Wednesday, September 10, 2014

Kenia - kraina lwów


    28 Sierpień

Pobudka o 6 rano. Głos z zewnątrz delikatnie próbuje nas obudzić. Ja pierwszy z naszej rodziny otwieram oczy  i pozwalam mu wejść. Jest jeszcze całkiem ciemno. Rozsuwa zamek przy wejściu do namiotu. Po cichu wnosi stołek na którym stawia świeżą herbatę i kawę. Także po jednym ciasteczku.  Elaine nie wstaje. Źle się czuje. My w pół godziny musimy być gotowi. Dzisiaj pierwszy raz nie jesteśmy sami. W jeepie przysiada się do nas para z Niemiec.
    Wyjeżdżamy przy wschodzie słońca i takie jest pierwsze zdjęcie dnia. Czy ładnie?


Zaraz po tym spotykamy dziesiątki sępów. Siedzą na świeżo zabitej antylopie. Nagle wszystkie się podrywają i przysiadają obok. Nadbiega lwica. To jest jej zdobycz. Natychmiast zabiera się do jedzenia, ale cały czas się rozgląda.


Okazuje się że czekała na rodzinę. Po chwili podchodzą dwie dodatkowe lwice a za nimi kulejący lew. Ten zatrzymuje się w oddali i rozsiada wygodnie. Nowo przybyłe nie są głodne i rozkładają się obok pierwszej, która spokojnie pożera zdobycz.

 
     Wygląda na to, że dzisiaj jest dzień lwów. Dosłownie za kilka minut, prawie wjeżdżamy  na druga grupę, także przy świeżo zabitej antylopie Gnu. Tym razem są tam też małe lwiątka.





Znów oglądamy przez chwilę i jedziemy dalej. Nawet nie wspominam o drobnych spotkaniach, bo jest ich zbyt dużo. Antylopy, bawoły, dużo różnych ptaków. Co chwila pojawia się inny gatunek i na tych pięknych terenach czuje się prawdziwa Afrykę.



 
       Dużo więcej interesująca jest rodzina hien. Są w każdym rozmiarze. Od kilkutygodniowych do dorosłych. Uczymy się, że hieny chowają małe w jakimś dołku, norze i znikają na długi czas, żeby zdobyć pożywienie. Po powrocie, małe mogą wyjść i się pobawić. Jesteśmy dokładnie w tym czasie.


Oglądamy radość małych hien i ich zabawy.
       Kręcimy się po tej okolicy przez jakiś czas, zaliczając następne  spotkania i wracamy na śniadanie. Musze trochę napisać o naszych towarzyszach z Niemiec. Nie mogę się napatrzeć na tego faceta. Jest ciekawszy od lwów.  Typowy „narcyz”, musi siebie uwielbiać, bo cały czas robi sobie  zdjęcia i do tego i-phonem . Celem jest złapanie też widoków za nim, ale oczywiście trzymając telefon przed sobą, na ekranie mieści się tylko jego twarz. Widać także jego znajomość w technice robienia filmów. Kręci bez przerwy, nie ważne co i do tego w czasie jazdy a tu jeździmy po polach, czyli przez  górki i dołki. Obserwuje jego ekran i widzę niebo, trawa, niebo trawa i to z dużą częstotliwością. Będę szukał na youtubie jego filmu. Na pewno będzie ciekawy.
     Elaine już na nas czeka. Czuje się dużo lepiej.  Idziemy na śniadanie, które podobnie do innych posiłków, serwowane jest na otwartym terenie.


Przepiękna pogoda i bardzo smaczne jedzenie.  Na razie, w porównaniu z innymi miejscami, w tym obozie podają najsmaczniejsze  posiłki..
    Wyprawa między śniadaniem a lunchem jest najkrótsza, tylko 1.5 godziny, poruszamy się więc tylko w okolicy obozu. Tym razem nie spotykamy nic wyjątkowego. Tym bardziej, że jesteśmy już trochę rozpieszczeni i większość zwierząt nas nie zadawala. Najciekawsze chwile, to spotkanie walczących ze sobą antylop gazel. Podobnie jak barany, kozice, wpadają na siebie i zderzają się rogami.

