Sunday, August 27, 2017

Lake Powell i Marble Canyon

  
   Wycieczka szybko dobiega końca. Jednak 5 dni to trochę krótko. Zmusiło mnie to to bardzo szybkiej jazdy samochodem. Próbowałem dostać się do jak najwięcej miejsc. Dobrze, że na tych terenach nie ma dużo policji sprawdzającej prędkość.
     W sobotę wstaliśmy naprawdę wcześniej, bo o ósmej musieliśmy być już w miejscu spotkania przewodnika. Tutaj też trzeba mieć rezerwacje. Kontaktowaliśmy się z nimi przez wiele dni i wreszcie się udało. Jest to jednak masowa produkcja. W reklamie piszą, że dowożą Cię do miejsca wygodnymi samochodami z klimatyzacją. Tutaj ładują nas na małe ciężarowki. I tak lepiej niż inni, których mijamy po drodze. Jadą takimi wielkimi, wojskowymi. Po drodze połykamy masę kurzu. Nie ma tu dróg. Jedziemy po piachach. Na szczęście nie jest to daleko. Zatrzymujemy się przy wejściu do Antelope Canyon. Jest on podobny do tych, które zwiedziliśmy w tamtym roku w Utah. Jest jednak dużo większy i więcej znany.





Żeby odebrać jego prawdziwe piękno, trzeba by było tu być w mniejszej grupie i musi się być w odpowiednim czasie dnia, kiedy słońce go lepiej oświetla. Jest on bardzo wysoki. W wielu miejscach dochodzi do 40 metrów. Kształty są niesamowite, ale dlatego utrudniają dostanie się promieni słonecznych. Bardzo trudno jest zrobić dobre zdjęcia. Taką możliwość mają profesjonalni fotografowie, kiedy ustawiają aparaty fotograficzne na statywach. Ale oni dostają specjalne pozwolenia. Robimy co się da. Następny problem to tłumy. Pozostawajemy za naszą grupą i liczymy na szczęście że następna się trochę spóźni. Wtedy udaje się nam cyknąć kilka zdjęć.






Większość jednak musiałem po obejrzeniu wyrzucić. Za ciemne.
 Jak większość skał na tych terenach, także i te są w odcieniach czerwieni i żółci.
Ile to lat trwało, żeby wody mogły wyrzeźbic coś tak pięknego?
    Złapałem grupę Chinczyków. Tak właśnie wygląda większość. Pozawijani w chusty, koce i wszystko co możliwe.

 


    Było to piękne, ale nie jesteśmy zwolennikami tłumów, więc opuszczamy to miejsce z przyjemnością. Ponownie w samochód i lecimy dalej. Zatrzymujemy się nad pobliskim jeziorem Powell. Jest bardzo nietypowe. Niejeden może się kłócić, że jest to bardzo szeroka rzeka. Ciągnie się bowiem na długości 299 kilometrów. Tylko w niektórych miejscach staje się szerokie na 40 kilometrów. Jak się tak porówna, to zdajemy sobie sprawę, jak mała jest Polska. Otoczone jest pięknymi górzystymi terenami. Stało się więc miejscem specyficznej atrakcji. Wynajmuje się tu domki - łodzie i można jednocześnie pływać, zwiedzać i mieszkać. Wielokrotnie myśleliśmy o takim wypadzie.
     Zatrzymujemy się blisko tamy, której wybudowanie stworzyło to jezioro. Robię później zdjęcie z drugiej strony, miejsca w którym się zatrzymaliśmy.

 


    Troszke spaceru po skałach

 
 
 
 


Ale ważniejszy relaks w cudownie ciepłej i w pięknych kolorach wodzie jeziora.


 

Więcej mam nakręcone na filmie. Nawet zdecydowałem się na skoki ze skał, ale miałem trochę starcha i nie mogło to wygladać imponująco. Trzymałem się skał do ostatniej chwili jak ta aba z chumoru trzymająca gardło bociana.
     Po wielogodzinnym relaksie, objechaliśmy tą część jeziora z drugiej strony.



Zostało nam trochę czasu i już bez żadnych pomysłów. Jedziemy więc do naszego hotelu z planem zatrzymanie się na moście przekraczającym Colorado River. Ale to tylko postój na kilka minut.

 
 
 


     Przypomina mi się droga w przeciwnym kierunku i widok z daleka małej przełęczy, prowadzącej w kierunku Glen Canyon. Postanawiam to odszukać. Jeżeli ciągnie się w kierunku dużego kanionu to musi się powiększać. Pół godziny jazdy i znajduję to miejsce. Wszędzie ciągną się druty kolczaste. Schodzimy na dół i okazuje się, że ktoś podobny do nas też chciał to zobaczyć. Musiał mieć jakieś narzędzia i powyginał te druty tak, że można przedostac się na drugą stronę. 
      Początkowo to tylko suche koryto rzeki. Szybko jednak pojawiają się coraz większe skały.

 
 
 


   Na koniec dochodzimy do miejsca w którym nasza droga się kończy. W czasie opadów deszczu musi tu być wielki wodospad. Za zakrętem jest już Glen Canyon. Próbujemy dojść jak najdalej ale staje się to trochę ryzykowne. Idziemy po półkach, a pod nami olbrzymie przepaście.

 
 


   Szczęśliwi, że zaliczylismy takie miejsce na zakończenie naszej podróży, wracamy do hotelu na obiad. Rano wyruszamy o 5-tej, żeby zdążyć na samolot.
W czasie obiadu, zachodzi słońce. Bięgnę do naszego pokoju żeby złapać aparat. Już w ostatniej chwili udaje mi się uchwycić tutejszy zachód.  Na pewno ładniej widać to na pustyni, ale kolory chmur są ....
   Zobaczcie sami.