Saturday, January 14, 2017

Narodowy Park Wulkanów

       Pobyt na tej wyspie zaczynamy natychmiast od wyprawy. Hawaje są dużo większe od pozostałych wysp. Przejazdy więc zabierają dużo więcej czasu. Przez pierwszą godzinę jedziemy po północnej części. Okoliczne tereny to lawa wulkaniczna bez żadnej roślinności. Przed nami wystają wysokie góry, których same szczyty pokryte są śniegiem. Po lewej znajduje się Mauna Kea 




a po prawej Mauna Loa. Kea jest ta sławna z powodu olbrzymich teleskopów do obserwacji kosmosu. 
        Już w ich okolicy ziemia zaczyna pokrywać się roślinnością a po przekroczeniu gór, świat staje się zielony. Następne 45 minut i wjeżdżamy w Narodowy Park Wulkanów.


   Tutaj znajdują się aktywne wulkany a z wielu z nich w dalszym ciągu wypływa lawa.
     Przed wyjazdem studiowałem różne reklamy i mapy tych terenów. Później okazało się, że nie były najlepsze. Ponownie potwierdza się, że najlepiej mieć wiadomości od kogoś kto tu był lub po prostu samemu poszukiwać tych najlepszych miejsc. Na to jednak potrzeba dużo czasu i nie zawsze się udaje.
      Wybieramy pierwszą trasę. Idziemy po brzegu głównego krateru. To znaczy tego który wytworzył się kiedyś przy olbrzymim wybuchu. Wewnątrz na dnie, widać inny, dużo mniejszy. Z niego wydobywają się dymy. 








    Przechodzimy przez wiele miejsc, gdzie gazy i para wydostaje się prawie pod naszymi nogami. Są takie w których wyraźnie widać że to nie tylko para. Skały pokryte są osadami siarki, wapnia i metali. 




Tereny te nie satysfakcjonują mnie. Musimy znaleźć coś ciekawszego. Wracamy do samochodu piękną ścieżką w lasie, na szczytach tych gór.




      Jedziemy dalej. Znalazłem miejsce, które powinno być ciekawsze. Następnym spacerem dochodzimy do dużego tunelu, który powstał po jednym z wybuchów. 




Po wyjściu, dostajemy się na szczyt Kilauela Iki Crater. Oglądając z góry, zauważyłem ludzi chodzących po jego dnie. To jest to czego szukam. 




Poszliśmy swoją drogą i zgubiliśmy się w tej puszczy. Ale to tylko dodaje atrakcyjności całej zabawie.






 Wreszcie odkryłem drogę. Musimy zejść 250 metrów. Trochę naderwałem sobie coś w kolanie. Pod koniec trochę kulałem. 
     Ten wulkan wybuchł w bardzo efektowny sposób, w 1959 roku.



 Od tego czasu śpi i tylko wydostające sie dymy z setek miejsc mówi nam, że dalej jest aktywny. Jest tu kilku turystów. Większość idzie wydreptaną drogą po środku krateru. Ja muszę dojść do tych miejsc gdzie się dymi. Czarna lawa a gdzieś pod nią, rozpalony, olbrzymi ogien.






Trochę się boję podchodząc do pierwszego dymiącego miejsca. 




Myślę jednak sobie że nie mam takiego szczęścia. Nie mogę wygrać w totolotka to i lawa nie pęknie pod moimi nogami!
     W oddali widać większe dymy. Udajemy się w to miejsce. Trzeba się wspiąć na małą górkę. 





Tam znajdujemy duże pęknięcie. Decyduję się na zejście w głąb. Już sam zsuwam się między popękane skały. Bardzo się dymi. Wolno wciągam dym i czekam na reakcję. Na szczęście to tylko para. Nie zwaliło mnie z nóg. Wciskam się głębiej. 





Kamery pokrywają się wilgocią. Znajduję dziurę która prowadzi do środka wulkanu. Nie widać konca, bo wije się w różne strony. Wydostaje się z niej gęsty dym. Po tym wycofuję sie na zewnątrz. W moim wieku takie przeżycia to prawie jak seks. Trzeba korzystać z tego co się ma.
    Wychodzimy na płaski teren i postanawiamy zrobić sobie mały piknik. Jak nie stoi się przy otworach z gorącą parą to okazuje się że jest tu bardzo chłodno. Elaine trzęsie się z zimna. Postanawiamy więc wrócić. Szczególnie, że znalezliśmy to miejsce bardzo późno i za godzinę zajdzie słońce. Gdybyśmy kontynowali nasz spacer doszlibyśmy do następnego krateru, Halema’uma’u, który dalej wylewa gorącą lawę. Nie było jednak sensu, bo wszystko w jego okolicy jest zamknięte dla turystów. 
     Nie zamierzamy jednak kończyć naszej wycieczki. Bierzemy drogę w parku, nazywaną drogą wielu kraterów i pędzimy na południe, żeby zdążyć przed zachodem słońca. Przejeżdżamy przez miejsca, gdzie stoją tablice. Tutaj w roku 1979 przepływała lawa. Następny w 1975 i tak dalej. Nie zatrzymujemy się, bo chcę dojechać nad ocean. Już z daleka widać wysokie kłęby pary wodnej. To lawa wpadająca do oceanu. Niestety dojeżdżamy do miejsca, gdzie droga jest zablokowana. Wychodzimy na skarpę nad oceanem i przyglądamy się temu. 






Jest jednak dość daleko. Niektórzy idą w tamtym kierunku. Jest jednak dość późno więc nie decydujemy się na taki spacer. Czeka nas kilkugodzinny powrót do hotelu. Dobijamy tam po godzinie ósmej. Kupujemy jedzenie w naszym sklepie i udajemy się na odpoczynek.