Monday, August 21, 2017

Arizona

        Następne, niezapomniane wakacje dobiegły końca. W tym wypadku były one bardzo krótkie, bo 5 dni, ale zaplanowałem je tak, że wypełnione były atrakcjami do ostatniej godziny. Oczywiście zanim dojdę do zdjęć, muszę mieć trochę czasu. Dzisiaj chciałem opisać ogólne wrażenia. Byliśmy już w tych okolicach. Większość czasu spędziliśmy jednak w stanie Utah. Arizona znajduje się na południu od niego. Chociaż byliśmy bardzo blisko odwiedzonych poprzednio terenów, jest to całkowicie inny świat. Utah to tereny górzyste. Najpiękniejsze jakie można sobie wyobrazić. Poruszając się tam w większości czasu, znajdujemy się między górami, pagórkami. Widzi się więc bardzo dokładnie piękno tych malowniczych krajobrazów. Arizona jest inna. Stając na jakimś szczycie, ogląda się widoki z najpiękniejszych filmów, bajek. Jak Bóg tworzył świat, to tutaj bawił się w artystę i miał dużo cierpliwości. Jak przeszedł do naszych krajów to trochę się znudził i spieszył się z pracą. Olbrzymie płaskie, prawie pustynne, wypalone przez słońce tereny. Po lewo, prawo, gdzieś w środku, wyrastają skały, góry o niesamowitych kształtach. Przez miliony lat wypłukiwane przez wody, erozję powietrza tworzą rzeźby, których nie powstydziłby się największy artysta. Oprócz tych gór tereny porozdzierane są setkami kanionów. Większość jest teraz sucha. Ożywiają się tylko w czasie ulewnych deszczy. Tylko główny i największy, także najbardziej znany, Glen Canyon, wypełniony jest wodą. Zaczyna sie od jeziora Powell. 
    Dokładniej opiszę to w czasie pokazywania zdjęć. Każdy skrawek tych terenów to cud natury.
Treaz o nieco mnie przyjemnej części naszych wakacji. Północno - wschodnia część Arizony należy do Indian Nawaho. I tutaj zaczyna się problem. Rozumiem że są to ich tereny. Ale podróżuję po całym świecie i wszystkie tereny do kogoś należą. Każdy dba o nie. Jedni mniej, inni więcej. W Stanach jest pełno narodowych parków które są bardzo zadbane i pod ochroną. Wszędzie można jednak gdzieś pochodzić i pooglądać. Kilkadziesiąt kilometrów na północ w stanie Utach, mogliśmy chodzić i podziwiać ich piękno. Tutaj Indianie uważają, że nikt nie ma prawa wejścia na ich ziemie. Są tylko wytyczone skrawki na które wpuszczają. Każda, nawet najmniejsza droga otoczona jest drutami kolczastymi. Nie można przystanąć i przejść się po okolicy. Jechaliśmy nieraz wiele godzin i nie było jednego miejsca na przystanek i spacer.
Wiele innych, bardzo pięknych można obejrzeć za ich pozwoleniem. Ale to nie jest tak jak inne narodowe parki, gdzie wjeżdża się za opłatą i można z nich korzystać. Tutaj trzeba składać petycje o pozwolenie. Tak na przykład nie dostaliśmy się do miejsca które bardzo chciałem zobaczyć - The Waves. Okazało się że trzeba prosić o pozwolenie kilka dni przed dniem odwiedzin. I nie zawsze się je dostanie. Są inne (Np. Antelope Canyon), gdzie po otrzymaniu takiego pozwolenia (dostałem je trzy dni przed wycieczką) zawożą Cię ciężarówkami i jest tam tylu ludzi, że trudno się przecisnąć). Trudno zrobić sobie zdjęcie. Trudno nacieszyć się widokami tego cudu, bo obija się od Ciebie setki ludzi. Powodem tego jest to, że wszystkie inne miejsca są zabronione do odwiedzin. Każdy idzie więc do tych pięciu, które są otwarte dla zwiedzających. Za