Tuesday, August 18, 2015

Wyjazd do Meksyku

    Jestem „wreszcie„ sam.  Wziąłem ostatni dzień swoich rocznych wakacji, żebym mógł odwieźć ich na lotnisko.
Wyjechaliśmy o dziewiątej rano i bez korków dobiliśmy na lotnisko. Zatrzymaliśmy się tylko w Dunkin Donuts po śniadanie i na stacji benzynowej.
      Na lotnisku bez żadnych problemów. Było bardzo pusto, bo nie dużo ludzi wylatuje we wtorek w środku dnia. Oddanie walizek i dostanie miejscówek zajęło tylko kilkanaście minut. Potem się porzegnaliśmy i cała trójka przeszła przez odprawę celną. Też bez problemów.


     Chociaż wracają za tydzień, jednak każde pożegnanie jest trochę smutne. Może nie dla nich bo czeka ich przygoda w tropikalnym kraju. A mnie może smutno, bo nie jadę z nimi? Niestety. W Stanach ma się coś za coś. Możemy sobie pozwolić na wiele rzeczy, ale kosztem ciężkiej pracy i braku wakacji.
     W tej chwili śledzę ich lot. Przelatują w tym momencie nad stolicą kraju Washington DC.
   Dolecą do miasta Cancun i tam odbierze ich przewodnik i dowiezie na miejsce wypoczynku. Załatwilem im hotel, który powinien się podobać. Ma bardzo dużo basenów, bary z drinkami w ich wodach, piękną plażę, no i najważniejsze, że wszystko jest wliczone, czyli mogą jeść i pić bez ograniczeń.
 




   Będą bardzo blisko Cancun. Myślę, że wyskoczą tam na zwiedanie.  W miejsce to przyjeżdża bardzo dużo młodych ludzi. Dlatego jest tam dużo różnych dyskotek. Wiele znanych ze zwariowanych pomysłów.
 

 
Najsłynniejszym jest Senior Frog.
 


  Jest też bardzo dużo różnego rodzaju restauracji. Co oni będą tam robili i jak będą się bawić?  Będziemy musieli poczekać na ich osobistą realcję. 

Yankees

 

    Niedzielę zakończyliśmy o północy. Pięć godzin snu i powrót do rzeczywistości. Jestem trochę zdenerwowany, bo dzisiaj zacząłem oddzielanie głównej autostrady od części, która będzie rozebrana. Przecinamy beton specjalną piłą. W chwili kiedy piła dotrze od kolumny do kolumny, cały ruch samochodowy znajdzie się na drodze wspartej na tymczasowych wspornikach. Trochę mnie to przeraża, bo jak jedna z tych rzeczy zawiedzie, to droga po prostu runie na dół i samochody znajdą się 10 metrów niżej.
     Oprócz tego, kilkadziesiąt metrów dalej mam inną operację . Ściągnąłem z drogi asfalt i pod spodem powinien znajdować się beton. Niestety, jest on tak zniszczony, że pierwsze pięć centymetrów to piasek. W tym leży cześć zbrojenia drogi. Dziwne nawet, że ta droga utrzymuje cały ruch. Ja wyobraziłem sobie, że podobna sytuacja może być w tym miejscu gdzie przecinam drogę i strach mnie objął, bo nie wiem czy to wytrzyma. I to nie wszystko. Założyłem to wszystko według zatwierdzonych planów a dzisiaj znalazłem, że inni maja ostatnią zmianę w której wsporniki pod drogą umieszczone są co 1.5 metra a nie jak podano mi w poprzednich co 2 metry.
    Może Was trochę nudzę ale w tym wypadku przygotowuję, że jak przez jakiś czas się nic nie pojawi na mojej stronie, to znaczy że siedzę w więzieniu. Ha,ha. Przynajmniej szybciej zacznę emeryturę i będę miał za darmo ubezpieczenie medyczne.
       Iza i Kamil odpoczywają i pakują się do jutrzejszej podroży do Meksyku. Nawet dobrze, bo jest bardzo gorąco. Dochodzi do 40 stopni Celsjusza. Myślę że spacery po Manhattanie, byłyby zbyt uciążliwe.
      Wreszcie koniec dzisiejszej pracy. Nie wszystko zostało rozwiązane. Na razie zatrzymałem dalsze przecinanie drogi.
  Po powrocie z pracy zamawiamy jedzenie. Dzisiaj przysmaki z kuchni Chińskiej i Tajskiej. Były krewetki w sosie mango z orzechami, scallops (chyba po polsku przegrzebki czy skalopki), wołowina w sosie pomarańczowym i chiński makaron z krewetkami i kurczakiem. Izie najbardziej smakowała potrawa z makaronem a Kamilowi krewetki z orzechami. Później chwila odpoczynku. Trochę dużo tych emocji i ruchu w ostatnie dni. Teraz wychodzimy na mecz baseball. Mamy bilety na Yankees. Wiem, że nie znają tej gry i nie bardzo się tym interesują, ale chodzi mi o pokazanie jak amerykanie potrafią bawić się na imprezach sportowych, bez bójek i wybryków.

