Wstajemy jeszcze wcześniej. Jest piąta rano, jak opuszczamy nasz
luksusowy domek. Jest jeszcze pełna noc. W jadłodajni, podają nam kawę. Jak na
to miejsce przystało, jest to kawa zbożowa Turek i zamiast mleka, proszek. Dużo
rzeczy jest tutaj prymitywnych, ale rekordy biją z elektryką. Tu chyba każdy
sam zakłada linie prądu. Na zewnątrz zamiast słupów stoją zwykle konary dużych gałęzi.
Kabelki cieniutkie. Trudno uwierzyć, że to wszystko przewodzi 220 Volt i się
nie spali. W domach to samo. Wszędzie widać wystające ze ścian kable a kontakty
wiszą luźno.
Po
kawie, wsiadamy w Jeepa i wyruszamy. Najpierw trzeba jechać po bilety do parku.
To doświadczenie, pokazuje nam tutejszą biurokrację i niezorganizowanie. Bilety
trzeba kupować przed samym wejściem. Czyli dzisiaj dwa razy. Rano i popołudniu.
Oprócz tego nie jest to przy wejściu do parku ale po drugiej stronie wioski.
Jesteśmy
pierwszymi klientami ale zaraz po tym, zjawiają się inni. Niestety, stoimy
przed główną bramą, bo pracownik się nie obudził. Nasi przewodnicy stoją i cos
wykrzykują, próbując go obudzić. Trwa to 20 minut. Wreszcie przyszedł i
wchodzimy do głównego biura. Tam otwiera on olbrzymia skrzynię w której jest
wszystko. Od dokumentów do komputera. Włącza światło, ale to działa jak u nas świąteczna
dekoracja. Zapala się i gaśnie. Musza pracować przy latarkach.
Na
ten głupi bilet, musiałem złożyć 6 podpisów. Ale po tym wychodzimy.
Dalej ciemno i dopiero przed brama parku pojawiło się trochę światła. Pełne
słońce wyszło około siódmej rano. Jest to pierwszy pochmurny dzień.
Pierwszą,
poranną wyprawę można by było opisać bardzo krótko. Szczególnie po
fantastycznych afrykańskich safari, nie ma tu dużo do zobaczenia.
Spotykamy dość często sarny i antylopy. Najefektowniejsze to jelenie z
powodu ich pięknych rogów. Inne zwierzęta to małpy, antylopy. To wszystko.
Trochę
ptaków, ale większość małych i bardzo płochliwych. Trudno coś złapać na
kamerze. Dopiero pod koniec porannej przejażdżki mamy trochę szczęścia. Pojawia
się lampart. Wyszedł z doliny, zatrzymał się natychmiast jak nas zobaczył. Chwilę
popatrzył i po chwili schował się za górką.
Wracamy o 10-tej. Tam czeka na nas śniadanie. Zapomniałem wspomnieć, że
jesteśmy tutaj jedynymi gośćmi. Cała obsługa stoi więc i czeka na nasze
„rozkazy”. Aż głupio, bo wsłuchują się w we wszystko co mówimy i każde nasze machnięcie
ręką sprowadza kogoś z zapytaniem co nam potrzeba.
Wracamy na dwie godziny do siebie. Wychodzę na nasz dach na piwo i
papierosa. O 13:30 ponownie ruszamy do parku. Niestety musimy przejść jeszcze
raz przeprawę z biletami. Pod bramami parku znajdujemy się 10 minut przed trzecią.
Niestety musimy czekać i dokładnie o 3-ej strażnik, który cały czas rozmawiał z kolegami, otwiera nam wejście. Szkoda, że pociągi nie chodzą u nich z taką dokładnością.
Niestety musimy czekać i dokładnie o 3-ej strażnik, który cały czas rozmawiał z kolegami, otwiera nam wejście. Szkoda, że pociągi nie chodzą u nich z taką dokładnością.
Dalej niebo jest zachmurzone. Nie mam najlepszych zdjęć. Spotykamy
ponownie sarny i antylopy. Pawie są wszędzie. Są one narodowym ptakiem.
Szczególnie efektowne są samce, które tańczą z rozłożonym ogonem, żeby zwabić
samice.
Stajemy w kilku miejscach z ładnymi widokami.
Udaje mi się sfotografować kilka ptaków.
Niestety, dalej nie zauważamy żadnego tygrysa.
Udaje mi się sfotografować kilka ptaków.
Niestety, dalej nie zauważamy żadnego tygrysa.
Wracamy i po kolejnym obiedzie, kładziemy się spać.