olbrzymią opłatą. Ten Canyon kosztował nas 150 dolarów, za godzinę w tłumie ludzi. W parkach krajowych płaciliśmy 25 dolarów za tydzień zwiedzania w dowolnych godzinach. Nie ma też żadnych infromacji o turystycznych atrakcjach. Ponownie porownując to z innymi stanami. W każdym hotelu, sklepach są broszurki. Gdzie jechać, co zobaczyć. Tutaj nie ma nic. Jechaliśmy z hotelu do hotelu i nie znalezliśmy jednej reklamy, mapy. Pytać się pracujących tam Indian to starata czasu. Na każde pytanie była jedna odpowiedź. Ja nie wiem! Czy jest tu miejsce, gdzie można pochodzić? Ja nie wiem! Jak dojechać do pobliskiego parku? Ja nie wiem!
      Bardzo nieprzyjemni. Leniwi! W Starbucks chcieliśmy kupić kawę. Przed nami staly dwie pary turystów i Indianka. Po dziesięciu minutach pary zrezygnowały z czekania. Ja też. Wieśka z Elaine wytrwały. Za barem spacerował duży Indianin i nie mamy pojęcia co robił. Kręcił się i cały czas czegoś szukał. Po następnych 15 minutach dziewczyny wróciły do samochodu bez kawy. Dowiedziałem się że po tym czasie wyczekiwania zwróciły mu uwagę, to najpierw ta Indianka wskoczyła na nie że to ich kraj i mog robić co chcą. Zaraz po tym ten za barem dodał, że teraz to on naprawdę zwolni i będą musiały czekać dużo dłużej.
    Kraina zalana słońcem. Na szczęście jest bardzo sucho, więc nie odczuwa się tego tak jak w nowym Jorku. Ale nawet kaktusy, spalone są na czarny węgiel. Przez niebo przesuwają się chmurki, ale w większości jest to całodzienne, prażące słońce. W południe większość ludzi nie chodzi na szlaki turystyczne. Znajdowaliśmy się więc tam sami. Także dlatego, że wyszukiwaliśmy miejsca, gdzie ich nie było. Nie lubimy chodzić w tłumach. Kiedy byliśmy oglądać tereny Glen Canyon, musieliśmy iść z innymi. Okazało się tam, że chociaż jestem już w starszym wieku, byłem w dużo lepszej kondycji niż większość młodych. Spotkaliśmy  młodą dziewczynę wymiotującą z powodu przegrzania. Inna mdlała i koleżanki ją chłodziły. Wielu ludzi prowadzonych było przez innych. My nie tylko że doszliśmy do tego miejsca, ale przeciwnie, poszliśmy dalej wspinać się na góry. Nosiliśmy jednak ze sobą wiele butelek z wodą.
Zaskoczeni byliśmy rodzajem tłumu. Większość to Europejczycy i oczywiście Chińczyki. Setki. Oni chodzą stadami. Tylko w miejsca bardzo znane, nie spotka się ich na szlakach, gdzie trzeba się trochę pomęczyć. Idą żeby zrobić zdjęcia i natychmiast wracają. Owinięci we wszystko co możliwe. Z parasolkami, maskami na twarzy, okularami wielkości pół twarzy. Niektórzy w czarnych grubych płaszczach. Komedia.
Pięć dni ale za to bardzo intesywnych. Wspinaliśmy się na góry, wchodziliśmy w wąwozy, zwiedzaliśmy kaniony, kąpaliśmy się w jeziorze Powell, pływaliśmy kajakami po rzece Colorado. Złamaliśmy też ich przepisy i poszliśmy przez zagradzające płoty w miejsca, które oni nie pozwalają wchodzić. Tak jak w dzieciństwie, znaleźliśmy dziury w płocie. Całe wakacje bardzo aktywne, ale nie możemy powiedzieć, że udało nam się schudnąć. Po tych wyprawach, zawsze dobrze sobie zjedliśmy.

Jeszcze jedno. Dzisiaj w Nowym Jorku mieliśmy częściowe zaćmienie słońca. Księżyc przykrył słońce w 75-iu procentach.  Nawet miałem ciemną szybkę, jak w dzieciństwie w Polsce, przez którą można było sobie obejrzeć to niezwykłe zjawisko.