Thursday, October 30, 2014

Demokratyczne wybory


  Już tylko kilka dni zostało do wyborów w Stanach Zjednoczonych. W większości będziemy głosować na senatorów i kongresmenów a na prezydenta dopiero za dwa lata.  Przypominają mi się lata w których głosowaliśmy na naszych przywódców w Polsce. Przygotowane były karteczki z nazwiskami. Ten pierwszy na liście automatycznie miał zostać zwycięzcą, chyba żeby go większość skreśliła. Oczywiście skreślanie było niemile widziane. Komisja wyborcza, czyli kilku panów siedziało przy stolikach i pilnie obserwowało wyborców. Wejście za kurtynę budki wyborczej oznaczało zaznaczenie nazwiska wyborcy i późniejsze kłopoty w jego życiu.
     Świat zmienił się od tamtych czasów i choć istnieje wiele krajów (Korea, Chiny, kraje arabskie) w których metody wyborów podobne są do tych komunistycznych, w krajach rozwiniętych jest już pełna demokracja. Ale czy tak naprawdę? Prawda jest dużo smutniejsza. W większym lub mniejszym stopniu przekręty, oszustwa przy wyborach istnieją w każdym kraju. Niestety także w Stanach. Są one jednak bardzo wymyślne, że dają nam złudzeni, że wszystko odbyło się według przepisów. Kilka przykładów jak to jest robione.
      W Stanie Virginia i Maryland odkryto 44000 osób, które zarejestrowane są w obydwu stanach. Większość, bo 85% to demokraci. Czyli jeśli legalnie głosowali by w Virginia, to stan Maryland otrzymuje dodatkowe 44000 głosów, które nie istnieją. Zaznaczam tu, że często wybory kończą się zwycięstwem jednej osoby liczbą tylko kilkunastu lub kilkudziesięciu głosów przewagi. Taka liczba może zmienić całkowicie układ polityczny tych okręgów. Dzieje się to oczywiście w wielu innych stanach.
     W tym samym regionie odkryto 31000 głosów oddanych przez ludzi którzy już nie żyją. Zaczęło się od tego, że jeden z głosujących okazał się w wieku 169 lat. Zaczęto szukać głębiej i znaleziono setki innych w podobnej sytuacji.
Bardzo prosta metoda. Demokraci bronią się rękoma i nogami przed ustaleniem prawa, że do wyborów można przystąpić tylko z ważnym dokumentem jak prawo jazdy, paszport. Tak żeby komisja mogła zobaczyć zdjęcie i potwierdzić że głosująca osoba jest tą która wpisana jest na listę wyborców. W tej chwili każdy może podejść i powiedzieć że nazywa się Szumanski i głosować.  Trzeba znać nazwisko tego kto zmarł, później znaleźć np. nielegalnego imigranta, podać mu dane i ten idzie głosować bez żadnego zagrożenia, podając się za truposza.
    Maszyny do głosowania są różne w poszczególnych stanach. Większość jednak to elektroniczne, gdzie na tablicy z nazwiskami naciska się przycisk przy wybranym kandydacie i na koniec główny przycisk  po którym maszyna dodaje całość i podlicza głosy. Każdego roku odkrywane są różne przekręty z tymi maszynami. Ostatnio w stanie Illinois odkryto, że oddając głos na republikańskiego kandydata w chwili naciśnięcia ostatniego przycisku, głos w cudowny sposób zmienia się na demokratę.
    Sprawy te zgłaszane są do naszego rządu, ale ten ignoruje wszystkie historie.  W wypowiedziach, tak jak ostatnio przez prokuratora generalnego Erica Holdera, zgadzają się że takie rzeczy się zdarzają, ale są tak drobne, że się nie liczą i nie warto zawracać sobie głowy.  Gazety, które są w większości pod kontrolą tej samej partii, nie fatygują się o pisaniu na ten temat i wszystko wygląda pięknie i demokratycznie. Nawet gdyby nie było to w wielkiej skali a jest, to gdzie kończy się a gdzie zaczyna demokracja? Czy zamykanie oczu na zmianę mojego głosu, nawet gdyby to był on pojedynczy, nie powinien być surowo karany? Ludzie którzy nie zapłacą podatków i są złapani idą do więzienia na wiele lat i płacą duże kary a ten problem jest nie ważny?
Wiem z doświadczenia, że gdyby odkryto, że partia republikańska robi takie przekręty, stało by się to aferą o której każda gazeta pisała by do momentu aresztowania wszystkich zamieszanych i odwrócenia pomyłkowych głosów. I słusznie. Ale w tym wypadku, wszyscy którzy o tym wspominają są niezrównoważeni, awanturnicy którzy próbują wprowadzać chaos w pięknym demokratycznym kraju bo oczywiście atakują partię demokratyczną.
    Nieraz się zastanawiam, czy warto iść głosować W stanach takich jak New York, New Jersey, California, tych co zalewane są falami nielegalnych imigrantów, tych co wypełnione są po brzegi ludźmi na utrzymaniu rządu (wiadomo że będą głosować na tych co rozdają pieniądze i dostają więcej nie pracując niż pracując za małą stawkę), nie ma szans na inny wynik tylko zwycięstwo demokratów. Poczucie obowiązku jednak istnieje i co roku naciskam na te klawisze, teraz nawet nie jestem pewien czy nie są zmieniane na glos przeciwników. Na drogi dzień nawet nie sprawdzam kto wygrał, bo sprawa jest przesądzona.  

    Więc czym różnią się nasze czasy od tych komunistycznych? Metodami oszukiwania wyborców.

     

Wednesday, October 29, 2014

Ostatnie przygotowania do imprezy.

Nie wiem gdzie ten czas upływa, ale chyba ktoś tam na górze bawi się z nami i co roku skraca nam godziny i dni. Co roku w tym okresie zaczynałem projektować kartkę świąteczną na Boże Narodzenie i inne podobne rzeczy a teraz jestem do tyłu z każdą z tych spraw i nie wiem kiedy to zrobię. Wszystko będzie na ostatnią chwilę. Może po prostu staję się coraz powolniejszy.
     W tej chwili jesteśmy gotowi z dekoracjami domu. Zdjęcia poniżej. 






    Jedzenie zamówione. W tej chwili doszło kilka osób, wygląda na to że będzie ich 50. Stroje przygotowane, tylko się przebrać. I zostały tylko drobne zakupy jak ciasta, pieczywo i inne drobniejsze rzeczy. Oczywiście sobota czasowo będzie bardzo zajęta, bo trzeba przygotować cały sprzęt na gorące jedzenie, kawę. Ja muszę oczyścić zewnątrz domu z liści. I zresztą wiecie jak to jest przed imprezę, ile rzeczy się znajduje do zrobienia.
   Przy okazji będę rzucał kamieniami w cholernego dzięcioła, który nie ma zamiaru się wyprowadzić. Czy ktoś wie jak długo ten skurczybyk może żyć? To już któraś z kolei postać w moim życiu,która nie chce zejść z tego świata!

Wednesday, October 22, 2014

Bezdomni



 Zaczynam od wiadomości. Jeżeli wszystko się ułoży tak jak trzeba, to będziecie mogli mnie obejrzeć w polskim programie „Polacy Na świecie„. Mówię, że nic nie wiadomo, bo to oczywiście nie ode mnie to zależy, a wszystko może się zdarzyć. Ale  na razie umówieni jesteśmy z telewizją Polsat na 1 i 2 Listopada. 

