trochę szczęścia. Zdarzyło mi się coś, co zdarza się bardzo rzadko. 
Znalazłem na internecie chiropraktora. Wybrałem go z powodu bliskiego położenia jego kliniki.  Bez problemu dostałem wizytę i to w godzinach wieczornych co tu jest mało spotykane. Już w poczekalni, pielęgniarki były bardzo miłe. Po chwili wyczekiwania lekarz wezwał mnie do siebie. Opowiedziałem co się stało. Wysłuchał uważnie i zabrał mnie do innego gabinetu na testy.
    Najpierw ponaciągał mi nogi i nieźle wymacał, stwierdzając że to nie jest problem z mięśniami. Czyli na pewno nerwy kręgosłupa. Następnie zabrał się za testy tych nerwów. Jak to robił, pomyślałem że to wszystko bzdura. Na rysunku poniżej pokazane jest pięć, które mogły być uszkodzone.


 Położyłem się na łóżku i on kazał podnieść prawą nogę i przesunąć w prawo. Następnie lewą rekę miałem dotykać miejsce w okolicy pępka a prawą gardła. Złapał mi nogę i kazał  na siłę przesunąć w prawo a on ja ciągnął w przeciwnym kierunku. Nie dałem się przeciągnąć. Znaczyło to że nerw nr.1 jest w porządku. Teraz miałem zmienić ręce. Prawa na pępku, lewa na gardle. To samo ćwiczenie i znów wytrzymałem jego ciągnięcie. Czyli nr. 2 jest dobry. Za każdym razem zmieniał miejsca dotyku rąk i powtarzał to siłowanie. Przy jednym z nich nie miałem siły i on swobodnie przesuwał moją nogę.
Znalazł wreszcie który nerw jest uszkodzony.
   Zrobiliśmy zdjęcie rentgenowskie i kazał mi wrócić za dwie godziny.
Po powrocie pokazał mi zdjęcia. Tytaj znów rysunek.


     Ta niebieska część to dysk a rurki to nerwy. Okazuje się że jeden mam uszkodzony. Jest bardzo spłaszczony i wyciągnięty w stronę nerwu. Tak, że cały czas na niego naciska. Wytłumaczył mi, że nasz organizm reaguje w ciekawy sposób. Tak jak np. włożymy buty. Czujemy je na stopach. Po jakimś czasie jednak przyzwyczajamy się do nich i nie wiemy że je nosimy. Tutaj też tak to działa. Organizm przyzwyczaja się i przestaje wysyłać sygnały bólu. Aż do chwili, kiedy to naruszymy przez np. skręcenie czy upadek. Dysk powiększa się troszeczkę i natychmiast odczuwamy olbrzymi ból.
     Stwierdził, że jest to do wyleczenia. Nie trzeba żadnej operacji. Trochę to potrwa. Za każdym razem będzie lekka poprawa. Im dalej, tym większa. Dzisiaj po masażach dysk zmniejszy się na godzinę. Jutro na dwie, pojutrze na cztery. Ale za każdym razem wróci do uszkodzonej pozycji. Pierwszy tydzień muszę być tam 5 razy. Następny 4 i tak dalej. Po miesiącu i trochę powinienem być wyleczony na przynajmniej 5 lat. Wtedy może to powrócić, lecz nie musi.
   Teraz! Co jest niesamowite. Lekarz jest dobry, bo był nawet chiropraktykiem dla zespołu koszykówki Knicks. Wszystko grzecznie tłumaczył, niesamowicie miły a na zakończenie dał mi swój domowy telefon i powiedział że mogę dzwonić 24 godziny na dobę. Wow!
   I na tym nie koniec. Wróciłem do domu. Położyłem się na lodzie a o 20-tej wieczorem mam telefon. Lekarz dzwoni i sprawdza jak się czuję. To już jak z filmu!
Zobaczymy jak pójdzie leczenie, ale już teraz mogę funkcjonować. Ból jest już do wytrzymania.
Jeszcze ciekawostka. Nigdy nie byłem pewien czegoś, bo każdy doradzał inaczej. Czy lepiej robić kompres zimny czy ciepły. On powiedział że jak problem z mięśniami to gorący ale jak nerwy to zimny. 
   Co to znaczy dobry lekarz. Dwa razy miałem taki wypadek i zawsze u innego lekarza. Żadnych zdjęć, żadnych testów. Tylko masowanie i kasowanie pieniędzy. Oczywiście po wielokrotnych wizytach czułem się lepiej, ale to nie było leczenie. Nadzieja, że teraz jest inaczej.

