Thursday, March 31, 2016

Safari

     Sobota 12 Marzec

 Obawiałem się problemu ze spaniem. Było bardzo gorąco, ale ochłodziło się po 12-tej i spokojnie przespałem tą noc. O siódmej rano wyszliśmy na spacer po sawannie. Zawiózł nas tam samochód. Jak zwykle, przewodzi nam człowiek z karabinem maszynowym. Pogoda sprzyja, bo niebo lekko przykryte chmurami i temperatury są znośne. Spotkaliśmy kilka zebr, antylop, bawołów. Całość jednak niezbyt ciekawa. Potwierdza się moje pierwsze wrażenie z tego miejsca o braku dobrej organizacji. W innych krajach wycieczki takie prowadzone są w miejscach gdzie się coś dzieje, np. przy zbiornikach wodnych. Przynajmniej jest dużo ptaków. Tutaj nawet jak coś przechodziło, wyczuwało nas prędzej niż my je zauważyliśmy i szybko znikały. Po godzinie wracamy do hotelu i tu następna niespodzianka.
Mówią nam, że następne wyjście mamy o 15-tej, czyli 6 godzin i nic do robienia. Tylko odpoczywać.
    Wjazd na tereny jeziora (do którego się udajemy) to przekroczenie granicy innego parku i ponowny przejazd przez bramki ze strażnikami.
    Na dużym placu przed jeziorem, pasie się kilka guźców (warthog). Obeznane z ludźmi, pozwalają zbliżyć się do siebie na odległość kilku kroków. 



Kiedy jednak dajemy następny, podnoszą się i groźnie warczą.
    Łódź jest duża z silnikiem. Jest z nami dodatkowych 10 osób. Siedzimy z tyłu, więc nikt nam nie zasłania  i dużo miejsca do robienia zdjęć. Okolice wody to natychmiast świat ptaków. Najwięcej jest rożnego rodzaju, mojego ulubionego ptaszka – Kingfisher czyli Zimorodek. Szczególnie ten Afrykański Pygmy Zimorodek. Jest przepiękny. 


Wszystkie polują na ryby. Wzbijają się wysoko nad powierzchnię i wyszukują przepływających ryb. Spadają na nie jak kamień i po udanym ataku, wzbijają się z rybką w dziobie. Siadają na pobliskich drzewach i uderzają rybką  o konary. Po upewnieniu się, że ryba już nie oddycha, zabierają się do jedzenia.



    Innym ciekawym ptakiem jest wikłacz (Southern Masked Weaver).
Budują one wiszące z gałęzi gniazda. Ciężka praca, bo trzeba złapać kilka cieniutkich gałązek i związać je razem. Potem naznosić różnych traw i upleść nowe gniazdo. Wejście jest od dołu. 




Samica obserwuje uważnie jak on pracuje. Ten po każdych kilku minutach pracy, podlatuje pod nią i wykonuje szaleńcze tańce. Powrót do pracy i tańce. I tak w kółko.
Samica, jak każda baba, nie pokazuje, że ją to interesuje. Po zakończeniu budowy i długich prośbach samca, podlatuje do gniazda, ogląda je dokładnie i zaakceptuje lub nie. Kiedy jej się nie spodoba, rozrywa je na strzępy i biedny samiec musi zaczynać od nowa. Można siedzieć tu godzinami i przyglądać się tej „zabawie”.
    Najwspanialszym ptakiem, których jest też dużo, jest African Fish Eagle - Bielik Afrykański.


Najefektowniejsze są zdjęcia zrobione w czasie jego lotu.


   Czeka na nas wiele innych atrakcji. Mijamy dziesiątki hipopotamów. 


W większości wypadków, wystają im tylko głowy. Kiedy zbliżamy się, chowają się i wypływają kilkanaście metrów dalej. Bawią się tak z nami. One widzą dokładnie gdzie płynie łódka a my szukamy ich w ciemno.


    Przepływa duży krokodyl a później spotykamy malutkiego, wygrzewającego się w słońcu.


    Wracamy do brzegu. Wysiadamy i rozdajemy napiwki. Kierowca zabiera nas z powrotem do hotelu.
      W drodze do jeziora, spotkaliśmy stado antylop a miedzy nimi jedną, która nie żyła. Musiała już tam dłużej leżeć, bo trochę śmierdziało. W drodze powrotnej , wokół niej stało już dziesiątki sępów. 


Biły się między sobą o każdy kawałek padliny. 


Po kilku minutach musieliśmy odjechać, bo Marian i kierowca nie mógł znieść tych „zapachów”. Mnie to nie przeszkadzało. Musi to być przyzwyczajenie z dzieciństwa i obcowania z Bacutilem.
    Tak zakończyliśmy, nie wspominając o obiedzie, nasz ostatni pełny dzień w Ugandzie.