    Jest to program transmitowany na programie Polsat Play. Transmitowany jest chyba w soboty wieczorem. Nie jestem pewien, ale oczywicie jak będę znał dokładny dzień i czas to podam. Program ten jest oparty na hiszpańskim orginale i jest wydawany w formie reportażu. Spotykają się oni z trzema osobami w znanych miastach na całym świecie i opowiadają oni o swoim życiu imigranta a jednocześnie zwiedzają razem wybrane miasta. Nie trzeba wspominać, że to ma być opowieść o Nowym Jorku. Nie mam pojęcia kto jeszcze będzie brał w tym udział. 
   Oglądałem kilka odcinków i nawet fajnie to wygląda. W pierwszy dzień spotkać się mamy u mnie w domu i wypada to dokładnie (przez przypadek) w naszą zabawę Halloween. Drugiego (niestety na kacu. Może przez to będę lepiej wyglądał) mamy pochodzić po mieście.
  Podaje stornę na której jest więcej informacji na temat tego programu.
  

W pracy dalej nic się nie zmienia. Jak posunę się o krok do przodu to cofam się o dwa.  Dzisiaj zaczęliśmy stawiać bariery betonowe, żeby odgrodzić miejsca w których będziemy pracowali. Musimy to robić wcześnie rano, zanim pojawia się samochody i zaczną w tych miejscach parkować.  Bardzo często zdarza się, że w biednych dzielnicach, a taka jest właśnie ta w której znajduje się nasza budowa,  znajdujemy bezdomnych, tam mieszkających. Wielu śpi po prostu na ulicy, chodnikach. Wszystko co posiadają w większości kończy się na jednym kocu i kilku drobiazgach. Poniżej ten którego dzisiaj znaleźliśmy. Kiepska jakość, ale wykonane telefonem. To co wystaje z pod koca w centrum zdjęcia, to nie twarz.


     Nielegalni imigranci, musza szukać czegoś lepszego, żeby nie byli widoczni. Znajdujemy ich często wewnątrz konstrukcji mostów, tak że niewidoczni są z zewnątrz. Ci są lepiej zorganizowani. Niektórzy są na tyle sprytni, że przeciągają kable elektryczne od pobliskich latarni i mają światło a nawet telewizję. Chociaż to znika, bo nie ma już programów odbierających tylko na antenę.  Wielu ma namioty, budują domki z kartonów.


 Jedna rzecz ich łączy. Kolekcjonują wszystko co znajdą. Nic nie wiadomo co może się przydać. Tak więc w miejscach tych zaczyna się powiększać składowisko śmieci. Ponieważ znajdują się w miejscach nie uczęszczanych przez normalnych ludzi, nikt tego nie sprząta.







     Są też grupy, które są bardzo utalentowane. Na jednej z budów, mieliśmy wykopać rów na nowe rury kanalizacyjne. W pewnym momencie koparka przebiła się przez warstwę ziemi i pokazała się dziura do mieszkania pod ziemią. Dwa pokoje wykonana było z materiałów ukradzionych z naszej budowy. Musieli najpierw wykopać duży dół, potem z naszych desek zbudowali domek. Obłożyli wszystko materiałami ocieplającymi i zakopali. Musiało być to wykonane wiele miesięcy przed naszym odkryciem, bo tereny porośnięte były trawą i chwastami. Były też wyjścia z tych mieszkań, pod ziemią i do końca nie udało nam się znaleźć dokąd te wykopane tunele prowadziły. Oczywiście nie zamierzałem przez nie przechodzić.  Musieli być to Meksykanie, bo każdego dnia widzieliśmy całe ich grupy, przechodzące przez nasza budowę. Ubrani normalnie, nawet czysto i widać było, że udawali się do pracy.
      Przy budowie Whitestone Expresway, mieliśmy za mieszkańców  sutenera ze swoimi podopiecznymi, czyli prostytutkami. Ten był naprawdę utalentowany i dbał o swoje kobiety. Mieszkali w pomieszczeniu w ścianie wspierającej początek mostu. Było w pełni umeblowane, podłączone do prądu. Była telewizja i wiele innych (na ich warunki) luksusowych wyposażeń. Panienki miały nawet komórkowe telefony.  Ciekaw jestem gdzie dostawały rachunki z firmy telefonicznej i jak je opłacały. Ciekawostka. Jak pracowaliśmy w nocy, można było zauważyć jak szukały klientów. Myśleliśmy, sadząc po ich wyglądzie, że nie będą w stanie nikogo złapać. Bardzo się myliliśmy. Musi być wielu zboczonych ludzi a zaskakujące jest to, że zatrzymywały się nieraz samochody marki Mercedes, BMW, czyli ludzie, którzy mieli pieniądze. Musi więc być jakiś fetysz, który sprawia, że mężczyzna szuka kogoś kto jest brudny i obrzydliwy. Nie do uwierzenia.
     Jednej rzeczy, której nie miały w tym mieszkaniu, to bieżącej wody. I tutaj dawały sobie rade, bo obok na ruchliwej ulicy znajdował się hydrant. Mieli narzędzia do jego otwierania i często można było spotkać panienki przy porannej toalecie. I nie było to tylko mycie twarzy ale cała kąpiel.  Metody mycia były zadziwiająco pomysłowe i przy pełnym ruchu na ulicach. Tak więc zawsze zatrzymywały się samochody i zauważyć można było zaszokowane i zdziwione twarze kierowców.  Nie mogę załączyć wszystkich zdjęć, bo zamknęli by moją stronę za rozpowszechnianie pornografii. Pokażę tylko te „ładne” a możecie sobie wyobrazić te gorsze. 




