Tuesday, August 30, 2016

Szczęście w nieszczęściu!



Po wakacjach praca na pełnym biegu. Nistety przyniosło to idiotyczny wypadek. Mam podwykonawcę, który nie wywiązuje się z zobowiązań. Oprócz tego jego brygadzista jest bardzo aroganckim facetem.
Dzisiaj znów mieliśmy spięcie. Siedziałem w samochodzie i po jego ataku, zdenerwowany wyszedłem na zewnątrz. Niestety, samochód był dalej na wstecznym biegu. Krok na zewnątrz i wiedziałem, że jest problem. Probówałem wskoczyć z powrotem do środka. Potknąłem się i upadłem, uderzając głową w betonową drogę.
Drzwi by
ły otwarte, więc pociągnęły mnie po betonie. Skręciłem się tak, że przedostałem się pod nimi ale przednie koło, przejechało mi po nodze. To tyle o złych wiadomościach.
Dobra to oprócz strachu, prawie nic mi się nie stało. Podrapane z siniakami plecy i guz na głowie ale najważniejsze, kości jeszcze na tyle silne, że nic nie pękło.
No i małe wgniecenie w samochodzie, który wylądował na nowo zbudowanej, betonowej barierze. Dobrze, że to skończone, bo inaczej mógł spaść na ulicę! Teraz zdycham na kanapie. Jutro trzeba iść do pracy. Dzisiaj bez zdjęć. Wielu by się bardzo ucieszyło ogladajac mnie w tej sytuacji.
A dla rozbawienia, fajny kawał, który niedawno usłyszałem.

Stoi zakonnica na szosie i zatrzymuje samochody. Nikt nie chce się zatrzymać i podwieźć siostry.
Deszcz, chłód, burza straszliwa. W końcu zatrzymuje się piękna blondyna w czerwonym ferrari i zabiera zakonnice.
Ta szczęśliwa stara się nawiązać rozmowę:
- Piękne auto, pewnie ma pani wspaniałą posadę, skoro stać panią na taki wóz.
- Nie, to mój trzeci kochanek mi je kupił.
- Jak to, nie ma pani męża?
- Nie, żyję w wolnych związkach, lepiej na tym wychodzę, np. to futro na tylnym siedzeniu dostałam od innego kochanka, a ta piękna biżuteria - ta jest od jeszcze innego.
W końcu dojeżdżają do klasztoru, zakonnica wysiada smutna, bo jej życie jest takie szare, ale tłumaczy sobie że wybrała życie klasztorne więc tak musi być.
Około 22 zakonnica zmówiła wieczorny pacierz i kładzie się do łóżka, nagle ktoś puka do drzwi:
- Puk, puk!
- Kto tam?
- To ja... ksiądz Antoni... [szeptem]
A zakonnica na to:
- W dupę sobie wsadź te swoje bombonierki!

Friday, August 26, 2016

Zion Park


   Obudziliśmy się rano i zaraz po śniadaniu, przejrzałem tutejszą prasę. Wiem, że jesteśmy w czasie kiedy zaczynają się większe opady deszczy. Już kilka razy mieliśmy tego przykład. W gazecie opisany jest wypadek który wydarzył się dwa dni temu. Na drogę po której dzisiaj będziemy jechać, spadł kamyczek z tutejszych gór. Rozmiar jego nie pozwolił na jego usunięcie. Musieli używać dynamitów. Na szczęście nie znalazł się pod nim żaden z przejeżdżających samochodów i egoistycznie muszę powiedzieć, że szczególnie nie mój!
   

     Zion Park jest tym który dzisiaj zwiedzimy. Tym razem jest to kanion wyżłobiony przez rzekę. Zajęło to 13 milionów lat. Jest także zbudowany z czerwonego piaskowca. Piaski te nanoszone były w okresie jurajskim.  Przez cały park prowadzi droga (z niesamowitymi zakrętami), z której można obserwować piękno tego miejsca. Także i tutaj zatrzymać się można na poboczach i pospacerować po tych terenach. Nasz problem to czas. Moja praca zawodowa nie pozwoliła mi wsiąść dłuższych wakacji. Przyjechaliśmy tu na cztery dni a to prawdę mówiąc, bardzo mało na te parki. Dlatego musiałem dokładnie to zaplanować, żeby coś zobaczyć ale nie w biegu.
    Najpierw dojechaliśmy do dużego parkingu. Tutaj można wsiąść autobus, który przejeżdża przez najważniejsze miejsca i wysiąść  w wybranym przez siebie miejscu. Nasz cel to szmaragdowe baseny.
   Przejazd trwał tylko kilkanaście minut. Zaraz po wyjściu zaczynamy wspinaczkę. Droga tym razem oznaczona. Jest tu też bardzo dużo turystów. Są kobiety z jednorocznymi dziećmi oraz ludzie w wieku wskazującym, że ja jestem bardzo młody. Trudno się przez nich przecisnąć, bo oczywiście są bardzo powolni. Powodem jest weekend, bo trafiliśmy tutaj w sobotę, czyli wielokrotnie więcej turystów.
      Są tutaj trzy poziomy tych zbiornikow wodnych. Ponieważ jest tu koniec suchej pory, nie wyglądają one tak efektownie jak w czasach ulew. Wtedy mają też podobno ładniejsze kolory.
Pierwszy poziom to olbrzymi uskok skalny, pod którym idziemy. Wszędzie spada z niego woda, ale to nie żadne wodospady.




