Tuesday, March 22, 2016

Goryle we mgle

     Środa – 9 Marzec

    Nadszedł dzień, dla którego tutaj przyjechałem. Poszukiwanie i próba spotkania Goryli.
 Nie chcę krakać, ale dopisuje nam szczęście. Tutaj, przez ostatnie dni, bez przerwy padało. My po obudzeniu zastajemy ładną pogodę. Nie jest za gorąco, lekko zachmurzone niebo. Najważniejsze to że nie ma deszczu.
    Bardzo szybkie śniadanie i o 7:30 wychodzimy z naszego obozu do pobliskiego biura parku, gdzie rozpoczynają się wszystkie wyprawy.
     Najpierw załatwienie formalności, następnie spotkanie przewodnika i zaczynamy. Dostajemy trasę pod literą H. Każda grupa ma swoją. Do miejsca rozpoczęcia naszej przygody, trzeba dojechać samochodem. Jak zwykle przyroda i widoki zachwycają. Jedziemy bardzo krętą drogą po zboczach gór. 




Wzbijamy się coraz wyżej i po jakimś czasie mam to uczucie w uszach, kiedy wznosi się samolotem na dużą wysokość. Góry pokryte plantacjami herbaty i bananów. Wszystko bardzo zielone. Przejeżdżamy prze kilka malutkich wiosek. Nawet tutaj drogi wypełnione są dużą ilością idących ludzi, szczególnie dzieci. Tak jakby czekały na samochody z turystami. Widząc nas, wymachują rękoma i serdecznie pozdrawiają.



      Nieraz przechodzą grupki kilkuletnich dzieciaków, dźwigających na głowach cegły lub kanistry z wodą. 


Nasze młode pokolenie nie ma pojęcia jakie ma szczęście, że urodzili się w Polsce czy Stanach.
     Ponownie jesteśmy tylko jedynymi klientami. Jest nas dwójka a z nami idzie dwóch z pistoletami maszynowymi, jeden z maczetą, którą będzie wycinał roślinność, żeby ułatwić nam przejście. Ubrani są w podobne do wojskowych, zielonych mundury. 


Oprócz tego, dodatkowy, który będzie nam niósł nasz plecak z wodą i jedzeniem oraz mój sprzęt fotograficzny. Później spotykamy jeszcze dwóch, którzy teraz szukają dla nas miejsca w którym znajdują się Goryle.  Czyli nasza dwójka i sześciu obsługujących. Plus kierowca. Nieźle!!!
    Dostajemy proste laski do podpierania się przy wspinaczce. Jest bardzo stromo. Oprócz tego jesteśmy na wysokości prawie 2000 metrów nad poziomem morza. Na szczęście nie jest bardzo gorąco, za to wilgotno. Już po kilku minutach kapie ze mnie pot. Wspinamy się jednak bez użalania.
      Przewodnik kontaktuje się co chwila z tropicielami Goryli. Wiemy już, że je spotkali. Taka wspinaczka może trwać wiele godzin, jak się nie ma szczęścia. Nam udaje dotrzeć do tego miejsca w ciągu godziny.
      Najpierw zauważyliśmy je bardzo wysoko, na szczytach drzew. Bardzo szybko, jedna po drugiej opuszczają się na dół.