Monday, October 20, 2014

Tolerancja w szkołach

      Dzisiaj w pracy, rozmawialiśmy z kolegami na temat szkół i co się zmieniło w ostatnich czasach. I doszliśmy wszyscy do tego samego wniosku. Przekroczyliśmy granicę rozsądności i szybko się od niej oddalamy.
     Na czym polegało wychowanie w szkołach w dawniejszych czasach? I nie ważne czy sto lat temu, czy trzydzieści. Zmieniały się przepisy, ale zasada zostawała ta sama. Szkoła miała za zadanie wpajania wiedzy, nauczenia respektu dla starszych, rodziców, kraju, nauczenia kultury i zachowania.
W momencie przejścia progu szkoły, dziecko było pod ich władzą. Kiedy coś się zbroiło, zostali wzywani rodzice. Dostawało się karę w szkole i jeszcze raz od rodziców. Kiedy próbowało się tłumaczyć rodzicom, że to ja mam rację a nie nauczyciel, dostawało się następną karę. Kiedy upierało się przy swoim, z drzwi wejściowych został zdejmowany wiszący tam pasek i kolor tyłka zamieniał się w różowy. Czy to wszystko było sprawiedliwe? Na pewno nie. Czy były nieraz przypadki znęcania się nad dziećmi? Oczywiście. A teraz przy tych wszystkich cudownych ludzkich praw nie ma? 
Dzisiaj właśnie pisano, że w Nowym Jorku ojcie pobił malutkie dziecko na śmierć. Psychopaci, chorzy, zwyrodnialcy zawsze się znajdą i nie widzę (niestety), żeby się od tego uchronić. 
    Jednak ustalanie praw, narzucające wszystkim w całym kraju jakąś rzecz, tylko dlatego, że stało się coś, komuś na drugim krańcu kraju jest absurdem. Jeżeli rodzice nie zadbają o swoje dziecko i już w pierwszej klasie jest szerszy niż wyższy, to nie znaczy, że moje dziecko nie może jeść pizzy jak ma na nią ochotę! A jeszcze gorzej, musi jeść szczaw i marchewkę, bo to jest jedyne zdrowe jedzenie. Nie mówiąc o tym, że ten gruby wychodząc ze szkoły, biegnie prosto do MacDonald po hamburgera, a ten chudy już nic zjeść nie może, bo zapchał się jak królik sałatą!
    Mój kolega opowiedział historię, ze szkoły jego syna. Jest trochę dzieci, które uczulone są na peanutbutter, czyli bardzo u nas popularne masło orzechowe. Nie rozumiem dlaczego, ale jak jedzą lunch, Ci co jedzą kanapkę z tym masłem, muszą siedzieć osobno. Myślę, że dlatego, żeby ten z uczuleniem nie poczuł się poszkodowany, że nie może tego jeść? Różnica jest taka, że dawniej  zabrano by tego   z uczuleniem i wytłumaczono mu, że jest to niebezpieczne dla jego zdrowia. A teraz? Dzieciaki, które mają takie kanapki, muszą udawać się do kąta, czyli odosobnionego stołu i tam mają prawo to zjeść! Syn kolegi odmawia teraz zabierania ich do szkoły (chociaż to jego ulubine), bo czuje się odizolowany. Absurd!
    Coraz więcej jest problemów w sportach szkolnych. Wiadomo, przez wypadki. Złamania, wstrząsy mózgów a nawet nieraz śmierć. W tym roku, jakiś chłopak biegł i w czasie tych ćwiczeń, przewrócił się i już nigdy nie wstał. Tragiczne. Prawdopodobnie musiał mieć jakiś nie wykryty problem i mogło to coś się stać w każdej innej chwili. Ile to razy, ktoś z nas przewrócił się, złamał rękę, ktoś złamał nogę grając w piłkę nożną, lub jak ja jadąc na nartach. Wkładao się rękę w gips i tylko dostawało się ostrzeżenie, żeby z tym gipsem nie grać w piłkę!
Teraz oczywiście to natychmiastowe szukanie winnego. Bo przecież to nie jest wina mojgo syna, który patrząc się na dziewczynę w krótkiej spódniczce wpadł na słupek od bramki. To musi być wina nauczyciela który czegoś nie dopilnował, szkoły która postawiła bramkę po dwóch stronach boiska. Bo jakby dwie bramki były po jednej stronie, to nic by mu się nie stało! 
   Podam tu jeszcze kilka innych przykadów naszej głupoty.
W Tennessee przeszła ustawa ( z tego co mi wiadomo jest one już w innych stanach), że trzymanie się dzieci za rękę ( chłopczyk i dziewczynka), jest uznawane za „bramy do aktywności seksualnej„ i zostało to zabronione. Bez komentarzy!  Ale przy okazji wspomne, że chłopczyk w podstawówce (nie pamiętam teraz z której klasy ) przychodził przebrany za dziewczynkę, bo tak się czuł lepiej i to nie zostało zabronione.
    Szkoła w Chicago postanowiła zakazać każdego jedzenia przynoszonego z domu, aby chronić uczniów przed własnymi złymi decyzjami. Zakaz ten jest aktualny już przez sześć lat.  Ale niedawno zmieniono rodzaj (czytaj: bardzo obrzydliwe) jedzenia z prostego przypadku, że nikt go nie jadł. Studenci woleli chodzić raczej głodny niż jeść ten szkolny horror, który został ustawiany przed nimi.
    W szkołach w Teksasie, wydane zostało prawo, że studenci i dzieci ze szkół mogą być karani przez policję za klnięcie, plucie i inne wybryki i mogą otrzymywać kary pieniężne. Od 2005 roku wypisano już ich 6000, a karani byli nawet 6-cio latki. Ciekaw jestem czy dostają punkty karne, jak my za jazdę samochodem i po zebraniu 20 punktów mają zabronione chodzić?
    I najlepsze, bo pokazuje jak wspaniały i równouprawniony jest ten kraj.  W północnej Californi, dzieci w średniej szkole w dniu Meksykańskiego narodowego święta, miały nakaz (jeśli byli ubrani w podkoszulki z flagą amerykańską) zdjęcia tych koszulek i założenia ich z wewnątrz na zewnątrz, tak żeby flaga nie była widoczna. Rodzice oddali sprawę do sądu, ale ją przegrali, bo wytłumaczono to, że decyzja ta chroniła amerykańskie dzieci, przed atakami meksykańczyków!!!!
Ja mam rozwiązanie. Każdego komu się amerykańska flaga nie podoba, lub zaatakował amerykańskie dziecko, wsadzić do atobusu pomalowanego na flagę meksykańską i wywieźć ich nieszczęśliwe tyłki do ich ukochanego kraju, bez możliwości odwołania! Gwarantuję, że nigdy więcej, żadna meksykańska grupa nie obrazi naszej flagi. A jak bym się mylił, to oczyścilibyśmy szybko nasz kraj z tych którzy go nienawidzą.
  Och jeszcze jedno. W Stanie Tennessee, ojciec odebrał syna przechodząc do szkoły na pieszo. Został aresztowany, bo szkoła ma prawo, że dziecko można odbierać tylko samochodem albo przez autobus szkolny!!!!             

Sunday, October 19, 2014

Power Point


    Do tego czasu, nie umiałem wprowadzać na moją stronę pokazów robionych na Power Point, czyli zwykłych slide shows. Wreszcie znalazłem metodę i dzisiaj to wypróbuję. Wiele zabawnych i ciekawych rzeczy dostaję od znajomych właśnie w tej formie. I kiedy nic ciekawego nie dzieje się w moim życiu, mogę podzielić się z Wami tymi pokazami.

  Pisałem niedawno na temat starych czasów w PRL-u. Jest to jeden z tematów, na które dostałem wiele zabawnych zdjęć. Wróćmy więc jeszcze raz do starych czasów komunizmu z dodatkami zabawnych miejsc, sytuacji ale także czasów teraźniejszych.  Miłego oglądania.

Prl from szumanski

  I jeszcze jeden.

Ukochany kraj from szumanski

Następny to zabawne demotywatory.


Fotki z życia wzięte from szumanski

I jeszcze jedno, na zakończenie, o różnicy naszych czasów młodości a czasów teraźniejszych.


