Tuesday, March 31, 2015

Poranek w Varanasi


    Ostatni dzień, ostatnia pobudka, ostatnie wrażenia.
Jest 5 rano i spieszymy się nad rzekę, żeby obejrzeć wschód słońca.

 
Wejście do dzielnicy nad rzeką zaskakuje (w porównaniu z wczorajszym spacerem)  spokojem. Większość ludzi jeszcze się nie obudziła i nie ma tłoku. Klaksony już jednak słychać. Nad samą rzeką widać dużo modlących się.



Wynajmujemy natychmiast łodź. Przy wiosłach siada kilkunastoletni chłopczyk. Jest wolniejszy od innych, ale przepłynęliśmy z nim tę trasę i nawet się nie spocił. Poznajemy go. Wczoraj sprzedawał nam pływające świeczki na ofiarę bogom.

 
     Zaczynamy pod prąd. Przy każdych mijanych schodach dzieje się coś ciekawego. Wszędzie widać piorących ludzi. Namydlają bieliznę, trą o siebie, uderzają nią o kamienie, cement. Zaskakuje duża ilość mężczyzn wykonywujących tą pracę.




Spoglądam w wodę obok piorących. Zamulona, brudna i pełna pływających w niej śmieci. Może nawet uda im się wypłukać brud z ich ubrań, ale pokryte będą nowym z tej rzeki.
      Kąpiele. Są te dla zabawy, czyli dzieci. Podobnie jak za naszych starych czasów, pływają na samochodowych dętkach.  Kapią się także starsi.  Jedni się moczą w wodzie, inni mydlą i płuczą tą samą brudną wodą.






Widać grupy, które przyszły razem. Pomagają sobie w namydlaniu i później w płukaniu. Śmieci z miasta przepływają obok nich.

 
    Modlitwy w wodzie. Jedni siedzą do pasa w wodzie, wznosząc ręce coś wykrzykują.


Inni bez słów podnoszą złożone dłonie i polewając się wodą wymawiają słowa swojej modlitwy.

 
     W kilku miejscach pracują ludzie przy odkopywaniu schodów, które zostały przykryte naniesionym mułem z czasów monsunów.


 
    Po ścianach budynków gonią się małpy. Schody zapełnione są setkami ludzi. Przedziwna architektura budynków i wszystko bardzo kolorowe. Powoduje to że przestaje się zwracać uwagę na śmieci a obrazki które się ogląda są zachwycające.




 
     Zawracamy łódkę i płyniemy w odwrotnym kierunku. W każdą stronę przesuwają się setki łodzi. Jedna większa ma problemy z wodą. Prawdopodobnie dostaje się do środka. Właściciel założył pompę wodną. Tą najtańszą, czyli Hindusa, który wylewa ja małym wiaderkiem przez malutkie okienko.

 
      Dopływamy do miejsca, gdzie kończy się nasza przeprawa łodzią. Wychodzimy na ląd i przewodnik tłumaczy, że zabierze nas do specjalnego miejsca. Ale o tym jutro w ostatniej części mojej podroży.





 

Monday, March 30, 2015

Manikarnika Ghat I Varanasi wieczorem


  

Miasto Varanasi jest jednym z najstarszych miast na naszej planecie, zamieszkałych przez ludzi. Powstało  1000 -1200 lat przed nasza erą a ostatnie wykopaliska wskazują na 1800 lat. Pomimo wieku tego miasta, większość budynków jest dużo młodsza. Znów muzułmanie, przez wiele najazdów niszczyli co mogli z dużym powodzeniem.  Pomieszana architektura tworzy bajeczny widok.








  Główną częścią tego miasta to wybrzeża rzeki. Wybudowane są tam wszędzie liczna Ghaty (dosłownie stopnie), czyli ciąg kamiennych schodów, prowadzących w dół do rzeki.

