Wednesday, September 5, 2018

Gejzery, laguny.

    Środa - 22 Sierpień

    Historia lubi się powtarzać. Ponownie wyłączyli w nocy prąd i ogrzewanie przestało działać. Z radością więc opuszczamy hotel.
      Przyzwyczajony już do tych terenów. Jedzie się pustkowiem i nagle pojawia się coś ciekawego. Łatwo zauważyć, bo jest otoczone niczym. Tylko górami.
Ponownie formacje skał. To miejsce jest  bardzo znane. Szczególnie jedna skała przyciąga uwagę. Wygląda jak olbrzymie skamieniałe drzewo. 


Chodząc tutaj zdaję sobie sprawę jak mało ludzi decyduje się zwiedzać te piękne tereny Boliwii. Jesteśmy sami. Nigdzie nie widać samochodów, turystów. Tylko nasza trójka z kierowcą i przewodnikiem. Ale znając już warunki w jakich trzeba to zwiedzać, wcale się im nie dziwię. Dzisiaj rano zacząłem lekko krwawić z nosa. Ale to tylko chwila. Dla mnie to jest cudowny świat. Po codziennych zmaganiach w pracy, zwykłych problemach, przejmowania się polityką, ekonomią, czuję się wolny od tego wszystkiego. Chociaż wakacje krótkie to daje mi to wystarczająco energii i sił, żeby móc do niego powrócić.      Pogoda jak na szczytach gór. Wieje silny wiatr, jest zimno. Szczególnie, że jest to wczesny poranek.  Ponownie kilka zdjęć z tego miejsca.




     Laguna Colorado. Tak nazywa się następne miejsce. Oni nazywają ją także czerwoną. Widoczna jest z daleka, ale trochę trwa żeby tam dojechać. Wjeżdżamy w tereny narodowego parku zwanego Park Eduardo Avora.
    Kolor wód zabarwiony jest rodzajem glonów. Piękne są kontrasty między białą solą otaczającą jezioro i jej czerwonym kolorem. A wybrzeża porośnięte żółto- zielonym mchem. Jest też tu duża liczba flamingów. Zrobiło się trochę cieplej i przyjemnie jest spacerować w tej okolicy.





      Nasza wycieczka to intesywne przeskakiwanie z miejsca na miejsce. Tak to zaplanowałem. Nigdy nie jeżdżę do tego samego miejsca więc chcę zobaczyć jak najwięcej. 
    Na pustkowiu znajdujemy drogowskaz. Tu nawet nie ma dróg, oprócz śladów przejeżdżających samochodów. Drogowskaz więc jest czymś zaskakującym. Wskazuje on nam kierunek na gejzery.


     Wszędzie dymy wydobywające się z ziemi. Niektóre jak para wodna z czajnika wytryskują pod dużym ciśnieniem. Inne gęstsze, wydobywają się spokojnie w dużych obłokach. To nie jest para wodna. To są dymy fosforu, siarki. Kiedy tam chodzimy łatwo rozpoznać ich zapach a raczej smród.



      Wszędzie otwory w ziemi, wypełnione gotującym się błotem różnych kolorów. Nie muszę dodawać, że to piękne miejsce do robienia zdjęć. Po powrocie do samochodu, musiałem się trochę namęczyć, żeby wyczyścić buty z tego błota.




      Następna laguna. Tym razem zielona. Tutaj nie ma flamingów. Kolor wody zmieniony jest przez dużą zawartość magnezu.  My nidy nie wychodzimy bez termosu z herbatą i tutaj robimy sobie przystanek na ogrzanie się nią.





 Elaine siada na wysepce z trawy i natychmiast się podrywa. Trawa jak szpilki. Musimy wyciągać kolce wbite w jej zadek.
    Także w tym miejscu jemy lunch. W budynku, gdzie jest ciepło, jedząc podziwiamy ten krajobraz przez duże okna. 


     Teraz jazda do następnego hotelu. Trochę się tego obawiam. Jeszcze przed zakończeniem dnia, przystanek przy mniejszej lagunie. Ta zawiera dużą ilość arsenu co nam kojarzy się oczywiście z trucizną, arszenikiem. Zaraz mi przychodzi na myśl, żeby zabrać kilka buteleczek. Mam listę tych, którym mógłbym tego podlać. 
     Znajduje się dokładnie pod wulkanem, więc widok jest piękny.


      Trzy godziny zajęło dotarcie do miejsca odpoczynku. Zjeżdżamy w dół. To dobrze, ale drogi tragiczne. Martwię się czy samochód to wytrzyma. Na szczęście niepotrzebnie. Zakończenie dnia miłe, bo hotel ładny i wszystko działa.  Wbudowany jest w skały, tak że ściany pokoju są naturalną skałą.