Friday, October 17, 2014

Anonymous


    Trochę nudna pora roku i nic się nie dzieje. Na jedna rzecz nie narzekam.  Pogoda zmieniła się na letnią i przez ostatnich kilka dni musiałem włączyć klimatyzację, bo nawet w nocy mieliśmy 26 stopni Celsjusza.
     Wczoraj oglądaliśmy film, który mnie bardzo poruszył i natychmiast po zakończeniu, razem z Wiesia doszliśmy do komputera, szukając więcej informacji na ten temat. Okazało się, że mało znam historię.
   Film „Anonymous” (jeżeli się nie mylę to w Polsce też podobny tytuł Anonimus).
Dzieje się w czasach elżbietańskiej Anglii i przedstawia inną wersję życia i twórczości Szekspira.  Tego którego wszyscy znamy jako najwybitniejszego poety naszych czasów. Film sugeruje nam, że on nim nie był i tworzy jedną z możliwych odpowiedzi. Jest dobrze zrobiony, ale nie to jest najważniejsze. Prawie do końca oglądałem go jako fikcyjną historię, ale pod koniec zacząłem myśleć czy faktycznie mogła być prawdziwa? Po sprawdzeniu informacji w intrenecie, okazuje się, że jest to temat, który dręczy wielu specjalistów od samej śmierci Szekspira i wielu poświeciło całe życie na szukaniu dowodów czy naprawdę był on autorem „Makbeta” i innych dziel. Film warto zobaczyć, a wypiszę tu to co wyszukałem.
       Szekspir urodził się, wychował i jest pochowany w Stratford-upon-Avon. Miasteczko z około 1500 mieszkańców i około 160 km od Londynu. Stratford był ośrodkiem uboju, marketingu i dystrybucji owiec, a także garbowania skór i handlu wełną.
    Ojciec Szekspira, John Szekspir ożenił się z Mary Arden pochodzącej z rodziny lokalnej szlachty. W znanych dokumentach, ich podpisy to tylko krzyżyki, czyli Szekspir był wychowany w domu analfabetów. To jeszcze nic nie potwierdza ale jego dwie córki, też prawdopodobnie nie potrafiły pisać. Na znalezionym dokumencie podpis pierwszej córki  Susanne wygląda jak rysunek a drugiej Judith jest zwykłym krzyżykiem.  Tu już musimy się zastanowić, czy ktoś o takim talencie, takiej duszy, tak pięknie piszący, mógł pozwolić na to, żeby córki nie potrafiły pisać?
 Wiele utworów Szekspira przedstawiają bardzo dokładnie polityki sądowe, kulturę innych krajów, arystokratyczne sporty, jak polowania, sokolnictwo, tenis.  Jest prawie niemożliwe, żeby prosty człowiek, który był tylko aktorem i nigdy nie podróżował, mógł mieć taka wiedzę.  
     Nie ma żadnych dokumentów, które potwierdzają jakiekolwiek wyksztalcenie u Szekspira. Albo nigdy nie istniały, albo zostały usunięte z powodów, które tłumaczy film. Nawet gdyby skończył dostępne dla niego szkoły, nigdy nie byłby w stanie otrzymać odpowiedniej edukacji na język i wiadomości potrzebne do napisania takich dziel.  Słownictwo autora oblicza się między 17.500 a 29.000 słów. Udowadnia się, że tylko dobrze wyksztalcenie ludzie mieli taki zasób słów.
     Trzy  z ocalałych podpisów Szekspira, eksperci charakteryzują jako "analfabetyczna bazgranina " i jest interpretowane jako wskazujące, że był analfabetą lub ledwo piśmienny. 
     Nazwisko Szekspira została dzielone jako "Shake-Speare" lub "Shak-Spir" na stronach tytułowych 15 z 48 indywidualnych prac  (16 zostało opublikowanych z  bezimiennie).  Jest to interpretowane jako  pseudonim, bo takiej formy używali też inni.  Pisano pod pseudonimami, żeby uniknąć ryzyka hańby społecznej, oskarżenia przez władze a nawet więzienia czy śmierci. 
    Jest duża ilość dokumentów stwierdzających, ze Szekspir miał  karierę jako biznesmen i inwestor nieruchomości z powodu jego pieniędzy-pożyczek, obrotu nieruchomości teatralnych. Ci, którzy udowadniają, ze Szekspir nie był prawdziwym twórcą znanych nam dzieł, wierzą, że wszelkie dowody kariery literackiej zostały sfałszowany w ramach działań mających na celu uchronienie tożsamość prawdziwego autora.
     Szekspir zmarł 23 kwietnia 1616 w Stratford, pozostawiając podpisany testament o podziale jego dużej posiadłości. Język tego dokumentu jest przyziemny i nie poetycki. Nie wspomina o dokumentach osobistych, książkach, wierszach, lub 18 sztukach, które pozostały nieopublikowane w chwili jego śmierci.
      Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się prawdy, ale historia filmu porusza i jest to smutna historia. Jeżeli to jest prawdą, to największy geniusz literacki, przyglądał się przez całe swoje życie sztukom granym w teatrach, ludzi oklaskujących nieprawdziwego autora i nigdy nie został rozpoznany. Chyba nie może być większej  ludzkiej tragedii.

Tuesday, October 14, 2014

Ebola wirus.

  Ze Szkocją grali lepiej niż z Niemcami ale tylko zremisowali - 2:2 . Przyglądając się tym meczom, dochodzę do wniosku, że może lepiej żeby polska drużyna grała bardzo słabo, wtedy może mamy szanse na zwycięstwa. Zapisujemy jednak sobie jeden punkt i może, może dostaniemy się do mistrzostw Europy. Chociaż to jeszcze daleka droga.
     Dzisiaj zauważyłem coś ciekawego na swojej stronie. Po wejściu na stronę statystyk z mojego blogu, można znaleźć część, która wylicza hasła po których niektórzy mnie tam odnaleźli. Zrozumiałe są takie jak moje nazwisko: Jan Szumanski, Szumanski Jan i podobne. Mniej takie jak: jak nazywają się urodzinowe dekoracje. Yhh?  Ale nie mam pojęcia, lub mam sklerozę i nie pamiętam o umieszczeniu cokolwiek na temat przez który weszli na bloga: 15 lat sex za fee warszawa propozycje  lub sex kobiety. Kiedyś dowiecie się, że zamknęli moją stronę, razem ze mną za sexualną rozwięzłość. 
Przy okazji skorzystam z tych haseł i poszukam czegoś. Może będę miał więcej szczęścia, niż ten co mnie znalazł.
     Zresztą nie tylko za to grozić może mi więzienie. Dwa dni temu obudziłem się rano i zacząłem się natychmiast śmiać, bo pamiętałem co mi się śniło. 
    Pisałem już o sytuacji z wirusem  Ebola i moją opinią na ten temat. Powiem tylko, że miałem rację. Sytuacja a Stanach się pogarsza. Jest już kilka przypadków. To nie jest jeszcze tragedia, ale co będzie jutro w sytuacji, kiedy nasz rząd nic nie robi? Zamiast zamknąć granice z potencalnie niebezpiecznymi krajami to na lotniskach  będą badali ludzi na podwyższoną temperaturę. Mam nadzieję, że nie będą kazali nam wkładać termometrów pod pachę i czekać kilka minut na rezultat.   Are you fucking kidding me!!!!   A co jak ten „chory„ złapał wirusa przed wyjazdem? 
    W szpitalu Dallas, pielęgniarka która pomagała pierwszemu pacjentowi z Afryki, zaraziła się i teraz sama walczy o życie. Co na to władze, prasa, lekarze?  Na temat tego pierwszego, który przekroczył naszą granicę kłamiąc, że nie miał kontaktu z Ebola  a zmarł w tamtym tygodniu? Rozpacz, rasizm, jak można tak traktować ludzi! Gdyby to był biały, amerykanin to napewno zrobiono by więcej!       
    A może tak od razu do izolatki w więzieniu i gdyby wyzdrowiał, dożywocie za plan przeniesienia do kraju broni biologicznej? Natomiast na temat pielegniarki, natychmiastowa wypowiedź lekarza, że to jej wina bo nie przestrzegała dyrektyw stworzonych w celu z walką z wirusem. W sobotę przepraszał za swoją wypowiedź, bo okazuje się, że żadnych planów postępowania w razie epidemii nie mamy! Żyjemy  spokojnie w raju i spuszczamy drabiny do piekła, wierząc, że nikt na nie nie wejdzie. 
    Mówi się, że nie ma co panikować, nic się jeszcze nie stało. A co? Mamy panikować jak się stanie? Wtedy to tylko kupować pistolety i zamykać się w domach. Jak w horrorach. 
Mówią, nie stała się jeszcze żadna tragedia! Proszę zdefiniować mi to słowo tragedia! Bo dla mnie jeśli umrze jedna osoba (może jestem egoistą), a będzie to dla mnie ktoś bliski to jest holernie większa tragedia niż ta, że w drugim końcu kraju zmarło dziesięciu! I jeśli wiem, że rząd zaniedbuje swoje obowiązki i ja i moi bliscy zostali poszkodowani, to rządam  sprawiedliwości i pociągnięcia winnych do kary. 
    I tu wracam do snu, bo coś takiego właśnie się zdarzyło. Nie pamiętaem szczegółów, kto był chory. Ale stałem na Time Square w Nowym Jorku i wykrzykiwałem przez megafon, że trzeba ratować nasz naród. Ludzie umierają a nikt nic nie robi. Musimy ruszyć i wyrzucić wszystkich z rządu. Wiele podobnych haseł. Dobrze, że nasz prezydent nie ma jeszcze takiej techniki, żeby monitorować nasze sny (do internetu już się dostał), bo już bym miał numerek na koszulce w paski.                       