Im dalej, tym mniej ludzi. Wielu prawdopodobnie szybko wraca. Dochodzimy do drugiego poziomu. Tutaj jest dużo ładniej. W cieniu drzew można sobie przyjemnie odpocząć. Niestety, większość ludzi ma ten sam pomysł i nie mamy zamiaru siedzieć w tym tłumie. Robimy zdjęcia i idziemy dalej.



     Tutaj już dużo mniej wytrwałych. Wspinaczka jest trudniejsza i temperatury poważnie rosną. Słońce jest dokładnie nad nami.
Ostatni basen jest największy. Wspinamy się na okoliczne skały. Siedzimy kilkanaście metrów nad wodami basenu i w cieniu drzew pijemy herbatkę, przegryzając ją ciastkami. 



Po dłuższym odpoczynku i relaksie w tym pięknym miejscu, schodzimy na dół. Następna sesja fotograficzna.
    


Schodzenie dużo łatwiejsze. Park ten ma dużo więcej zieleni. Roślinność wciska się w niemożliwe miejsca. 



 Widoki też imponujące.




Na samym dole padamy ze zmeczęnia. 




Bierzemy kawę, która zaskakująco nam smakuje i wracamy do naszego samochodu. Od tej chwili jesteśmy sami. Zatrzymujemy się w kilku miejscach, żeby utrwalić je na zdjęciach.






Przy końcu parku stajemy na poboczu i wchodzimy w góry na dłuższy spacer. Udaje nam się spotkać górskie kozice.


   Jeszcze raz nie możemy nacieszyć się widokami.





    Niestety. Tak kończy się nasza podróż. Został powrót do hotelu.
Idziemy na obiad do ciekawej restauracji. Jest tu dużo miejsc zrobionych dla turystów do fotografowania i przed obiadem dziewczyny chcą zdjęcia. 





  Spotykamy szopy grające w karty.



Bardzo dobry obiad i tak kończy się nasz dzień
     Bardzo wczesna pobudka. Jestem trochę zdenerwowany, bo trzeba dojechać do las Vegas (3 godziny), znaleźć miejsce oddania samochodu, dojechać na lotnisko i przejść wszystkie odprawy. Jakikolwiek problem po drodze i siedzimy w Las Vegas do następnego dnia.  Nie było jednak potrzeby na te nerwy. Wszystko ułożyło się według planu. O 12:30 siedzimy w samolocie. Sprawiłem dziewczynom niespodziankę. Lecimy pierwszą klasą. Uzbierałem trochę kilometrów na United Airlines i dostałem to za darmo. Powrót jest więc, lepiej niż przyjemny. Nawet obiad jest smaczniejszy niż w niejednej restauracji.
    Z okna samolotu robię jeszcze kilka zdjęć. Las Vegas wygląda efektownie na tle okolicznych gór.





   
Widać jak nowe osiedle jest całkowicie na pustyni. Roślinność jest tylko na prywatnych działkach. 



Wszystko to zmieni się za kilka lat, tak jak tutaj.



Nawet w samolocie udaje mi się zrobić kilka ciekawych zdjęć. Tęcza między chmurami.



    Zachód słońca niestety był z tyłu samolotu. Złapałem tylko część.



Lądujemy w Nowym Jorku o 20-tej i już nam żal, że nie mogliśmy tam zostać trochę dłużej. Ale tak powinny kończyć się każde wakacje. 

