Friday, April 1, 2016

Pożegnanie z Ugandą


  Niedziela - 13 Marzec

To już naprawdę ostatni dzień i to bardzo długi. Będziemy jechać, latać i co chwila zmieniać strefy czasowe. Więc na końcu trudno będzie się odnaleźć w czasie.
     Przed tym wszystkim jednak, jeszcze jedna atrakcja. Jazda konna. Nawet nie musimy dojeżdżać, bo są obok hotelu. Po krótkim spacerze zauważmy pasące się konie. Pracownicy na nas czekają. Wyprowadzają trzy konie. Jeden oczywiście dla przewodnika. Mój jest podobno rasy Nubijskiej, ale dla mnie ważne jest że jest duży, bo kiedyś dostał mi się taki mały, że bałem się czy wytrzyma mój ciężar.



Natychmiast wyruszamy w sawannę. Nie spodziewam się dużo spotkań ze zwierzętami. Wiadomo, że dbają żeby nie przydarzył się jakiś wypadek. Poruszamy się truchtem po typowo afrykańskich terenach, pomiędzy akacjami, kaktusami i kopcami termitów. 


Co chwila pojawiają się zebry i antylopy, małpy.



    Ja nakręcam film i nie mogąc nakręcić samego siebie, próbuję złapać Mariana, ale on cały czas zostaje z tyłu i jakoś nie potrafi przyspieszyć. Musze więc często zawracać swojego konia i okrążając go dostaję się na koniec. Przejażdżka zajęła nam dwie godziny podczas których napatrzyliśmy się do syta na tereny, które zostaną nam już tylko w pamięci.
     Po powrocie, bolą nas trochę tyłki, ale nie jest źle. Teraz szybko połykamy śniadanie, pakujemy rzeczy i musimy opuścić pokój. Potem mamy dwie godziny na wypoczynek ale już w lobby hotelu.
   Ostatni lunch i wyjazd. Wracamy do Entebee, wiec czeka nas długa droga. Jest coraz goręcej. Jak otworzymy okna to za bardzo wieje i wpada kurz z drogi. Trudno oddychać. Jak zamkniemy, to się dusimy z gorąca.
    Po drodze typowe już widoki ze sklepikami. Jest jednak mała różnica. Każda z tutejszych wiosek, specjalizuje się w jakimś wybranym produkcie. Mijamy więc wioski, które zastawione są np. słodkimi ziemniakami. Następna to tylko asparagus, inna ginger, ziemniaki, pomidory, banany, ryby. Pojawiają się także wioski o specjalistycznym produkcie rzemieślniczym. Jedna wioska sprzedaje tylko drewniane krzesełka, inna drewniane moździerze to robienia mąki z ziaren, etc.
    




Zatrzymujemy się  w wiosce przez którą przechodzi równik. 


Robiliśmy to w tamtą stronę a teraz wracamy do północnej części Afryki.
     Sześć godzin zajmuje nam ta jazda. Zatrzymujemy się w Hotelu do którego przylecieliśmy w pierwszy dzień. Wita nas także ta sama kobieta.
Pyta się o wrażenia i po opisaniu wszystkich wspaniałych przeżyć, poskarżyłem się na warunki powrotu. Sześć godzin w gorącym samochodzie, jesteśmy spoceni i zakurzeni. W hotelu też nie ma klimatyzacji. Musimy tu siedzieć trzy godziny, więc dalej się pocimy. Potem na lotnisko. Jak wsiądziemy do samolotu, ludzie nie będą chcieli siedzieć obok nas.
     Jemy dobry obiad w restauracji i znów chwila na zrobienie zdjęć. Łapię walczące w powietrzu kruki. 



Na drzewach siedzą marabuty. 


A w jeziorze kąpie się dziesiątki tutejszych obywateli. Ciekawostka. Nie rozumiem nigdy jednej rzeczy. Czarni ludzie nie potrafią pływać. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Ale, często się z tym spotykam.
    Tutaj też wszyscy stoją w wodzie, chłodzą się ale nie mogę znaleźć jednego który pływa. Zabawne.



     Dojeżdżamy na lotnisko i wspaniała wiadomość. Jest klimatyzacja.
Po koniach, jeździe samochodem, czekanie na samolot, tyłki protestują, a to dopiero początek bo przed nami 22 godziny lotów.
Startując, wyglądam przez okienko i zastanawiam się, czy jeszcze wrócę na ten kontynent.


 Mam nadzieję. Zostało mi jeszcze kilka miejsc, które chciałbym zobaczyć.