Thursday, March 17, 2016

Podróż przez Ugandę do Kyaninga Lodge

     Już jak nauczeni w wojsku, wstajemy wcześnie o wyznaczonym czasie. Pakujemy się i wychodzimy na śniadanie.  Mam jeszcze chwilę, więc obchodzę hotel. Szczególnie ładnie jest na zewnątrz, przy jeziorze Wiktorii.  Wschodzi słońce, jest gorąco i bardzo wilgotno.



 Liście drzew pokryte sieciami pajęczyn a w nich tysiące muszek. 


Te które nie przeżyły nocy zmiatane są przez obsługę w kupki, które są wszędzie. Może wygląda to jak piasek, ale to tysiące muszek.


 Słońce szybko się wznosi, pojawiają się ptaki i wszystko inne.



    Zaraz po tym, dokładnie o 8:30 wyjeżdżamy. Podróż ma być dość długa. Około 7 godzin. Niestety jeszcze przed opuszczeniem miasta, mamy problem. Samochód ma przeciek benzyny i musimy wracać. Musieliśmy przesiedzieć w lobby hotelu prawie trzy godziny. 




Później już nie było problemu. Miasto Entebee, przynajmniej ta część przez którą przejeżdżamy, nie jest ciekawe. Mijane wioski to jednak coś innego.
    Budowane są na tej samej zasadzie. Przy głównej drodze stoją dziesiątki domków, straganów. Tutaj odbywa się całe życie wioski. Wypełnione są produktami na sprzedaż, których nie ma dużo. Nieraz w takim sklepie widać tylko kilka owoców. Wszystkie są jednak bardzo biedne. Domy mieszkalne znajdują się w okolicy.




Nie można także o nich powiedzieć, że są zadbane, czy czyste. Najwięcej interesują mnie sklepy z mięsem. Wiszą tam większe lub mniejsze kawałki mięsa. 



U nas mięso psuje się w lodówce a tam zanim ktoś je kupi wisi to przez kilka dni. Obok „bogatych “sklepów, stawiane są małe stoiska i tam też każdy próbuje sprzedać co może. W chwili kiedy zatrzyma się samochód, wybiegają z nich dziesiątki osób. Niosą na talerzach swoje produkty na sprzedaż. Przeważnie owoce, smażone mięso, ryby. Nie jesteśmy jednak chętni do skorzystania z tych przysmaków.
      W jednym z takich miasteczek, zatrzymujemy się na lunch. Mamy swoje torebki, przygotowane przez nasz hotel.


 Ja zjadam to bardzo szybko, jak zwykle. Mam za to chwilę na pochodzenie w okolicy i zrobienie kilku zdjęć. 




 Ponownie jazda kilka godzin. Cała Uganda jest bardzo zielona w przeciwieństwie do wielu krajów Afrykańskich. Tereny są pokryte wzgórzami i wszystko jest zagospodarowane. Najwięcej jest plantacji herbaty. 


Wreszcie dojeżdżamy do celu. Kyaninga Lodge.
     Po rozpakowaniu i braku planów na ten wieczór, wybieramy się na spacer. Lodge położony jest na szycie wzgórza.



 Wygląda to na krater dawnego wulkanu. W środku, na dole, widoczne jest małe jezioro. Obeszliśmy ten krater po jego szczycie. Ładnie stąd widać nasz obóz.
Po drugiej stronie zgubiliśmy się. Doszliśmy do terenów wypalonych prze ogień. 


Przyroda jest jednak zwycięska i widać, ze zaczynają wyrastać nowe rośliny i drzewa. Po odnalezieniu się, wracamy do obozu. Jesteśmy brudni i zmęczeni. Natychmiast pod przysznic i udajemy się na smaczny obiad.
Teraz zostaje nam się tylko położyć spać, bo jutro pierwszy dzień planowanych przygód.

     Nie jest jednak mi dane odpocząć. Jest za gorąco a nie ma tu żadnej wentylacji. Decyduję się na wyjście z domku i spanie na zewnątrz. 


Marian uważa że zwariowałem, ale wolę zaryzykować niewiadomym niż męczyć się w tym zaduchu. Usypiam przy rechocie żab i grzmotów burzy, która przechodzi w oddali. Około pierwszej w nocy, budzi mnie głośna muzyka. Widocznie tutaj nie ma regulacji i ciszy nocnej. Gdzieś w wiosce jest zabawa i to przy naszej, nowoczesnej muzyce. Zrobiło się trochę przyjemniej, więc wracam do pokoju i natychmiast zasypiam.