Tuesday, September 4, 2018

Laguny

    Wtorek - 21 Sierpień

   Budzimy się w kiepskich humorach, bo o 3 rano wyłączyli prąd i ogrzewanie. Szybciej nam zajmuje pakowanie, bo chcemy wyjść na słońce i schować się w samochodzie. 
     Mamy zaplanowane kilka przystanków i bardzo szybko zbliżamy się do pierwszego. Podjeżdżamy coraz wyżej i otoczeni jesteśmy szczytami górskimi. 





     Wszystko to wygasłe wulkany ale jeden z nich jest czynny. Widać dymy wychodzące z głównego krateru.
       Drogi są bardzo wyboiste. Nieraz trudno przejechać. Niesamowite ile ich jest. Skrzyżowania, rozgałęzienia. Idą w każdym kierunku. Jak można się w tym połapać?
       Ciekawa jest też roślinność. Zmienia się wraz ze zmianą wysokości. Widoki nie z tej ziemi. Niestety coraz trudniej oddychać. Zwykłe pochylenie się wywołuje zawroty głowy, drobne ruchy sprawiają problemy. Trzeba szybko oddychać, żeby złapać więcej tlenu.
     Im wyżej, tym częściej pojawiają się ślady wody. Wylewiska, małe stawy. Dalej widać większe i mniejsze place wyschniętej soli. Czyli tu musiał być kiedyś ocean. To chyba za czasów Noego!
     Najwyższe szczyty pokryte są śniegiem. Nad nimi chmury. Jakby się do nich przyczepiły. 


Nawet udaje nam się przejechać przez tory kolejowe. 


Przystajemy w miejscu, gdzie wulkany stworzyły następny obraz. Tutaj są skały złożone z dwóch różnych materiałów. Powierzchnia jest twarda a pod nią mięka skała. Ta skruszyła się szybko i stworzyła miejsce o niezwykłych kształtach. Daje to nam następną możliwość do zrobienia pięknych zdjęć.










   Chciałbym tu polatać swoim dronem, ale silne wiatry nie pozwalają mi na to.
    Dojeżdżamy do głównego celu naszej dzisiejszej wyprawy. Cała ta okolica pełna jest przeróżnych zbiornikow wodnych. Tu nazywają to Laguny. Piękne jest ich otoczenie, ale  nie tylko. Są to tereny powulkaniczne i z tego powodu, znaleźć tu można przeróżne minerały, pierwiastki. Wokół pierwszego widać białe wybrzeże, oczywiście sól, a wody są cudownie niebieskie. Następna atrakcja to piękne ptaki - Falmingi. Czy może być coś piękniejsze niż ten krajobraz. Nie muszę nic więcej pisać, tylko załączam zdjęcia. A uwierzcie mi, w rzeczywistości było ładniej.








    Niedlługo po tym lądujemy przy drugiej lagunie. W tym znajdują się sole boraksu. Wody są w odcieniu zielonkawym. Tutaj jest dużo więcej flamingów. 









Jest już zimno. Dziewczyny są bardzo zmarznięte. Na końcu spaceru jest budynek w którym jemy lunch. Korzystamy też z toalety. Wszędzie tu trzeba za nie płacić. 5 Boliviano, czyli około 3 złote. W tym miejscu trzeba najpierw iść do innej budki, gdzie kupuje się bilet. Dopiero po tym można udać się do toalety, gdzie bilet kasują. Jak do kina!
      Teraz lecimy do kolejnego hotelu. Ponownie droga w górę. 
Tutaj przechodzi drogę lis. Zatrzymujemy auto a on podchodzi do okna. Musi być głodny. Nie mamy nic ze sobą, oprócz orzechów. Najpierw dajemy mu cashew (w Polsce to nazywa się chyba nerkowcem), nie smakowały mu, następnie orzech włoski i też nie zjadł ale fistaszki mu smakowały.


   Jeszcze jedna mała laguna.


   Tutaj znaleźliśmy się w najwyższym punkcie jakim będziemy czyli 4600 metrów nad poziomem morza. Przygotowany na najgorsze dojeżdżam do hotelu. Niestety mam rację. Jest już późno a pokój nie ogrzewany. Po skargach, mówią że włączają ogrzewanie o 18-tej. A na dworze prawie 0 stopni. Wieśka zrobiła awanturę i przynieśli nam gazowy grzejnik. Dużo nie pomógł ale zawsze coś. Woda ciepła tylko przez następne kilka godzin, więc biorę prysznic. Ale tak małe ciśnienie, ze długo trwa, żeby się umyć. Nie ma rady, trzeba iść spać w tych warunkach.

Salt Lake - ciąg dalszy.

      Jazda jest coraz trudniejsza, przez co dużo wolniejsza. Nie ma dróg, tylko piach i skały. Następny przystanek to Cueva Galaxia, czyli jaskinie. Są bardzo małe w porównaniu z wieloma, które kiedyś odwiedziłem. Za to niezwykłe i bardzo różniące się od tamtych. Miliony lat temu, wszystko to było pod wodami oceanów. Kiedy wznosiły się tu góry, mała część wód została zamknięta skałami i zawartymi tam glonami. Po wiekach skamieniały tak jak drzewa.
    Wygląda to trochę jak setki, różnych rodzajów pajęczyn, wymieszanych razem. Delikatne wzory koronkowe, zwisają ze skał. Wszystko jest bardzo delikatne i trzeba uważać, żeby nie dotknąć, bo można łatwa połamać. Dobrze, że tu nie ma turystów, bo nie przetrwałoby to długo. Niestyty, źle ustawiłem swój aparat i większość zdjęć nie wyszła. Mam to na filmie ale tutaj tylko kilka. Nie pokazują one całości piękna tego miejsca. 




    Obok wejścia do tych jaskiń jest jeszcze jedno. Te jaskinie nazwane Diabelskimi, wykorzystywane były przez tubylcze plemiona do chowania zmarłych. Wszędzie widać otwory. Wewnątrz niektórych zauważyć można kości i czaszki. Legenda głosi, że Lucyfer uciekając z tego miejsca, zostawił ślady na skałach. Ale to legenda z czasów panowania białych ludzi. Indianie Lucyfera nie znali.




       Ponownie w drogę. Mamy godzinę do hotelu.  Tereny coraz więcej puste. Ale nawet tutaj znajduje się miejsce, przy którym warto się zatrzymać. Okolica pokryta wyrzuconymi przez wulkan skałami. Są mniejsze ale wszędzie. Chwila postoju na zrobienie kilku fotek. 



   Przed samym hotelem tylko pustynia. Piach i równa skała. 



Na środku tego stoi Tayka de Piedra Hotel. 


Nie spodziewam się niczego dobrego. Dziwne, że tu coś jest. Rzeczywistość jest jednak gorsza. Brak interneru, telewizji, prąd z baterii słonecznych co chwila wyłączany. Kiepskie ogrzewanie, brak ciepłej wody. 
Ja cieszę się, że mamy gdzie spać. Kobiety są w rozpaczy. Śpią we wszystkim co mają i nawet w moich rzeczach. A ja szybko usypiam oczekując następnego dnia, następnej przygody.