 
Wyznawcy hinduizmu, schodzą po tych schodach i modląc się, dokonują w wodzie rytualnego oczyszczenia się z negatywnej karmy (grzechów).  W mieście tym mieszak 50,000 Braminów. Jest to ktoś podobny do naszych kapłanów. Przynależność ich jest jednak dziedziczna.  Hindusi wierzą, że kąpiel w Ganges usuwa grzechy a śmierć w tym mieście zapewnia wyzwolenie duszy z cykli jej wędrówki. Jest to też powód znalezienia tutaj tysiąca żebraków, którzy wykorzystują to miejsce. Liczą, że Ci którzy chcą pozbyć się grzechów, będą łatwiejsi do naciągnięcia na jałmużnę.

 Podchodzimy do rzeki Ganges. Tam znajdujemy sławne schody, które oglądałem w wielu filmach. Schodzą prosto do rzeki. Musiały być budowane w czasie  suszy, bo wiele z nich jest teraz przykrytych wodą. Widać znaki na murach, które pokazują jak wysoko podnosi się jej poziom w czasie monsunów. Jest jeden z 1943 roku, kiedy wody przykrywały wszystkie schody i część budynków. Rzeka była wyżej niż w chwili obecnej gdzieś około 15 metrów.
     Wszędzie widać modlących się, mnichów.
     Wynajmujemy łódkę. Tylko my, przewodnik i „żeglarz” z wiosłami.




Na rzece setki innych łodzi. Większość z wiosłami ale są także zmotoryzowane.  Wszystkie jednak stare i w kiepskim stanie. Płyniemy z prądem. Po kilku minutach dopływamy do sławnego miejsca. Tutaj przez 24 godziny na dobę, pali się zwłoki zmarłych. Przynoszone są owinięte w ich tradycyjne materiały. Najpierw obmywają to wodami świętej rzeki. Później wynoszone na wyższe stopnie i umieszczane na stosie z drewna. Polewane olejkami i podpalane. W tej chwili widać sześć takich pogrzebów.
     Po zbliżeniu się, przestajemy filmować bo jest to tutaj zabronione. Udało mi się zrobić kilka ujęć z dalszej odległości.




 
     Obserwuje to wszystko w pewnym szoku. Samo palenie nie porusza mnie tak bardzo. Wszystko inne tak.
      Nie ważne w jakiej kulturze, jest to jednak pogrzeb. W tym miejscu jest chaos. Noszą drewno na rozpałkę, pełno ludzi, turystów. Psy i krowy. Dziwne to miejsce na pożegnanie bliskich. Najgorsze, że spalone szczątki wrzucają do rzeki. Brzegi rzeki są bardzo płytkie. Wiem bo widać spacerujące w tym psy. Wyjadają coś z tych brudów. Mam nadzieję że nie są to pozostałości zmarłych. Ściemniło się już, więc obraz tych ludzkich ognisk robi jeszcze większe wrażenie.
       Zawracamy i płyniemy do miejsca z którego wypłynęliśmy. Odbywać się tu będzie religijna ceremonia.



Organizowane jest to każdego wieczoru.  W większe święta jest  bardzo efektowna. Dzisiaj to tylko przymiarka. Stajemy między wodą a miejscem ceremonii. Na rzece setki łódek.



 W większości są to śpiewy religijne, dzwonki, składanie ofiar, pewnego rodzaju taniec ze świecami, palenie kadzideł.







 
       Nie jest to nic wymyślnego, ale ogląda się z ciekawością. Po zakończeniu, wracamy do hotelu.
      Jak masochiści, wybieramy hinduskie, pikantne potrawy. Nazwy nic nam nie mówią, więc wybór jest w jakimś sensie na ślepo.  Marian  bierze potrawę z owcy, ja z kurczaka. Przynoszą różne przystawki i już po tym Marian jest spocony. W jednej była ich pikantna papryka. Ja ją ominąłem a Marian pogryzł. Cały poczerwieniał i pot już nie kapał ale spływał. Podszedł kelner i spytał się czy wszystko ok. Marian nawet nie odpowiedział, tylko wskazał na swój spływający pot. Ten zaczął się śmiać i odszedł bez komentarzy.