Tuesday, March 15, 2016

Wyprawa do Ugandy

  Jestem z powrotem cały  i zdrowy. Muszę tu nadrobić wszystkie zaległości, szczególnie w pracy. Będę próbował opisać naszą podróż w najbliższe dni, ale może to zająć trochę czasu. Zaczęło sie  to w...

Piątek  5 Marzec

   Wreszcie po wielu miesiącach planowania i oczekiwania, zaczynamy naszą wyprawę. Pogoda w Nowym Jorku dopisuje i nie mamy problemów z wylotem. Spotykam się z Marianem na lotnisku Newark i po 2 godzinach siedzimy w samolocie do Amsterdamu. Dobre miejsca, bo Marian siedzi przy oknie a ja obok przy przejściu. 




Nie musimy się ściskać z innymi pasażerami. Dobre jedzenie, przyjemna obsługa, dwa fabularne filmy i lądujemy w Holandii. Błyskawicznie znajdujemy gate z którego będziemy odlatywać do Afryki. Kupujemy cappuccino i ja lecę do klatki dla palaczy. Budowane są one prawdopodobnie złośliwie małe żeby zniechęcić wszystkich od palenia. Dusimy się tam wszyscy, ale dla prawdziwych palaczy, coś takiego nas nie odstraszy.


     Samolot do Ugandy nie jest już taki wygodny. Siedzimy osobno. Marian w rzędzie za mną i do tego wciśnięci pomiędzy innych pasażerów.


 Ja otoczony jestem ludźmi z Rwandy. Bardzo głośno rozmawiają i wiercą się bez przerwy. Po ośmiu godzinach jestem bardzo zmęczony.
     Lądujemy w Kigali, Rwanda. Cześć pasażerów wysiada a my z resztą czekamy na posprzątanie i przyjęcie nowych. W przejściu pojawia się jakiś pracownik lotniska i czegoś szuka. Okazuje się, że jeden z tych z Rwandy, który niedawno wysiadł, zostawił buty. Pił bez przerwy a ponieważ alkohol był za darmo, troszkę przesadził. Wysiadł bez butów i skapnął się dopiero na zewnątrz.
     Przeszliśmy szybko przez kontrole i walizki też na nas czekały. Wyszliśmy więc szybko na zewnątrz. Temperatura 26 stopni Celsjusza ale bardzo wilgotno. Jesteśmy przy jeziorze Wiktoria. Największe w Afryce, przylega do trzech krajów (Kenia, Tanzania i Uganda). Jako dziecko czytałem już podróżnicze książki o tym jeziorze, które pierwszy Europejczyk zobaczył w 1858 roku.
    Większą jednak niespodzianką było spotkanie z milionami muszek unoszących się w powietrzu. Są wszędzie, szczególnie przy latarniach. Zapalanie papierosa zapalniczką natychmiast spala ich kilkadziesiąt.
    Przy zaparkowanym samochodzie, jeszcze gorzej. 



Kiedy otworzyliśmy drzwi, setki wpadły do środka. Kilka z nich zostało moim pierwszym posiłkiem w Afryce. Tylko pieść minut zajęło nam, żeby dostać się do hotelu. Nic nadzwyczajnego ale pokój bardzo czysty i przyjemny. Nawet się nie rozpakowujemy. Jutro jedziemy dalej. Kąpiel, kawa i wskakujemy do łóżek.