Chiropraktyk

      Dochodzę do wniosku, że trzeba unikać narzekania na wszystko, co może dotyczyć mojego życia. Kilka dni temu pisałem o zmianie podejścia do pracy u obecnego pokolenia. Dzisiaj musiałem udowodnić, że jestem z tej starej generacji. 
Wczoraj padał zmrożony deszcz. Wyszedłem z domu o piątej rano. Wszystko wokół pokryte było warstwą lodu. 


Zszedłem ostrożnie po schodach i później wolno sunąłem w kierunku auta. Niestety, w połowie drogi wykonałem specjalny taniec pająka. Poślizgnąłem się na tym lodzie. Nie upadłem ale na końcu zatrzymałem się na jednej ręce, podobnie jak na poniższym zdjęciu.


    W tej samej chwili obejrzałem przepiękne gwiazdy i sztuczne ognie. Coś strzeliło mi w plecach nad biodrami. Nawet nie krzyknąłem z bólu tylko zalałem się łzami. Postałem tam chwilę zapłakany i następnie doczłapałem się do samochodu. Posiedziałem chwilę i postanowiłem jechać do pracy. Nawet tam, po prawie godzinie od wypadku, dalej ciekły mi łzy. Wziąłem pastylki na ból i teraz próbuję przetrwać. Nie mogę jednak nic robić. Zamówiłem wizytę u chiropraktyka i siedząc w biurze, wpisuję się w mojego bloga.
    Żona będzie niezadowolona. Wczoraj zepsuło się wejście na strych. Wymierzyłem wszystko i miałem iść kupić nowe.


   Nawet nie wiem jak bym mógł to wynieść ze sklepu ale o założeniu już nie ma mowy. Jak widać na zdjęciu to nie tylko drabina ale cała drewniana rama. Normalnie zakladają to przynajmniej dwie osoby a ja to robię sam. W moim stanie nie jest to do wykonania. Będzie musiała poczekać. 
   Dobrze że idę do lekarza, bo to nie pierwszy raz zdarza się coś takiego. Zawsze w tym samym miejscu. Za każdym razem leczyłem się sam. Może on coś pomoże? 