 
 

                                       


Dostałem cztery bilety, więc idzie z nami moja koleżanka Beata. Dojechaliśmy na miejsce bardzo szybko. Zaparkowałem na swojej budowie, która jest zaraz obok stadionu. Kiedy doszlśsmy na miejsce byłem już bardzo spocony. Jest bardzo gorąco. Niestety nie chcieli mnie wpuścić z kamerą filmową. Idioci, bo aparat fotograficzny można wnieść a z niego też można robić filmy. Także z telefonow. Musiałem wracać, żeby zostawić ją w samochodzie. Oni poszli szukać naszych miejsc na stadionie.
Kawałek drogi w tą i z powrotem, więc jak dosiadłem się do nich to już byłem duszony we własnym sosie.
Mecz już trwał od pewnego czasu. Kamil od razu złapał bakcyla na ten sport. Iza niestety nie tak bardzo.
Muszę tu jednak od razu zaznaczyć, że mam wielką przyjemność oprowadzać ich po naszym mieście. Już wielokrotnie wspominałem, że najwiekszą przyjemnoscią dla mnie jest dawanie. Oczywiście daje to satysfakcję, jak widzisz, że komuś sprawia to radość. A u nich to widać w każdej chwili. Uśmiechnięte twarze, interesują się każdą rzeczą, codziennie dziekują za mile spędzony czas. Jest to największa dla nas nagroda.
Nie wspomniałem, że staram się zrobić jak najwięcej filmów, więc zdjęć jest dużo mniej. Ale oni też robią swoje.
Nie będę tłumaczył zasad tej gry. Najkrótszy opis. Jeden rzuca piłkę

                                      


drugi odbija

                                        

                   
a reszta biega po stadionie i ją łapie.
Wypiliśmy po kilka piw. Oczywiście nie możemy gdzieś być, żeby nie spróbować czegoś nowego do zjedzenia. Tym razem były to Buffalo Wings, czyli skrzydełka i nóżki kurczaka w bardzo, bardzo pikantnej przyprawie.




 
 Po spróbowaniu tych kurczaków przez kilka minut mogli lepiej wszystko widzieć, bo oczy im wyszły na wierzch. Ale piwo trochę to złagodziło. Najedzeni i przy piwku już spokojnie przyglądaliśmy się meczowi.

                                 


                                  

                                     

    Wyszliśmy trochę wcześniej, żeby nie pchać się w całym tłumie.



 
 Po drodze zaczepili nas marynarze. Iza trzymała się jednak wiernie Kamila, więc zostawili nas w spokoju.

                                


Powrót do domu też bardzo szybki. Najpierw piwo (Grażynka, nie bądź złośliwa i nie obliczaj ile tego wypiliśmy)
i jeszcze sprobówalismy następnego smakołyka. Były to donuts z firmy Kryspy Krem. Przepyszne.
Jest druga w nocy i zaraz kładę się spać. Jutro wyjazd do Meksyku. Niestety nie mój.