 
      Znów powrót, lunch i odpoczynek. W tej chwili udało mi się połączyć przez skype z Olą i Kaziem i rozmawiamy przez chwilę.
     Jeszcze przed wyjazdem, zauważyłem w rzece Mara, jakieś kotłowanie. To dwa duże hipopotamy walczą ze sobą. Co chwila woda się burzy i dwie olbrzymie paszcze wpadają na siebie. Moment przepychania i wszystko znika pod żółtą wodą. Oddalają się po tym ataku i za chwilę powtórka z rozrywki. Ja zawsze z aparatem, więc udaje mi się to złapać w obiektywie.


 
     Podczas popołudniowego safari, spotykamy kilka ciekawych okazów ptaków.




Przed wyjazdem, prosiłem, żeby podjechać do miejsca, gdzie możemy pooglądać krokodyle. Dowiózł nas tam po godzinie. Jest ich bardzo dużo. Jedne wylegują się na piaskach przy rzece inne pływają.



Przesuwamy się kilometr w dół rzeki. Jest tu widoczne miejsce, gdzie zwierzęta przekraczają rzekę. Po dwóch stronach stoją zebry i pilnie obserwują wodę. Po przeciwnej stronie  są cztery. Jedna decyduje się i ostrożnie zbliża się do brzegu. Nie chce się przeprawiać, tylko zaspokoić pragnienie. Pije szybko i odsuwa się od brzegu. Wtedy pozostałe, kolejno robią to samo. Nic się nie zdarzyło i powoli się oddalają. Po naszej stronie stoi duże stado. Boją się jednak zbliżyć. W pewnej chwili z oddali zbliża się szybko pojedyncza zebra. Na nic nie zważając, zaczyna przechodzić na drugą stronę. Udało jej się posunąć o kilka metrów. Pod wodą czekał krokodyl. W pewnej chwili woda się spieniła i zebra znika. Od tej chwili to sceny, które oglądałem tylko na filmach. Walka o życie. Zebra wynurza się, ale krokodyl dalej ją trzyma. Co chwila znikają pod wodą i ponownie się pojawiają. Przeważnie krokodyle robią to w grupie i szybko topią zdobycz. Ten popełnił błąd. Był sam i zebra mu się wyrwała. Weszła częściowo na ląd, ale łeb krokodyla wysunął się błyskawicznie z wody i ponownie uchwycił ją za zadek .


Szarpali się tak przez chwilę i po każdym takim zmaganiu krokodyl tracił  przewagę. Na końcu, trzymał ją już tylko za ogon.


Robiąc to zaciskał coraz więcej szczęki, aż jej go odgryzł.  


Ta wydostała się szybko na brzeg i zniknęła w krzakach. W wodzie zabarwionej na czerwono, dalej wrzało, bo walczyły tam o coś dwa krokodyle. Musi być, że o ten ogon.
     Dopiero teraz oderwałem się od kamery. Ciężko mi w takich chwilach, bo próbuję zrobić zdjęcia i film. Kobiety się niestety do tego nie nadają. Zmieniam więc sprzęt, nastawiam aparaty i nie zawsze zwracam uwagę na to co się wokół dzieje. Zdaje sobie sprawę, że Elaine zakryła oczy i Wieśka też się odwróciła. Nie chciały na to patrzeć. Nie będę chyba mógł umieścić tego w moim filmie i muszę zrobić osobny.
    Jeszcze przed odjazdem widzimy, jak pozostałe zebry ze stada, idą w to miejsce za krzakami. Kiedy wyruszamy w drogę powrotną, widzimy wszystkie razem.


Ta poszkodowana, dalej żyje. Kuśtyka trochę na przednią nogę. Widać dużą rany na udzie i zadku, gdzie naturalnie brakuje ogona. Zebry ze stada, podchodzą do nie kolejno i wygląda, że się cieszą. Dotykają ja głowami, przepychają się. Następny pokaz „człowieczeństwa” u tych głupich, dzikich zwierząt.
    Czas do domu. Wieśka nie chce już nigdy oglądać krokodyli.
Jeszcze przed powrotem spotykamy serwala. Następny rodzaj dzikiego kota. Siedzi w krzakach i wystaje tylko jego głowa.


Nie będziemy czekać . Wracamy do obozu.