Friday, February 10, 2017

Śnieg, czyli wymówka do wolnego dnia od pracy

    Nie będę narzekał na śnieg, bo mogę wykrakać jeszcze gorszy. A tak mało zostało do zakończenia zimy. Zapomniałem wspomnieć o temperaturach, bo te były niezwykłe w ostatnich dniach. Czterdzieści osiem godzin temu mieliśmy najcieplejszy  w historii 8 luty (18 stopni Celsjusza) a dzisiaj jest minus10 stopni. Nie oddczuwa się jednak tego zimna bo niebo jest bezchmurne i od rana towarzyszy nam słońce.
     Wczorajszy dzień dał mi trochę do myślenia. Opady śniegu przyniosły 25 centymetrów białego puchu. Dla jednych jest to bardzo dużo, dla innych nie. Zaskoczony jednak byłem pustymi drogami. Może tylko 10% codziennych kierowców pokazało się na ulicach i autostradach. Co to oznacza?
     Rozumiem, że Nowy Jork różni się od innych miast. Są tu miliony samochodów. Samo miasto zawsze prosi o pozostanie w domach jeśli jest to możliwe, ułatwiając w ten sposób jego sprzątanie. Jeżeli wszyscy, jak w zwykły dzień, pojawili by się na ulicach Nowego Jorku, usunięcie śniegu stałoby się prawie niemożliwe. Ja jednak widzę w tym coś innego.
      Wygląda na to, że jesteśmy rozpieszczeni, leniwi i mamy wszystkiego pod dostatkiem. W dawnych czasach tak nie było. Ludzie dalej szli do pracy. Nie mogli sobie pozwolić na opuszczenie dnia z prostego powodu. Każdy z nich to dodatkowe, zarobione pieniądze tak potrzebne swojej rodzinie. W obecnych czasach, większość ma płacone nawet jak nie pojawią się w pracy i zdziwieni by byli, gdyby tak nie było. Przecież nie można zmuszać ludzi do ryzykowania życia i jazdy po śniegu.
Każdy z nas uważa że tak musi być. 
    Pomijając sytuację finansową, nie mamy już takiego poczucia obowiązku jak dawniej. Nikt nie jest wdzięczny temu kto go zatrudnił i nie jest dumny z tego, że pracę tą wykonuje w jak najlepszy sposób, nie zależnie od warunków. Uważamy, że właściciel powinien nam dziękować za poświęcanie swojego czasu dla niego i budowania jego fortuny. Nie ma już tych ludzi, których oglądamy w starych filmach. Kolejarza, który prowadził lokomotywę i szczycił się punktualnością pociagu który prowadził. Pracownika banku, maszerujacego do pracy, ubranego w elegancki garnitur z podniesioną głową, dumnego ze swojej pozycji. Policjanta, który spędzał cały dzień kierując ruchem na skrzyżowani, dbając o to, żeby nikt nie musiał przestawać w korkach.  Nauczciela, wyrażającego dumę z każdego sukcesu swoich uczniów.
    Obecne czasy nie mają z tym nic wspólnego. Każdy dba tylko o swoje podwórko. Praca to coś co musimy wykonywać, ale tak naprawdę jest całkowicie niepotrzebna. Szukamy tylko pochlebstw, pochwał, podziękowań ale sami nie potrafimy widzieć tego u innych. Nastawieni tylko na konsumpcję jesteśmy samolubni i niestety przez to wszystko samotni.
     Tak zamykały się największe firmy. Zadufane w swojej wielkości i przodowaniu w swojej branży, nie zauważyły momentu, kiedy inne ją wyprzedziły. Chwila przebudzenia okazywała się spóźniona i musiały się rozwiązać. Tak ginęły wielkie imperia. Pewne swojej wielkości, demokracji zatracały wizję przyszłości.  Uważając swoją potęgę za jedyną i nie do pokonania, nie szukały nowych rozwiązań, nie probówały dalej się doskonalić. Uważali, że osiągneli szczyt. Niestety każde z nich przekonało się po latach, że oni są w dolinie a szczyty są już obok.
      Tak niestety widzę nasze społeczeństwo. Dalej uważam ten kraj za najwspanialszy ale obwaiam się, że doszliśmy do chwili, w której starciliśmy kontrolę i realne spojrzenie na świat. Zaczyna tu zachodzić słońce blokowane przez wznoszące si inne szczyty.

Thursday, February 9, 2017

Pada śnieg

  Krakałem, krakałem i wykrakałem. Zasypało nas  dzisiaj troszeczkę. Zaczęło padać jeszcze przed wyjazdem do pracy, o 5-tej rano. Nie było problemu z dojazdem do pracy i powrotem. Większość się wystraszyła i na drogach było bardzo mało samochodów. 
   Na budowie nie dało się nic zrobić, więc pracownicy powrócili do domów. Tylko kilku zostało do odśnieżania. 


Ale w domu musiałem zrobić to sam. A tak dojechałem.


Do tego dnia śnieg usuwałem łopatą ale dzisiaj trzeba było użyć maszynę. Wieczorem była już piękna pogoda.Teraz pozostało tylko wyciągnąć się przed telewizorem.

Monday, February 6, 2017

Super Bowl - dzień amerykańskiego footbolu.

    Wczorajsza niedziela to „święto” w Stanach Zjednoczonych. W tym czasie, co roku odbywa się ich największa sportowa impreza. Mistrzostwa kraju w Footbolu. 
    Chociaż nie jestem, tak jak oni, zapalonym kibicem tego sportu, muszę przyzanać że na pewno jest to jedno z najbardziej emocjonalnych zmagań sportowych. W naszej ulubionej piłce nożnej, można znaleźć dużą część gry, która jest nudnawa. Tutaj jest to prawie niemożliwe. Nieustanna akcja.
      Nie mam zamiaru nikogo przekonywać o tym sporcie ani namawiać do oglądania. Myślę jednak, że każdy kto lubi emocje, po poznaniu zasad tej gry polubił by ten sport. 
Wiem że w football grają już polskie i europejskie zespoły. Oglądałem to w polskiej telewizji. Niestety, jakość tej gry jest na poziomie szkół średnich w Stanach. Dużo zostało do nauczenia się. Nie ma jednak dobrego sportu bez zainteresowanych a oprócz tego sponsorów z pomocą finansową.
     Sam mecz jest oczywiście najważniejszy ale dochodzi do niego wiele innych tradycyjnych przyjemności.
     W każdej pracy, szkole, w skali krajowej i lokalnej, robione są zakłady. Jest ich mnóstwo form. Ludzie tracą duże sumy a niektórzy zarabiają. Najpopularniejszą to forma tabeli. Poniżej pokazuję przykład z meczu między NY Giants i New England Patriots. 