Monday, October 13, 2014

Spotkanie z dziećmi z Polskiej Szkoły w Clifton

    Minął następny, cichy, jesienny weekend. Pogoda w Nowym Jorku nadal prawie letnia. Dzisiaj było zachmurzone niebo ale bardzo ciepło. Niedziela była piękna, słoneczna i nawet się opalałem.
Obawiam się tylko, żeby nie zaskoczyła nas tak jak dwa lata temu 31 października, burza śnieżna. 
Zepsuło by mi to organizowaną zabawę z okazjii Halloween. Dekoracje już prawie na ukończeniu. Kilka drobiazgów do uzupełnienia i może za tydzień, będę mógł umieścić na blogu kilka zdjęć.
    W sobotę miałem spotkanie z dziećmi z Polskiej Szkoły w Clifton New Jersey, na temat moich przeżyć w Strefi Zero. Byłem więcej zdenerwowany niż przed wywiadem z Polską Telewizją.
Chyba dlatego, że mój kontakt z dziećmi jest od wielu lat znikomy. Jedynie tygodniowe wakacje w Polsce i spotkanie z moimi ukochanymi wnuczkami i wnukiem moich sióstr, poprawiają to konto.
Na spotkaniu rozgadałem się i czas szybko upłynął. Nawet nie zorientowałem się, że moja godzina się zakończyła. Dopiero pani nauczycielka delikatnie zwróciła uwagę, żeby przejść do pytań. 
   Na zakończenie zrobiliśmy kilka grupowych zdjęć i wróciłem szybko do domu na mecz Polska - Niemcy.
    Spotkanie to zorganizowała nasza znajoma Ewa Wilgan, która uczy w tej szkole. Poznaliśmy się w pierwszych tygodniach naszego pobytu w Stanach i dalej jesteśmy bardzo blisko, czyli 32 lata. 
Przywiozła mi (jak zwykle, bo wie jak je lubię) pączki z polskiej piekarni, najlepsze jakie tu jadłem. I w ten weekend moja dieta została zneutralizowana.
Poniżej zdjęcia ze spotkania.


Jutro, zaraz po pracy, oczekują mnie następne nerwowe chwile przy oglądaniu kolejnego meczu polaków, tym razem ze Szkocją. Trzymam kciuki.

Saturday, October 11, 2014

Polska - Niemcy

Napiszę tylko tyle WOW! Oglądałem mecz Polska-Niemcy. Wreszcie przydaje mi się Polska Telewizja w Stanach. Nadenerwowałem się, bo źle to wyglądało, ale liczy się ostateczny wynik i ten 2:0 dla naszych jest wystarczającą nagrodą za te nerwy.  Może wreszcie nadejdzie czas, kiedy będziemy mieli piłkę nożną w Polsce taką jak nasza siatkówka. Ale do tego jeszcze bardzo daleko. Na razie cieszmy się tym wynikiem.

Friday, October 10, 2014

Cena sukcesu

Ciąg dalszy.

    W styczniu 2002 roku, moja firma wygrała przetarg na odbudowę metra, które zostało zniszczone pod gruzami WTC. Moi szefowie chcieli, żebym poprowadził tą budowę. Nie bardzo mi się to uśmiechało, bo byłem wykończony fizycznie i psychicznie. 
 W ciągu okresu 5 miesięcy, trzy razy pogotowie ratunkowe próbowało zabrać mnie do szpitala. Dwa razy straciłem przytomność. Pierwszym razem im się to udało. Za drugim razem, odmawiałem. Wzięli mnie jednak mimo wszystko. Po dowiezieniu do celu, wyszedłem z karetki, wziąłem taksówkę i wróciłem do Strefy Zero. Za trzecim razem, udało im się przetrzymać mnie w tymczasowym budynku w Strefie Zero przeznaczonym na pierwszą pomoc dla pracowników Strefy. Karetka odjechała pusta. Ja wróciłem do pracy. Po czterech miesiącach pracy, chodząc kilkanaście godzin po gruzach, odmówiły posłuszeństwa kolana. Spędziłem kilka miesięcy na terapii fizycznej z zastrzykami na ból. Pracy nie przerwałem, ale skróciło to mój czas na odpoczynek, bo pracowaliśmy 16 godzin dziennie, sześć lub siedem dni w tygodniu.

     Tully obliczyła, że może budowę metra wykonać w ciągu 8 miesięcy. Kiedy to usłyszałem zacząłem się śmiać, bo wydawało się to całkiem nierealne. Po wielu rozmowach z moimi szefami przyjąłem w końcu kierownictwo tej budowy i oddałem metro do użytku w ciągu 6 miesięcy.
     Ten rok spędzony w „strefie zero”, dał mi też dużo możliwości do rozważań nad moim polskim pochodzeniem i moim obecnym statusem jako obywatela amerykańskiego. W wywiadach z dziennikarzami i telewizją, jednym z głównych pytań jakie mi zadawano było to, czy czuję się bardziej Polakiem czy Amerykaninem. Odpowiadałem na to różnie. Nieraz dawałem taką odpowiedź jaką spodziewał się usłyszeć redaktor. Często zastanawiałem się jednak nad tym pytaniem i doszedłem do wniosku, że nie ma na nie prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Ameryka jest teraz oczywiście moim domem i jej problemy i cierpienia, tak jak to co się stało w World Trade Center, są moimi cierpieniami. Również sukcesy tego kraju odczuwam jak swój osobisty sukces i dumny jestem kiedy swoją pracą mogę przysłużyć się do wzrostu siły i dobrobytu tego państwa. Ale jestem w dalszym ciągu w pełni świadomy mojej polskości i czuję, że moje więzy z ojczystym krajem są nadal takie silne jak były zawsze. Przykładem tego może być historia z polską flagą w WTC.
      Przy odgruzowywaniu „strefy zerowej” pracowało ze mną wielu Polaków. Niektórych z nich ja przyjąłem do mojej firmy kilka lat wcześniej, inni pojawili się już po ataku na WTC. Przychodzili na ochotnika, żeby w czymś pomóc i zwykle ich zatrudniałem. Nawet moja żona pracowała ze mną przez trzy tygodnie, bo jej biuro, które było w pobliżu WTC zostało tymczasowo zamknięte. W pobliżu strefy zerowej spotkałem też kilku Polaków, którzy stracili kogoś w tej katastrofie. Krążyli oni po tej okolicy właściwie bez większego celu. Przychodzili tam, żeby być bliżej tego wszystkiego co się tam działo, choć wiedzieli doskonale, że nikomu to nie pomoże i niczego to już nie zmieni. Rozmawiałem z nimi często i widziałem ich cierpienie. Wtedy właśnie postanowiłem wywiesić Polską flagę nad gruzami. Zrobiłem to z moimi polskimi pracownikami. Postawiliśmy polską flagę obok amerykańskiej, na zgliszczach Budynku Numer 6, który był wtedy najwyższym punktem na gruzach WTC. Przez kilka dni było cicho, ale po tygodniu zaczęły mnie dochodzić słuchy, że inne grupy narodowościowe się buntują, zwłaszcza Włosi. Po kilku tygodniach były już oficjalne skargi. Niektórzy twierdzili, że polska flaga wisi wyżej niż amerykańska. Ja wprawdzie tego nie zauważyłem, ale żeby uspokoić sytuację obniżyłem polską flagę o kilka centymetrów. Nie było to jednak wystarczające, bo wiele osób domagało się, żeby polską flagę zdjąć. Doszło w końcu do tego, że przedstawiciel władz miasta wezwał mnie do siebie i kazał się wytłumaczyć. Kiedy opowiedziałem mu o tej całej sytuacji, zdecydował że Polacy zasłużyli na to żeby ich flaga wisiała nad gruzami WTC i pozwolił ją zostawić Nie zmieniło to jednak opinii publicznej i nadal naszą flagę próbowano zerwać. Doszło nawet do tego, że umieszczałem swoich ludzi w pobliżu, żeby jej pilnowali. W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę pilnować jej 24 godziny na dobę i postanowiłem ją zdjąć. Zabrałem więc naszą flagę do domu, gdzie trzymałem ją na pamiątkę tego wydarzenia. Trzy lata temu, przy okazji wywiadu prowadzonego przez Piotrem Karśko z TVP, z okazji 10 rocznicy wydarzeń sierpnia, przekazałem ja Telewizji Polskiej.
     Polskę odwiedzam co roku. Moja rodzina i znajomi pytają mnie zawsze, kiedy wrócę na dobre. Nie raz się zastanawiałem nad tym czy wrócić do Polski. Z każdym rokiem coraz mniej mi się to wydaje realne. Powody na to są różne. Przede wszystkim, wracając po latach musiałbym znów wszystko zaczynać od początku. W Polsce wiele się zmieniło i ja nie jestem z tymi zmianami na bieżąco. Na pewno początki nie były by łatwe. Nie myślę że miałbym na to siły, żeby swoje życie jeszcze raz zaczynać od początku. Najważniejszym chyba jednak powodem jest to, że Stany Zjednoczone stały się moją nową ojczyzną. Przeżyłem tu wiele trudnych chwil. Kraj ten jednak dał mi możliwości zrealizowania moich marzeń. Przygarnął mnie, jak to się mówi, kiedy byłem bez niczego, bez pieniędzy, bez zawodu, nawet bez znajomości języka, Przygarnął mnie, kiedy właściwie byłem bez przyszłości i pozwolił mi tą przyszłość tutaj zbudować, taką jaką chciałem. Nie tylko byłem przez ten kraj przygarnięty, ale też od pierwszych dni, czułem się tu jak u siebie. Nie pogardzano mną, nie dyskryminowano. Najlepiej to można podsumować parafrazą Marksa – „Każdemu według jego wysiłku, pracy i możliwości”. Dzisiaj mamy z żoną wyrobioną pozycję w naszych zawodach. Mamy dobre płace, ładny dom i dość pieniędzy, żeby trochę podróżować. Po latach trudów i ciężkiej pracy nadszedł wreszcie czas kiedy możemy cieszyć się życiem . Także nasza jedynaczka, Elaine, jest tutaj urodzona i tutaj układa sobie życie. Nie moglibyśmy zostawić jej tu samej. 
Są jednak plany, że po zakończeniu kariery zawodowej i pójściu na emeryturę, wybuduję dom w moim miasteczku Golinie i tam będę spędzał kilka miesięcy w roku.