Wednesday, August 24, 2016

Bryce Park


   Czas na Bryce Canyon Park. Nazwa trochę myli, bo według naukowych tłumaczeń, kanion jest stworzony przez przepływające rzeki. Ten jednak tak nie powstał. Znajduje się na pustynnych terenach i temperatury w większej części roku wachają się tu od dodatnich w dzień, do ujemnych w nocy. W czasie naszego pobytu w południe temperatury rosły do 40 stopni a w nocy spadały do 10-iu.
     Padające deszcze, małe strumyki wprowadzają wodę w każdą szczelinę tych wapiennych skał. Nocami woda ta zamarza i powiększając swoją objętość, powoduje ich kruszenie i rozpadanie. Także wody mają tu odczyn kwasowy, rozpuszczają więc te skały.
 Wszystko to spowodowało stworzenie jednego z najpiękniejszych parków świata.
    Powstały tu różne formacje, które otrzymały swoje nazwy. Najsławniejsze są hoodoo. Nie mają tłumaczenia na polski. Są to iglice, rożnego kształtu kolumny. Znaleźć tu też można dziesiątki okien, łuków skalnych. Najwięcej znanym jest Natural Bridge. No i oczywiście, przedstawione już na mojej stronie, slots!
     Dostaliśmy się do niego wcześnie rano. Przejechać trzeba przez strzeżony wjazd i zapłacić 30 dolarów. Sprawdzaliśmy wysokości i drogi wspinały się aż na 3000 metrów ponad poziom morza. Postanowiłem najpierw dojechać do końca parku. Punkt ten nazywa się Fairyland Point.
Tutaj zaparkowaliśmy samochód i powspinaliśmy się trochę po tych szczytach. Co można powiedzieć o wyglądzie tego miejsca?
Mogę tylko dodać, że zdjęcia tego nie przekażą. Miałem tutaj trochę tego co odczuwałem w Afryce. Powietrze, zapachy, widoki, spokój. To wszystko musi być razem. A tak wygląda to na zdjęciach.





     Mam trasę dokładnie opisaną. Znów zrobiłem to oglądając te tereny przez satelitę. Zaznaczone mam każde miejsce, w którym chcę się zatrzymać. Ruszamy w kierunku naszego hotelu. Następny przystanek to Rainbow Point. Tutaj wybieramy wytyczony szlak. Idziemy po szczycie góry po brzegu wąwozu. Tym razem jesteśmy w pięknym sosnowym lesie, ale pod nami to nie las nas zachwyca.





     Następnych kilka przystanków to zwykle małe parkingi przy drodze. Tutaj nie planowałem żadnych spacerów. Stajemy tylko żeby obejrzeć te wszystkie cuda.
   Black Birch Canyon



Ponderosa Canyon



Natural Bridge.




  Ponownie zbierają się chmury. Deszcze jak w tropiku, przychodzą bardzo szybko i tak samo odchodzą


Dojeżdżamy do ostatniego przystanku. Inspiration Point i Bryce Point.
Niestety, tym razem mamy pecha. Wjazd na ten najważniejszy jest zamknięty. Nie przejmuje się, bo wiem że połączone są one trasą pieszą. Wjeżdżamy więc do Inspiration i parkujemy. 


I znów widoki zapierające oddech w piersi. Najładniejsze miejsce.








Idziemy w kierunku Bryce Point. Niestety, nawet tutaj są blokady. Musiało coś się stać i prawdopodobnie naprawiają. Wracamy do samochodu i po chwili opuszczamy to przepiękne miejsce.
    Jedziemy do innego hotelu, znajdującego się w miasteczku Kanab. Zmieniamy też park. Udajemy się do Zion. Jadąc, widzimy wyraźnie zmiany. Najpierw kończy się Bryce Park i pojawiają się więcej zagospodarowane miejsca. Po godzinie jazdy ponownie  góry. Są inne. Tamte były bardziej wyżłobione o zwariowanych kształtach. Te są gładsze, olbrzymie. Trudno powiedzieć które bardziej urocze. Dziewczyny na końcu stwierdziły, że Zion jest piękniejszy.
    Po drodze stajemy w zabudowanych terenach (trudno to nazwać miastem). Są tu sklepiki z pamiątkami. Nas najbardziej interesują piękne kamienie z tych terenów. Dziewczyny kupują kilka na pamiątkę. Robimy też zdjęcia.




   Wchodzimy do restauracji i jemy bardzo dobry obiad.
     W miasteczku następna niespodzianka. Główne ulice są zamknięte. Zalane czerwonym błotem. Właśnie przeszła ulewa i z gór spłynęły masy tego piachu. Objeżdżamy wszystko mniejszymi uliczkami. Wszędzie pracują maszyny usuwające te piachy. W domkach ludzie także się odkopują.
     W hotelu  szybkie rozpakowanie i idziemy w miasteczko.  Miało to być duże miasto, ale to tak naprawdę jedna główna ulica. Jest trochę sklepów i restauracji, ale wszystko można przejść w ciągu 15 minut.  Siadamy w jednej z nich i zamawiamy kawę. Niestety tutaj nie napiliśmy się jeszcze jednej czarnej, która może być uznana za znośną.
Tak kończymy nasz następny dzień. Z niecierpliwością czekamy na następny i Zion Park.