Tabela ma 10 rzędów i 10 kolumn. Zanim pojawią się tam numery, chętni wykupują swoje kwadraty. Przeważnie, tak jak my gramy, kwadrat kosztuje 20 dolarów, ale suma zależy od grających. Wybierając ten kwadrat nikt nie wie jakie będzie miał on numery. W momencie, kiedy wszystkie zostają wypełnione, losuje się numerki i wpisuje obok tych kratek. Tak jak widać na zdjęciu, nie są one w kolejności ale i w kolumnie i w rzędzie, cyfra nie może być powtórzona. Teraz jak spojrzymy na swoją kratkę, mamy konkretny wynik. Na przykład. Kratka w górnym, lewym rogu, którą wykupił Grim, ma 9 na NY a 4 na NE.
Nie znaczy to że wynik musi być 9:4. Może być 19:4, 9:44, 29:14. Liczy się ostatnia cyfra. 
     Gra składa się z czterek ćwiartek. Po każdej części można coś wygrać. Ponownie każdy ma inne zasady. My za pierwszą ćwiartkę płacimy 10%, za połowę 30%, za trzecią 10% i za finał 50%.
    Ja nie jestem tym bardzo zainteresowany, bo nie oglądam dużo tych gier, ale zawsze mnie zmuszali, bo brakuje im ludzi. Teraz to się zmieniło. Przez ostatnie cztery lata wygrywałem główne nagrody, większość więc protestuje jak mnie wpisują.
W tym roku przyrzekłem im że nie wygram i zabawne, tak się też stało.
    Oglądanie meczu to też cały rytuał. Po pierwsze zbieranie się w duże grupy. Jeżdżąc przez wszystkie okolice zobaczyć można zgrupowane samochody przy niektórych domach. To przeważnie Ci, co mają najlepsze telewizory i większy dom. My zbieramy się u Georga, który ma swoje małe kino. W ten dzień, wszystkie bary sportowe wypełnione są po brzegi fanami footbolu. 
    Następna rzecz to jedzenie i picie. Najważnejsze są skrzydełka kurczaka.
Nie ma lepszych skrzydełek, czy nóżek kurczaka niz w amerykańskich barach. Każdy kto tu był z tym się zgadza.


 Można je mieć przygotowane bez przypraw, ale tutaj im bardziej pikantne tym lepsze. Bary prześcigają się w nazwach i ilości papryki i innych przypraw palących jame ustną. Tutaj jest przykład z jednej restauracji.


Na dole są delikatne, słodkie. W żółtym kolorze to średnie i dochodzimy do góry w czerwonym. Najdelikatniejsze z nich to hot - ostre. I gwarantuję, że Ci co nie są przyzwyczajeni, mieli by już z tym problemy. Tak było ze mną po spróbowaniu ich pierwszy raz. Na końcu znajdują się atomowe i potrójnie atomowe. Te ostatnie to tylko dla masochistów. 
      Okazuje się, że jest metoda, na złagodzene tego ognia a jednocześnie pozwolenia na poczucie ich smaku. Na zdjęciu widać dwie rzeczy. Biały sos,  zrobiony z blue cheese. W smaku to coś w rodzaju śmietany wymieszanej z blue serem (nie wiem jak taki ser nazywa się po polsku). Oprócz tego seler. Sos i seler łagodzą pieczenie w ustach.
    O piciu nie muszę pisać. W tym amerykanie nam nie podskoczą.
    Następna atrakcja to koncert w przerwie, w połowie meczu. Zawsze wystepuje ktoś znany i jest z tego zrobione wielkie widowisko. Wczoraj wystepowała Lady Gaga. Nie trzeba jej lubić żeby zgodzić że show był naprawdę imponujący.


   Ostatnia z oczekiwanych rzeczy to reklamy. Firmy prześcigają się w ich pomysłowości. Od zabawnych do poważnych. Żeby coś takiego puścić, muszą płacić zwariowane sumy. W tym roku, 30 sekund kosztowało 5.2 milionów dolarów.

 Na zakończenie mały pokaz zdjęć zimowych. Ostatnio umieściłem ciekawe zdjęcia a tym razem piękne zdjęcia zimowe. Połączyłem je z muzyką zespołu Queen. Piosenka na ten sam temat „A Winter’s Tale”



    

Friday, February 3, 2017

Związki zawodowe. Przyjaciel czy wróg?