   Nie znaczy to jednak, że jesteśmy w pełni zamerykanizowani. Byłoby to niemożliwe. Nasze polskie korzenie są zbyt głębokie. Nasza rodzina i najbliżsi koledzy są dalej w Polsce. Nasze nawyki, sposób myślenia i zachowania, oparte są na polskiej kulturze. Nasza córka potrafi znakomicie rozmawiać po polsku. Co ciekawsze, sama nauczyła się pisać i czytać w polskim języku. To prawda, że tworzy nieraz fantastyczne słowa, które brzmią trochę jak polskie ale nie istnieją w naszym słowniku.
    Tak więc życie naszej rodziny, choć zostało zbudowane w naszej nowej ojczyźnie, oparte jest na wspomnieniach i tęsknocie za Polską. Ja zawsze byłem i zostanę marzycielem. Teraz jednak już wiem, że każde z marzeń może być spełnione, kiedy nasze pragnienie szczęścia i sukcesu zwycięży strach przed nieznanym i niewiarę we własne siły. Niestety prawda jest taka, że nigdy nie można mieć wszystkiego. Osiągnęliśmy swoje marzenia, ale musieliśmy przy tym poświęcić wiele rzeczy, które były dla nas cenne. Była to cena, którą musieliśmy zapłacić za nasz sukces.

Wednesday, October 8, 2014

Strefa Zero

Powracam dzisiaj do dalszego ciągu moich wspomnień.    


    Przez następne kilka lat pracowałem na mniejszych budowach. Wreszcie w 1998 roku dostałem bardzo ważny projekt. Była to odbudowa drogi szybkiego ruchu przed budynkami World Trade Center. Pomimo różnych komplikacji, skończyłem tą budowę na czas. Był wrzesień 2001 roku i robiłem na niej ostatnie, wykończeniowe prace.  Tam  zastała mnie katastrofa WTC.

    Zaczął się okres w moim życiu o którym można by napisać grubą książkę. Do dzisiaj trudno mi wracać myślami do tamtych dni. Każdy z Nowojorczyków dobrze pamięta dzień 11 września. Na pewno każdy z nas trochę inaczej zareagował na tą tragedię, ale wszyscy byliśmy nią wstrząśnięci i przesiąknięci grozą. Ja jeszcze długo po zapadnięciu się budynków WTC nie mogłem tak naprawdę uwierzyć, że to się stało. Budziłem się codziennie rano z myślą, że może to wszystko co się zdarzyło, było tylko nocnym koszmarem. W tych pierwszych minutach po obudzeniu się każdego nowego dnia, próbowałem wierzyć, że normalny i bezpieczny świat, jaki znaliśmy kiedyś, nadal istnieje, że nie otacza nas chaos i zniszczenie.

    Pamiętam, że nieraz pracując pod WTC przed 11-tym września zastanawialiśmy się co by się stało, gdyby te gigantyczne budynki z jakiegoś powodu się zawaliły. Oczywiście nikt wtedy jeszcze nie myślał o atakach terrorystycznych. Próbowaliśmy obliczyć, jak duży obszar pokryłyby gruzy i zastanawialiśmy się czy udałoby nam się wydostać z życiem z takiej katastrofy. Nikt z nas w najmniejszym stopniu nie spodziewał się wtedy, że za kilka lat staniemy w obliczu takiej sytuacji.

    Ponieważ moja budowa była w pobliżu WTC, zostaliśmy natychmiast zatrudnieni przy akcji ratunkowej i odgruzowywaniu. Pierwsze godziny i dni pracy w „strefie zero”, jak później nazywane było to miejsce, upłynęły pod znakiem rozpaczliwych prób ratowania ludzi, którzy byli gdzieś tam pod gruzami. Pracowały nas tam setki, tysiące. Podzieleni byliśmy na brygady i pod kierownictwem strażaków wydzieraliśmy gołymi rękoma kawałki betonu i stali z niewyobrażalnie wielkiej góry gruzów. Próbowaliśmy znaleźć szczeliny w rumowisku, żeby się dostać do jego wnętrza. Za każdym razem kiedy odkopywaliśmy jakieś miejsce w którym mogliby być ludzie, wszyscy przestawali pracować. Najpierw wołaliśmy w głąb gruzów, czekając na jakaś odpowiedź. Po chwili któryś ze strażaków wciskał się do środka szukając śladów życia. Po jakimś czasie wracał na zewnątrz rozczarowany że nic nie znalazł. Zapadała chwila martwej ciszy, po czym ludzie, wyglądający jak duchy pod powłoką białego pyłu, zawzięcie zabierali się znowu do pracy.

    W pierwszym tygodniu odgruzowywania WTC czułem się trochę zagubiony. Pracowały tam największe firmy nowojorskie. Roboty prowadzone były przez najlepszych inżynierów. Trudno mi się nawet było dowiedzieć w czym mógłbym pomóc. Wszystko działo się spontanicznie, bez większej organizacji. Po kilku dniach postanowiłem wziąć inicjatywę w swoje ręce. Wszyscy skoncentrowani byli po zachodniej stronie WTC, gdzie był najłatwiejszy dostęp do gruzów. Zabrałem więc swoich ludzi i maszyny na stronę wschodnią. Musiałem najpierw utorować sobie drogę do placu WTC, bo wszystkie sąsiednie ulice były zasypane. Zacząłem więc usuwać przeszkody od strony południowej. Na pierwszy ogień poszły samochody, które często stały na środku ulicy pozostawione przez uciekających właścicieli. Ale i te legalnie zaparkowane musiały być usunięte. Przykro było patrzeć na spustoszenie jakie robiły moje maszyny, ale była to też pewna zabawa. Pierwszy i ostatni raz w życiu, mogłem robić co chciałem z samochodami. A były tam miedzy innymi te najlepsze: Mercedes, BMW, etc. Były one zgniatane, miażdżone i przenoszone na wyznaczone składowisko.

