Każdy z nas boi się stracić pracę i wie, że zdarzenie takie może pogmatwać nasze życie. Ale strach ten jest inny, kiedy znajdzie się w sytuacji w jakiej byłem w pierwsze lata pobytu w Stanach.
Jesteś sam, nia ma rodziny, przyjaciół. Nie ma do kogo zwrócić się o pomoc. Mało tego. Nie ma nikogo, z kim można by było porozmawiać, wyżalić się. Nikt nie doda Ci otuchy, wspomoże ciepłymi słowami. Każdego wieczora, kładziesz się do łóżka i nie możesz usnąć. Przez myśli przechodzi Ci tysiące myśli w poszukiwaniu rozwiązań. Wreszcie usypiasz, ale z beznadziejną pustką i postanowieniem, że jutro coś wymyślisz.
To jest tylko początek. Nie znasz języka, którym posługują się obywatele kraju w którym się znalazłeś. Nawet jak coś znajdziesz, to z góry wiesz że Cię nie przyjmą do pracy, bo nie potrafisz się z nimi porozumieć. Uczysz się pokory, akceptujesz poniżanie. Kiedyś chodziłem po miasteczku w New Jersey (nie pamiętam już którym) i wchodziłem do fabryk z pytaniem o pracę. Dawali mi jakieś papiery do wypełnienia. W większości wypadków, rezygnowałem w połowie. Wypełniłem rubryki z nazwiskiem, miejscem zamieszkania ale reszty już nie potrafiłem odczytać. Zawstydzony, wyrzucałem papiery do kosza i wychodziłem.
Kilka razy, udało mi się dostać prace. Trudno było jednak ją utrzymać, bez możliwości porozumienia się. Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Trzeba by było szybko nauczyć się angielskiego. Ale na to potrzebne pieniądze i czas. A obydwu nie miałem.
Jeżeli jesteś sam, masz jakieś szanse. Najwyżej pogłodujesz, pomęczysz się w niewygodach. Ale my mieliśmy kilkomiesięczne dziecko do utrzymania. Bez mieszkania i pieniędzy, stajesz się niebezpieczny. Jak zwierze walczące o przetrwanie, zdecydowany jesteś na wszystko.
Po wielu miesiącach, dowiedziałem się, że wielu polaków jeździ żółtą taksówką. Mały problem. Trzeba zdać egzamin ze znajomości miasta i przepisów.
Najpierw musiałem dostać amerykańskie prawo jazdy. Według przepisów Nowego Jorku, potrzebowałem zdać tylko egzamin z regulaminów. W biurze gdzie się go zdawało, wyczekałem w kolejce na miejsce przy maszynie z pytaniami.
Pierwsze brzmiało w jakim języku chce go zdawać. Z niedowierzaniem zobaczyłem, że mogę to zrobić w polskim. Bez namysłu zaznaczyłem tą wersję. Wielki błąd!!
Osoba która przetłumaczyła pytania z angielskiego musiała znać polski jak ja angielski.
Brzmiały one mniej więcej tak: Jak wjedziesz na skrzyżowanie i inny samochód jedzie a ty jedziesz prosto i on skręca, kto ma pierszeństwo.
Nie było możliwości tego rozgryzienia. No i oczywiście oblałem.
Za następne dwa tygodnie spróbowałem jeszcze raz. Tym razem nie zaryzykowałem i wybrałem angielski. Zdałem bez problemu.
Jeden krok do przodu. Wiedziałem, że nie mam szans zdania testu ze znajomości miasta. Każda sprawa jest do załatwienia, jeśli jesteś zdesperowany. Za dolary, które zostały nam z zarobionych pieniędzy, zapłaciłem za wypełniony już test. Bałem się, że mnie oszukano, ale okazało się, że pytania na egzaminie były takie jak na mojej ściągawie.
Oficjalnie zostałem nowojorskim taksówkarzem.
Tak zacząłem kilkuletni okres zwariowanej pracy. Przejechałem tysiące kilometrów ulicami Nowego Jorku. Poznałem każdą stronę tego miasta. Od bogatych dzielnic do brudu i slamsów. Od świateł ulicy Broadway, do spotkań z prostytutkami. Od eleganckich pasażerów, do kryminalistów.
Ale o tym następnym razem.