     Rozkręciłem lodówkę i zamówiłem nową część. Mam nadzieję, że będę mógł ją skręcić z powrotem. A może nawet ważniejsze, czy uda mi się ją poskładać bez zostawienia jakiś śrubek czy innych drobnych części.
    W pracy jak zwykle związki zawodowe wyprowadzają mnie z równowagi. Większość mam pod kontrolą. Metalowcy są jednak wrogiem numer 1.
W poprzednim tygodniu zamówiłem duży, bardzo drogi dźwig. Zamontować mieliśmy nowe belki stalowe na naszej autostradzie. Operacje te musiały odbywać się w nocy z powodu lokalizacji dźwigu i zamknięcia części dróg. W piątek zdałem sobie sprawę, że we wtorek może padać deszcz. Oni nigdy nie pracują w takich warunkach. Jak tylko zacznie kropić, odchodzą do domu. Jeżeli pojawią w pracy i już pada deszcz, muszę im zapłacić za jedną godzinę, czyli w nocy około 200 dolarów. Jeśli bym im powiedział dzień wcześniej, żeby nie przychodzili bo będzie padać, muszę im dać po dwie godziny, czyli 400 dolarów na łebka. Tu zaczyna się ich popieprzona inteligencja. Jak przychodzą, płacą za benzynę, przejazdy przez mosty, tracą czas a ja im daje jedną godzinę. Jak nie muszą tego wszystkiego robić i mogą smacznie spać, to muszę im płacić podwójnie. Logika!
    No ale ja o tym wszystkim wiem. Zaproponowałem im więc coś co mogło ich zadowolić. W jeden dzień mogli pracować w dzień. Powiedziałem żeby przyszli w poniedziałek w dzień. O 15-tej poszli do domu. Wrócili o 22-iej, na następną zmianę. Wiem, że na tym stracę, bo za to muszę płacić im podwójnie, ale nie stracę dnia pracy. Dla mnie ważne jest zakończenie tej części budowy. Następnie  we wtorek mają dzień wolny. Mają wrócić na środę, czwartek, piątek wieczór.
     W ten sposób, pracują nadal pięć dni w tygodniu a w nagrodę, płacone mają za sześć. Nie było żadnych protestów. Wykonaliśmy prace. Po zakończeniu wszytkiego, w środę następnego tygodnia otrzymali czeki. Godzinę później zadzwoniły związki zawodowe, z oskarżeniem, że wykorzystuję metalowców. Oszukałem ich o caly dzień pracy, „zabraniając” im pracować we wtorek. Według ich przepisów, muszę każdemu zapłacić po dwie godziny. Bo chociaż padał deszcz, to nie pozwoliłem im przyjść do pracy. Brygadzista musi otrzymać cały wtorek, czyli osiem godzin. Facet w ten sposób w ciągu pięciu dni dostał wypłatę za siedem.
Ja powiedziałem, żeby wsadzili sobie te przepisy do swojego grubego tyłka. Mój szef jednak nie ma kręgosłupa i zawsze się poddaje, twierdząc, że lepiej z nikim nie zaczynać, bo będą mu szkodzić na przyszłość. Tak jakby teraz z nim współpracowali.
Oczywiście to jego pieniądze, nie moje, ale mnie zalewa krew. Jak nieraz płacę mojemu młodemu inżynierowi dodatkowe godziny to on ze mną walczy, że niesłusznie. Wiedząc, że ten młody człowiek jest oddany firmie i jego zarobki to połowa tego co zarabiają metalowcy.  Jest to jeden z powodów żeby jak najszybciej odejść na emeryturę. Jeszcze przed atakiem serca.
Nie muszę dodawać, że każdy z nich obklejony jest nalepkami z nazwiskami Obamy lub Hilary Clinton. Ich motto to: właściciele firm mają za dużo pieniędzy i powinni nauczyć się dzielić z nimi, biednymi robotnikami. Czy ktoś w Polsce pamięta te czasy, kiedy my wszyscy dzieliliśmy się z kominstami naszymi pieniędzmi (raczej naszych rodziców). Czy też wszyscy już o tym zapomnieli! Tutaj tylko trzeba dodać co to jest biedny robotnik. Każdy z nich ma na czeku, po zapłaceniu podatku, 2000 dolarów (mniej, więcej) tygodniowo. Po odejściu na emeryturę, będą otrzymywać ze zwiazków pensje w wysokości około 800 do 1000 dolarów tygodniowo. Oprócz tego mają odkładane pieniądze przez związki i jeśli ktoś przepracował około 25-iu lat, to suma ta jest większa niż jeden milion dolarów. Każdego roku otrzymują czek na wakacje i ta suma jest w okolicy 7000 do 10000 dolarów. Wszystko to jest opłacane przez tych okrutnych złodziei, kapitalistów.
    Ci biedni ludzie mają takie prace dzięki tym bogatym skurwysynom. Którzy ryzykowali nieraz całym swoim majątkiem, żeby założyć taką firmę. Którzy pracują siedem dni w tygodniu i będąc na wakacjach, siedzą cały czas na telefonie, rozwiazując problemy firmy. Nie tak jak my. Opuszczając dom, wyłączamy telefon i następne dni spędzone np. na plaży to tak zwane, mamy wszystko w dupie. 
   Są różne poziomy nienawiści bogatych. Związkowcy, zarabiają bardzo duże pieniądze ale nienawidzą szefa, który ma więcej. Ale życie jest sprawiedliwe. Jakiś tam jego sąsiad, nienawidzi go, bo ma ładniejszy dom. I jak tylko będzie mógł, to zadzwoni na policję, że sąsiad zachowuje się za głośno, albo wynosi śmieci w nieodpowiednim czasie.
    Ale tego z biednym domkiem też nienawidzą. To ludzie, którzy żyją w blokach na ulicy obok. Patrzą na takiego burżuja i mu źle życzą. I tak dalej. 
Czemu nie zajmiecie się wszyscy sobą? Wziąść się w garść. Zaciągnąć rękawy i dojść do czegoś samemu? Przestać patrzeć na ręce i kieszenie innych.
Myślę że byłoby to sprawiedliwe!