    Po kilku dniach takiej pracy, dostałem się do WTC od strony południowej. Sprowadzając coraz więcej ludzi i maszyn, stopniowo zacząłem odgruzowywanie wschodniej części terenu. Moje wysiłki spotkały się z uznaniem ze strony władz miasta, które po miesiącu akcji ratowniczej przejęły pełną kontrolę nad wszelkimi pracami w strefie zero. Wybrały one kontraktorów, którzy mieli pozostać przy odgruzowywaniu WTC i podzieliły między nich pracę. W wyniku tego otrzymałem kontrolę nad 50% strefy zerowej. Był to dla mnie i dla mojej firmy wielki sukces, chociaż trudno było myśleć o sukcesie, kiedy osiągnięty on został w wyniku takiej strasznej tragedii jaka spotkała nasze miasto.

    Po następnych dwóch miesiącach, firma moja przejęła kontrolę nad całością prac w „strefie zero”.

    Techniczna cześć mojej pracy była bardzo trudna. Nigdy przedtem nie pracowałem przy rozbiórkach. Poza tym rozbiórki są zwykle kontrolowane, natomiast tutaj często mieliśmy do czynienia ze zdradzieckimi zwałami gruzu. Każdego dnia układaliśmy plany na dzień następny, tylko po to by je potem zmieniać. Decydowaliśmy się na posunięcia, które zagrażały naszemu życiu. Pamiętam jak pewnego dnia jedna z moich maszyn, wyciągająca stalowe belki na środku gruzowiska, zaczęła się zapadać. Pod nami było jeszcze 7 pięter. Patrząc na to miałem wrażenie że spadała ona na dół w zwolnionym tempie. Nadal nie wiem czy to przerażenie i nerwy stworzyły to wrażenie, czy tak się działo naprawdę. Pamiętam przerażoną twarz mojego operatora, który nie mógł nic zrobić. Maszyna przebiła się przez trzy piętra i nagle się zatrzymała. Wszyscy czekaliśmy w bezruchu na to co miało nastąpić. Myśleliśmy, że wszystko raptem się obsunie i maszyna zostanie zasypana gruzem. Po chwili jednak operator ostrożnie otworzył drzwi. Kiedy wyszedł, nie mógł ustać na nogach, które sprawiały wrażenie jakby zrobione były z gumy. Z trudem wyciągnęliśmy go na zewnątrz.

    Takie zapadnięcia zdarzyły się jeszcze wielokrotnie. Strach był nie tylko przed tym że można było spaść na dół, ale również, przed tym w co by się wpadło. Pod tą rampą z gruzów po której się poruszaliśmy, były olbrzymie niewygaszone ogniska. Temperatury sięgały tam kilku tysięcy stopni. Zdarzało się często, że koparki zanurzały swoją łopatę w gruzy i zamiast betonu wyciągały rozpaloną, płynną substancję. Mimo tych niesamowitych warunków, udało nam się przetrwać ten okres bez fatalnych wypadków.

    Pył, kurz i dym był wszędzie. Trudno było oddychać. Wszyscy naturalnie mieliśmy maski, ale nie zawsze dało się je używać. Ja ciągle musiałem wydawać polecenia przez radio, co w masce trudno byłoby zrobić, więc w większości czasu wisiała ona bezużytecznie na mojej szyi. Dymiło się tak z tych popiołów aż do stycznia następnego roku. Pod koniec nie był to już ogień, tylko para i dym z gorących materiałów. Trudno było w to uwierzyć, że prawie 5 miesięcy po zawaleniu się WTC coś się tam nadal tliło.

    O ludziach, którzy tam zginęli pod gruzami i odkopywaniu ich ciał nie będę pisać. Próbuję o tym jak najmniej myśleć. Nauczyłem się kontrolować moje emocje i blokować pamięć. Teraz mogę nawet już mówić o znajdowaniu tych ciał pod warunkiem, że nie będę wdawał się w szczegóły. Wtedy nie było to takie łatwe.

    Zdarzały się momenty w których nie potrafiłem panować nad sobą. Czasami, kiedy po ciężkim dniu pracy jechałem do domu samochodem, pojawiały się przede mną obrazy tego co widziałem w gruzach w ciągu dnia. Zaczynałem się wtedy trząść, często nawet płakać i nie byłem w stanie dalej jechać. Musiałem zatrzymać się na poboczu, żeby dojść do siebie. Często wpadałem w taki stan będąc w domu, a czasami nawet na przyjęciu albo w restauracji. Po pewnym czasie nauczyłem się blokować pamięć i obrazy , które tworzyła moja wyobraźnia.

Tuesday, October 7, 2014

Prawnicy





Dzisiaj zrobię przerwę z moich wspomnień i umieszczę coś weselszego. Dostałem od kolegi zabawny e-mail. Wyszukałem więcej podobnych przypadków i zamieszczam to poniżej.

Są to prawdziwe sprawozdania z sądów amerykańskich. Pytania prawników na rozprawach i odpowiedzi świadków. Zawsze myślimy że prawnicy po ukończeniu szkół muszą być bardzo inteligentni i wygadani, ale niestety tak jak w każdym zawodzie znajduje się wielu „upośledzonych”. Niektóre z nich niemożliwe jest przetłumaczenie na język polski, bo chodzi o sam układ słów, tak jak ten pierwszy, który zostawiam w języku angielskim. 


Q: Do you know if your daughter has ever been involved in the voodoo or occult?

A: We both do.
Q: Voodoo?

A: We do.
Q: You do?

A: Yes, voodoo.


PROKURATOR: Co było pierwsze, co twój mąż powiedział ci rano?
ŚWIADEK: On powiedział, gdzie jesteś, Cathy?
PROKURATOR: A dlaczego to się zdenerwowało?
ŚWIADEK: Nazywam się Susan!

PROKURATOR: Ta miastenia czy wpływa ona na Twoja pamięć?
ŚWIADEK: Tak.
PROKURATOR: A w jaki sposób to wpływa na pamięć?
ŚWIADEK: Zapominam.
PROKURATOR: Zapomnisz? Czy możesz podać jakiś przykład czegoś zapomniałeś?


PROKURATOR: Jako lekarz, czy zgadzasz się z tym że prawdą jest, że ​​gdy człowiek umiera we śnie, nie wie o tym aż do następnego ranka?
ŚWIADEK: Czy Pan rzeczywiście zdał końcowy egzamin z prawa?


PROKURATOR: Pana dwudziestoletni najmłodszy syn w jakim jest wieku?
ŚWIADEK: Uh? Ma dwadzieścia lat.


PROKURATOR: (pokazując zdjęcie ze świadkiem). Czy był pan obecny, gdy to zdjęcie zostało zrobione?
ŚWIADEK: Chyba pan żartuje?


PROKURATOR: Więc data poczęcia (dziecka) była 8 sierpnia?
ŚWIADEK: Tak.
PROKURATOR: A co robiłeś w tym czasie?
ŚWIADEK: Uh .... Miałem wspaniały sex!


PROKURATOR: Ona miała troje dzieci, prawda?
ŚWIADEK: Tak
PROKURATOR: Ilu było chłopców?
ŚWIADEK: Brak.
PROKURATOR: Czy były jakieś dziewczyny?
ŚWIADEK: Żartujesz? Wysoki Sądzie, ja potrzebuje nowego adwokata. Czy mogę dostać nowego adwokata?


PROKURATOR: Jak zakończyło się Twoje pierwsze małżeństwo?
ŚWIADEK: Śmiercią.
PROKURATOR: A która osoba z małżeństwa poniosła śmierć?
ŚWIADEK: A jak Pan myśli?


PROKURATOR: Doktorze, ilu autopsji wykonałeś na martwych ludziach?
ŚWIADEK: Wszystkie moje autopsje wykonywane na zmarłych.
PROKURATOR: Czy pamięta Pan czas, kiedy badał ciało?
ŚWIADEK: Sekcja zwłok rozpoczęła się około 20:30
PROKURATOR: A pan Denton był martwy w tym czasie?
ŚWIADEK: Nie, siedział na stole, zastanawiając się, dlaczego robię na nim autopsję!


