Wednesday, April 1, 2015

Ostatnie chwile.


    Zanim zacznę pisać na temat ostatnich chwil  naszej podroży muszę o czymś wspomnieć. Przez całą podróż zauważałem, że tutejsi ludzie nie widzą swojego ubóstwa, brudu. Także, nie wstydzą się tego. Przechodząc przez brudne, rozpadające się wioski, słyszeliśmy wypowiedzi przewodnika, spójrzcie jaki piękny dom, jakie śliczne drzwi, dachy, etc. Przyzwyczajeni do swojego a nie znając innego świata, wybierają to co ładniejsze i uważają to za piękne. A śmieci leżą tam przez ich całe życie, więc musi być to normalne.
      Kiedy przyglądałem się wodzie, gdzie płynęły śmieci, spytałem się czy ta woda jest czysta i zdatna do picia. Odpowiedź była zaskakująca. To bardzo czysta woda.

 
       Wchodzimy do starego miasta. Myślę, że z tą częścią wycieczki , wielu z was miałoby problem. Nie zrobiłem dużo zdjęć, większość mam na kamerze filmowej. Zaraz po skończeniu mojego reportażu, załączę ten film, który właśnie skończyłem. Będzie to druga część z podroży po Indiach. Pierwszej jeszcze nie mam.
      Wspinamy się po sławnych schodach. Na samym szczycie, coś po nich spływa. Nie wiem co, ale wygląda jak ścieki z kanalizacji. Na samej górze widać, że wypływa to spod chodnika. Zaczyna strasznie cuchnąć.
     Idziemy uliczkami szerokimi na 3 metry.



Wszędzie krowie gówna. Czyli oczywiście krowy. Można je spotkać co krok. Siedzą w każdym znalezionym zakątku, pod schodami. Nieraz na środku tych wąziutkich uliczek i trzeba się miedzy nimi przeciskać.


Jak ulica się rozszerza, natychmiast zwały śmieci. Przyjrzyjcie się w filmie. Niektóre sceny pokazują, że wielu ludzi chodzi tu na boso. Nie ma szans, żeby ominąć te wszystkie brudy, wiec często po tym chodzą. Tu też pojawiają się ich sklepiki i pojedynczy sprzedający.
        Dostajemy się do miejsca, gdzie kręci się pełno żołnierzy z karabinami. Tam w tym syfie znajdujemy malutką bramkę do innej uliczki. Znajduje się tam ważna świątynia. Musimy zostawić aparaty fotograficzne i przechodzimy przez bramkę i sprawdzających strażników.  Tłumy ludzi, smród i brud. Uliczki jeszcze węższe. Dochodzimy do tej budowli. Ogrodzona jest murowanym płotem. Widać tylko dach pokryty 850 kilogramami złota.  Do środka nie możemy wejść. Tylko dla wiernych.
      Wracamy i po krótkim czasie wydostajemy się z tego syfu. Przewodnik pyta się czy jesteśmy zadowoleni z tej części. Odpowiadam ze może nie zadowoleni ale na pewno w szoku.
     Przechodzimy już większymi ulicami do naszego samochodu.





Jeszcze raz przejazd do hotelu. Jemy śniadanie i udajemy się do pokoju. O godzinie 10-tej wychodzimy z walizkami. Zostają one w samochodzie a my zwiedzamy ostatnie miejsce - Sarnath. Jest to trzecie co do ważności dla Buddystów. W miejscu tym przebywał twórca ich religii Budda Siakjamuni. Dużo tu nie ma do zobaczenia. Po ruinach, można się domyśleć, że musiało być ciekawe. 





 Okazało się, że muzułmanie swoją naturę niszczenia i nienawiści do wszystkiego co nie ich, mieli dawno przed naszymi czasami. Teraz nienawidzą zachodniej cywilizacji. Dawniej, Buddyzmu. Zburzyli oni wszystkie świątynie, zniszczyli wszystkie posagi, rzeźby.
     Jeszcze wskakujemy na kilka minut do fabryki materiałów z jedwabiu. Wszystko jest produkowane ręcznie. Oglądamy pracowników wykonujących tą żmudną pracę i piękne jej efekty.
     To jest koniec. Powrót na lotnisko. Ale nie bez kłopotów. Nasz przewodnik sprawdza, że samolot do Delhi jest opóźniony o 2 godziny i może się to powiększyć. Nie wiadomo czy zdążymy na samolot do Nowego Jorku. Próbuję załatwić zmianę na inne linie. Pędzimy tutejszymi drogami. Wpadamy biegiem na lotnisko i znajduje on nam inny lot. Mamy 5 minut. Oddajemy walizki i okazuje się, że są za ciężkie. Nie pozwalają nam przepakować, bo nie ma czasu. Nie mamy wyjścia i płacimy 80 dolarów kary. Wreszcie w środku i wylatujemy na czas. Mamy kilka godzin w Delhi ale już spokojnie bo wiemy, że się nie spóźnimy. Już w domu dowiedzieliśmy się, że tamten samolot nie doleciał na czas i gdyby nie było tej zmiany, prawdopodobnie spędzilibyśmy następny dzień na lotnisku. Po 15 godzinach lądujemy szczęśliwie w Nowym Jorku.