 Jeden po drugim, pojawią się przy nas. No i zaczęły się kłopoty. Okazało się, że przewodnik zatrzymał mnie dokładnie na mrowisku. Kończy się robienie zdjęć. Po skarpetach i nogawkach, wspina się setki malutkich mrówek. Robią to bardzo szybko i natychmiast jestem nimi pokryty. Wszyscy rzucają się mi na ratunek. Zgarniają je liśćmi. Problem w tym, że wczepiają się one klesczami, szczególnie w skarpety i trudno je zdjąć. Przesuwam się w bezpieczne miejsce ale jest ich już na mnie cała armia. Marian oczywiście radośnie chichocze. Ja muszę ściągać buty, podwijać spodnie. Daliśmy sobie jakoś radę, chociaż trochę zostałem pokąsany. Niektóre doszły do szyi a wiele dostało się pod spodnie i koszulę.
    Goryle w tym czasie zeszły na ziemię i ruszyły w dżunglę. Marian ma moją kamerę, ale narzeka, że słońce mu się odbija w soczewce i mało widzi.  Odbieram sprzęt i okazuje się, że wilgoć dostała się jakoś do środka i skropliła wewnątrz obiektywu. Nie można tego wytrzeć. Mój aparat też trzeba bez przerwy wycierać, ale natychmiast pokrywa się mgiełką. Robię wszystko co mogę ale dużo to nie daje. Dopiero po kilkunastu minutach, para sama zniknęła.
     Idziemy za Gorylami. Wreszcie przystanęły i zaczęły ucztę, objadając się pobliskimi krzewami. Żywią się one liśćmi, lub ściągają korę z gałęzi, która im też bardzo smakuje. Jest tutaj przywódca stada, srebrno grzbiety, wiele samic, małe goryle i noworodek.



    Mam pecha. Znów wlazłem w mrowisko. Nie widać ich, bo wszystko przykryte jest liśćmi. Mrówki sa pod nimi. Atakują bardzo szybko. Ponownie akcja ratunkowa. Domyślacie się co robi Marian. Rechocze!
    Kiedy skończyliśmy, srebrno grzbiety czymś się wkurzył. Zaryczał groźnie i rzucił się w naszą stronę. Ostrzegali nas, żeby w takich wypadkach się nie ruszać. Łatwo powiedzieć. To od nas nie zależy. Nogi same reagują. Jak był tuż obok nas, cofnąłem się o dwa kroki, Marian też. Przebiegł obok, prawie nas dotykając. Holly shit! Trochę się przestraszyłem. Później już nie mieliśmy kłopotów.


    Doszło mi następne niesamowite doświadczenie. Obserwowanie dzikich Goryli z odległości kilku metrów. W większości wypadku nie zwracają one na nas uwagi. Jest to jednak złudzenie. Kilka razy okazało się, że dobrze sobie zdaja sprawę z naszej obecności.



     Duża samica, wyciągnęła się w zieleni na sjestę. Kilka razy odwracała się do nas i robiła przeróżne miny. Nie jesteśmy chyba dla niej dużą atrakcją, bo wróciła do rozleniwionej pozycji, dłubiąc sobie w nosie.



     Niestety musimy wracać. Przekroczyliśmy limit czasu. Powrót nie jest wcale łatwiejszy. Trasa w górę i w dół. Jestem całkowicie mokry, brudny ale szczęśliwy.
     Z powodu szybkiego ich znalezienia, wyprawa nie trwała zbyt długo. Nie musieliśmy nawet zabierać ze sobą jedzenia. Wracamy do Gorilla Camp.
Na dole góry, odbiera nas kierowca. Wszyscy ustawiają się w oczekiwaniu na napiwki. To jest dla nich najprzyjemniejsza część dnia a dla nas najgorsza. Opłacało się jednak.
     Wracamy tą sama drogą. Nakręcam trochę filmu z krajobrazami tych terenów. Ponieważ poszło wszystko bardzo sprawnie, jesteśmy u siebie bardzo wcześnie i mamy resztę dnia na odpoczynek. Marian oczywiście ląduje w toalecie. Później odszedł do reatauracji w której można podłączyć się pod internet. Ja odpoczywam w pokoju, przeglądam zdjęcia. Później posiedzieliśmy przy kawie i oglądaliśmy  L'Hoest's monkey  małpy, tańczące na pobliskich drzewach. 




Obiad i spać.
      Jeszcze jedno. Być bogatym musi być przyjemnie. Przypadkowo, smakujemy tego uczucia. Znów jesteśmy sami. Cała obsługa tylko dla nas. Mamy przynajmniej 10 osób, które tylko dla nas pracują. Facet stoi przy naszym domku i czeka czy jest coś do wyprania. Ustawiają nam stolik na trawie i zapalają ognisko. 


Siedzimy z Marianem przy stole, jak dwa bogate pedały z zapaloną świecą na stole. Wszyscy stoją czekając co sobie zażyczymy. Nieźle, szkoda że to się szybko skończy!