      Fotografia to moja pasja i uwielbiam przyglądać się tym wyjątkowym. Niektóre z powodu pięknych widoków. Inne z ciekawej sytuacji. I te które pokazują fascynujące fakty.
    Kilka wyłapanych z internetu.

1500-letni dąb w Południowej Karolinie.

Zestaw przedmiotów na polowanie na wampiry z 1800 roku.



Tajemnicze jezioro które pojawiło się w ciągu jednej nocy w centrum pustyni w Tunezji. Jest głębokie na 10 metrów.

Okinawa, Japonia to miejsce gdzie żyje 450-iu obywateli w wieku powyżej 100 lat. 


Jak pięknie można wkomponować w naturę budynki czy nawet instalacje militarne. Poniżej Szwedzka baza morska.


Lub połączenie między Danią i Szwecją. Most, który zamienia się w tunel.


Sztokholmskie metro, wyglądające jak olbrzymia jaskinia.


Czy ktoś, kiedyś zastanawiał się gdzie kończy się Mur Chiński? Właśnie! 


Na jak długo wystarcza wam 60 W żarówka? Ta poniżej, świeci się w budynku straży pożarnej Livermore, California już ponad 113 lat! 


Żółw odpoczywąjcy na płynącej meduzie.


Olbrzymi kamień w pozycji niemożliwego balansu. Znajduje się w pobliżu Valtoli w Finlandii.


Miasteczko Haid Al-Jazil w Jemenie. Można wyobrazić sobie ciekawsze położenie?


Na wyspie Mackinack w stanie Michigan od 1898 roku, czyli prawie od początku powsatnia pojazdów mechanicznych, wyszło prawo, że używanie ich jest zabronione.


Skały wystające z oceanu? Coś z filmu fantastycznego? Nie. To wieloryby humbaki w czasie pożywiania się.


Niesamowity wrak samolotu z drugiej wojny światowej na wybrzeżach Walii.


14-go Listopada 2016 roku księżyc w pełni znalazł się najbliżej ziemi od 70-ciu lat.


Na zakończenie kilka z nielubianej zimy. Chyba najpiękniejsze zdjęcia powstają w czasie tego sezonu.
Latarnia morska na jeziorze Michigan.


Także nad tym jeziorem, oblodzone drzewo.


Inne piękne zdjęcie. Popękana tafla lodowa.


Zamrożone fale na jeziorze Michigan. 


Oblodzony statek.


Lub zamrożone bąble powietrza.


Góry lodowe o pięknych kształtach lub kolorach.



Pokaz potęgi zimy. Zaskoczona przez mróz żaba i ryby.



Ostatnie. Pies spacerujący po idealnie przezroczystym, zamrożonym jeziorze.