Poniedziałek 7 Marca
Dzisiejszy dzień, to poszukiwanie naszych pradziadków.
Pobudka o 6-tej. Opuszczamy nasz domek.
Śniadanie już na nas czeka. Jesteśmy jedynymi klientami w tym
miejscu. Cała obsługa jest do naszej wyłącznej dyspozycji. To miłe. Jemy
omlety, pijemy kawę, pełno afrykańskich owoców i zrobionych z nich napojów.
Mamy wychodzić, ale Marian (oczywiście) musi wrócić do toalety. Już z
doświadczenia wiem, że przepadł na minimum 15 minut. Jak usiądzie na królewskim
tronie to rozwiązuje krzyżówki. Nawet gdyby się paliło, to swoje przesiedzi.
Wyruszamy. Na dojazd do parku, potrzebna była godzina. Na
drogach z piachu, mijamy setki dzieci, idących do szkoły. W wieku od kilku do
kilkunastu lat. Grzeczne, uśmiechnięte, ubrane w szkolne stroje. Nikt nie dba i
martwi się o nie, że idą poboczami głównej drogi.
Już na miejscu, w Kibale Park, wchodzimy do biura w którym wyłożone są
wszystkie przepisy związane ze spotkaniem szympansów. Nie robić grymasów, nie wydawać
dźwięków próbując udawać małpę, nie używać lamp błyskowych, nie zbliżać się na
dystans mniejszy niż 5 metrów….
Następnie dzielą nas na grupy. Trzy
pierwsze po 6 lub 8 osób. U nas tylko czwórka. Ja, Marian i dwóch Holendrów (później okazuje się, że są homoseksualistami, bo się bardzo chwalili jak długo u nich
trwa seks) i strażnicy z karabinami maszynowymi.
Wychodzimy i po kilku krokach znajdujemy
się w dżungli. Od razu robi się gorąco i duszno. Wysokie drzewa oplecione
lianami, a pod nimi mniejsze i krzewy.
Większość drogi przechodzimy wydeptaną dróżką
i cały czas się wspinamy. Im dalej, tym więcej miejsc, gdzie trzeba przeciskać się
przez chaszcze. Przewodnik wycina maczetą te które mają kolce.
Dochodzimy do olbrzymiego figowego drzewa.
Jego korona porusza się w różnych miejscach. Tam zauważam swojego pradziadka i jego dużą rodzinę. Obżerają się figami.
Trzeba uważać, bo co chwila spadają na wpół
zjedzone figi. Stoimy tam przez pewien czas, dużo jednak nie widać, bo są dość
wysoko. Jeden złamał gałąź i zrzucił na dół, prosto na mnie. Uderzyła mnie w ramię
i przecięła skórę.
Postanawiamy pójść dalej. Nagle przewodnik
coś usłyszał i kazał się zatrzymać. Odszedł sprawdzić czy to szympansy. Wybrał
akurat miejsce, gdzie przebywały mrówki. Nic nie zauważyłem, ale po chwili je
poczułem. Dobrały się błyskawicznie do moich nóg. Powyciągałem ich
kilkadziesiąt i natychmiast wsadziłem nogawki spodni w skarpety.
Wrócił przewodnik i posuwamy się głębiej w dżunglę.
Wkurza mnie tylko, że z powodu swojego wzrostu staję się ofiarą tutejszej
przyrody. Marian idzie za przewodnikiem a ja za nim. Oni spokojnie przechodzą między krzewami a ja
zbieram twarzą wszystkie pajęczyny, które widocznie umieszczone są wyżej i oni
mieszczą się pod nimi.
W dali, przez drzewa przebija się trochę
światła i tam znajdujemy szympansy, które tym razem siedzą na ziemi.
Pierwszy napotkany to samiec. Nie zwraca na nas uwagi. Stoimy oddaleni od niego
o 5 metrów.
Zaraz po nim widzimy
następne. Jest ich tu cała, duża rodzina. Niesamowite uczucie, mieć możliwość
stać blisko nich i obserwować ich zachowanie. Wszystkie są zrelaksowane. Nie ma
tutaj poważnego dla nich zagrożenia. Może tylko tak jak ludzie, kłócą się i walczą
miedzy sobą. Co jakiś czas, z niewiadomego powodu, jakiś szympans wyda swój
okrzyk i natychmiast włączają się inne. Nie tylko z tej grupy ale wszystkich w
okolicy. Wrzeszczą i podskakują. Używam dużo kamery filmowej, więc naturalnie mam dużo mniej zdjęć.
Jeden z obserwowanych, wkurza się czymś i
zaczął strasznie krzyczeć i kopać w drzewo. Wybierają one do tego aktu specjalne pnie, które są puste w środku i brzmią jak bębny. Po tym wariactwie
wycofuje się z grupy i znika w lesie.