PROKURATOR: Czy jesteś uprawniony do oddania próbki moczu?
ŚWIADEK: Huh .... Czy kwalifikuje się Pan do tego pytania?


PROKURATOR: Zanim przeprowadzono sekcję zwłok, czy sprawdził Pan puls?
ŚWIADEK: Nie
PROKURATOR: Czy sprawdził Pan ciśnienie krwi?
ŚWIADEK: Nie
PROKURATOR: Czy sprawdził Pan oddech u pacjenta?
ŚWIADEK: Nie
PROKURATOR: Czy jest więc możliwe, że pacjent jeszcze żył, kiedy rozpoczął autopsję?
ŚWIADEK: Nie
PROKURATOR: Jak możesz być tak pewny, doktorze?
ŚWIADEK: Ponieważ jego mózg leżał na moim biurku w słoiku.
PROKURATOR: Rozumiem, ale może pacjent wciąż jednak żył?
ŚWIADEK: Tak, to jest możliwe, że mógł być żyć, jeśli był prawnikiem.


PROKURATOR: Ile lat ma twój syn?
ŚWIADEK: Trzydzieści osiem lub trzydzieści pięć lat, nie pamiętam.
PROKURATOR: Jak długo mieszkał z tobą?
ŚWIADEK: Czterdzieści pięć lat.


PROKURATOR: A gdzie było miejsce wypadku?
ŚWIADEK: Około słupka z numerem 499.
PROKURATOR: A gdzie był słupek 499?
ŚWIADEK: Prawdopodobnie między słupkiem 498 i 500.


PROKURATOR: Czy to ty lub twój młodszy brat zginął w czasie wojny?
ŚWIADEK: A Ty co sądzisz doradco?


PROKURATOR: Co się stało potem?
ŚWIADEK: Powiedział mi, "Musze Cię zabić, ponieważ możesz mnie zidentyfikować"
PROKURATOR :I czy on cię zabił?
ŚWIADEK: Tak!

Nasz cały system i wszelkie prawa stworzone zostały oczywiście przez prawników i to tych mądrzejszych. Zrobione jest to tak, żeby szary obywatel nigdy tego wszystkiego dobrze nie zrozumiał. Tak więc otwierając konto w banku, dostając nową kartę kredytową, kupując samochód, dom, idąc do szpitala, podpisujemy dziesiątki kartek z wypisanymi małym druczkiem informacjami, których nie jesteśmy w stanie przeczytać ani zrozumieć. Wiemy że nie podpisując tego, nie dostaniemy tego czego chcemy, więc nawet bez próby czytania, składamy tam swój podpis.

Stworzyli oni tez cały system sądzenia się o byle co. Wiadomo z każdej wygranej sprawy zabierają 40 lub więcej procent. Każdy, nawet Ci porządniejsi, którzy się z tą procedurą nie zgadzają, podchodzi do tego z punktu: Wszyscy się sądzą, to czemu ja mam być jedynym tym, który tego nie robi!? Nikt nawet nie zwraca na to uwagi, że przez to wszystko podnoszą się ceny ubezpieczeń i z tego powodu ceny każdego produktu i usług zwiększają się, żeby pokryć ich koszt.

Jest to błędne koło, cyrk, ponieważ nikomu nie zależy na zatrzymanie tego coraz dłuższego pociągu. Miliony dolarów, który przechodzą przez sądy, rozkładane są równomiernie na wszystkie produkty i nie są bardzo widoczne. Moje ubezpieczenie rośnie, wiec ja podnoszę cenę sprzedawanego produktu. Idąc od sądu, firmy ubezpieczeniowe nie próbują z tym walczyć, bo jak przegrywają sprawy to podnoszą ubezpieczenie. Doszło do tego, ze większość spraw nawet nie idzie do sądu, ale kończy się umową między poszkodowanym a sądzonym. Ktoś sądzi mnie o 1 milion dolarów. Moja firma ubezpieczeniowa, która mnie reprezentuje, nie chce ryzykować sprawy i dogaduje się ze stroną zainteresowaną, że zgadzają się na 400,000 dolarów jeśli nie dojdzie do niej. Tamci też nie chcą podjąć ryzyka i zgadzają się na ta sumę. I najgłupsze, idiotyczne, wymyślone oskarżenia przynoszą efekt wygranej sprawy bez sądu. Wtedy firma ubezpieczeniowa podnosi swoje ceny i wszyscy są zadowoleni.

Oczywiście choroba ta jest zaraźliwa i przenosi się powoli do innych krajów. W Polsce może jeszcze nie jest zakaźna, ale to tylko kwestia czasu. Poniżej kilka przypadków takich spraw. 


Kathleen Roberts z Austin w Teksasie, otrzymała 780.000 dolarów przez jury po zerwaniu mięśnia przy kostce a potknęła się o malucha, który biegał jak w szalony wewnątrz sklepu meblowego. Właściciel sklepu był zrozumiale zaskoczony werdyktem, zważywszy że rozbrykany smarkacz był synem pani Robertson.

Josh Truman, 19, Los Angeles wygrał 74.000 dolarów i pokrycie kosztów leczenia, gdy jego sąsiad przejechał mu dłoń, Hondą Accord. Pan Truman najwyraźniej nie zauważył że ktoś był za kierownicą samochodu, którego kołpak próbował ukraść.

Terrence Dickinson z Bristolu, Penn., Został opuszczony dom i kończył jego okradanie w garażu. Nie był w stanie wydostać się , bo automatyczne drzwi garażu, były uszkodzone. Nie mógł ponownie wejść do domu, bo drzwi łączące dom i garaż otwierały się od strony domu. Rodzina była na wakacjach, więc Pan Dickson znalazł się zamknięty w garażu przez osiem dni. Przeżył bo znalazł Pepsi i duży worek suchej karmy dla psów. Dickson pozwał ubezpieczenie właściciela domu, twierdząc, że wszystko to spowodowało niepotrzebne cierpienia psychiczne. Jury uzgodniło odszkodowanie w wysokości pół miliona dolarów.

Terrance G. Williams z Little Rock, Arkansas, otrzymał 14500 dolarów i koszty leczenia po ugryzieniu pośladków przez psa swego sąsiada. Pies był na łańcuchu w ogrodzonym podwórku, na którym znalazł się pan Williams. Nagroda była mniejsza niż poszukiwana, ponieważ sędziowie uznali że pies był sprowokowany przez pana Williamsa, który w tym czasie wielokrotnie strzelał do niego z pistoletu ze śrutu.

Restaurację Philadelphia, zasądziła Pani Livingston Lancaster z Pensylwanii o 113,500 dolarów po tym jak poślizgnęła się na rozlanym napoju i złamała kość ogonową. Napój był na podłodze, ponieważ Pani Livingston rzuciła naczyniem z napojem na swojego chłopaka 30 sekund wcześniej, podczas kłótni.

Dara Waltmore z Claymont, Delaware, z powodzeniem pozwała właściciel klubu nocnego w sąsiednim mieście, kiedy spadła z okna łazienki na piętrze i wybiła sobie dwa przednie zęby. Stało się to, gdy Pani Walton próbowała przejeść przez okno w toalecie, aby uniknąć płacenia za wstęp 3,50 dolarów. Otrzymała ona 12,000 dolarów i wydatki na pokrycie leczenie.

W listopadzie 2000 roku Pan Paweł Grazinski zakupił nowy 11 metrowy Winnebago samochód. W swojej pierwszej podróży do domu, kiedy dostał się do autostrady, ustawił automatycznego pilota na 100 km/g i spokojnie opuścił fotel kierowcy, aby przejść do tyłu i zrobić sobie kawę. Nic dziwnego, że samochód zjechał w lewo z autostrady, przewrócił się i rozbił. Pan Grazinski pozwał firmę Winnebago że nie było żadnej instrukcji mówiącej, że nie może tego zrobić. Wygrał 1.750.000 dolarów plus nowego Winnebago.

                                              That's all Folks!!