Piątek – 13 Marzec
Budzimy się w nocy. Załatwianie biletów
do parku i samo wejście idą dość sprawnie.
Przynajmniej pogoda się poprawiła i znów jest pięknie i słonecznie. Od
razu wspominam, że nie udało nam się spotkać tygrysa, co było głównym celem tej
części wycieczki. Była chwila, że była nadzieja. Jelenie wydawały znany już nam
ostrzegawczy ryk, ale nic się nie pokazało. Mimo wszystko, był to przyjemny
dzień. Relaksowa jazda przez piękne tereny.
Ponownie spotkaliśmy dużą ilość antylop, jeleni, małp.
Pojawiły się także dzikie świnie.
Także kilka ładnych ptaków do mojej kolekcji.
Pojawiły się także dzikie świnie.
Także kilka ładnych ptaków do mojej kolekcji.
Wracamy do obozu. Śniadanie i natychmiastowy wyjazd na lotnisko.
O jednej rzeczy nie wspomniałem. W tym kraju, trzeba przygotować się na
dodatkowy wydatek. Napiwki. Daje się je w każdym kraju, ale tutaj wszyscy dzielą
się funkcjami. I tak zamiast jednego człowieka, tutaj jest kilku. Na przykład
dzisiaj. Kelner $5, Kierowca $20, Przewodnik $10, Bagażowy $2, Kierowca na
lotnisko $20. A były dni, że było tego więcej.
Nie mamy problemu z dojazdem. Kiedy przechodzimy przez bramki,
skurczybyki zabrali mi wszystkie zapalniczki.
Na całym świecie można mieć je w torbie, nawet wylatując z Indii a na
krajowych zabierają. Podejrzewam, że je później sprzedają.
Najpierw wyciągnął mi jedną z kieszeni.
Pyta się czy mam więcej. Odpowiadam, że nie. Prześwietla torbę i znalazł w
torbie z kamerą. Zabrał i pyta się czy to wszystko i potwierdzam że tak. Wrócił
wszystko do maszyny i znalazł ostatnią, ukrytą na dnie torby. Zabrał. Jak wyjdę
z samolotu, to włożę papierosa do gęby i będę żuł!
Mamy 1.5 – ej godziny do wylotu. Marian już kracze. Widzisz, zabrali Ci
zapalniczki, bo dzisiaj piątek 13-go. A my mamy lecieć jakimś hinduskim, małym
samolotem. Ponieważ to czytacie, wiadomo że nie wykrakał.
Po wylądowaniu, jadąc w stornę hotelu, mamy ciekawe spotkanie. Po drodze
kula się człowiek. W kilku miejscach, owinięty jest szmatami.
Toczy się tak do rzeki Ganges. Ma jeszcze kilka kilometrów. Przewodnik widział go rano kilometr dalej. Czyli zajęło mu to 5-6 godzin. Jest to jego pokuta. Nie wiem czy nakazana przez jakiegoś przywódcę religijnego, czy sam to sobie wymyślił.
Toczy się tak do rzeki Ganges. Ma jeszcze kilka kilometrów. Przewodnik widział go rano kilometr dalej. Czyli zajęło mu to 5-6 godzin. Jest to jego pokuta. Nie wiem czy nakazana przez jakiegoś przywódcę religijnego, czy sam to sobie wymyślił.
Zaraz po dobiciu do hotelu, zauważam pełno wojskowych i to o wyższych
rangach. Goszczą tu jakiś dygnitarzy i jest dużo ochrony.
Wchodzimy do pokoju i oczywiście
pierwsza rzecz to łazienka. Hura! Można się wykąpać. Zresztą cały hotel jest
pierwsza klasa.
O godzinie 17 – tej wychodzimy na miasto. To ostatnie które zwiedzamy i
ma być tym najatrakcyjniejszym. Sprawia nam dużo radości i przynosi wiele wrażeń.
Najpierw jazda samochodem. Te wszystkie korki i łamanie przepisów w
innych miastach były tylko przystawką w porównaniu z tym miejscem. Po jakimś czasie musimy iść pieszo. Nie da
się już jechać. Przejście przez skrzyżowanie to prawdziwe wyzwanie. Jak walka z
bykiem. Trafi nas ktoś czy nie trafi. Uskakujemy zręcznie. Cały czas trzymam kamerę
w ręku i filmuje. Nie jestem w stanie zmienić na zdjęcia. Jedynemu udaje się
mnie trafić. Jechał z wielkimi workami, czymś wypchanymi i te trafiły w moje nogi.
Mijamy orszak weselny. Barwny z muzykami, ale według przewodnika to nic
w porównaniu z tutejszymi. Ten jest z przybyszami z innych terenów Indii.
Przed nami tłumy ludzi. Dużo turystów ale wszędzie mieszkańcy miasta i
to każdego rodzaju. „Święci ludzie”, kapłani, pielgrzymi.
Handlarze i żebracy.
Co chwila przez tłum przejeżdża na pełnym
gazie motocykl, oczywiście cały czas trąbiąc i wszyscy uskakują na bok.
Jest olbrzymia grupa żebraków. Bez nóg, rąk, ślepi. Masę kobiet z dziećmi.
Niektórzy brudni i śmierdzą do tego stopnia, że można ich wyczuć bez
spoglądania w ich stronę. Nie można zapomnieć o setkach krów chodzących i
siedzących na ulicach.