Thursday, October 3, 2019

Chiny - wakacje.

    Jak to dobre szybko mija! Ponownie w szarym, nerwowym życiu. Ale przynajmniej pogoda dopisuje. Wczoraj mieliśmy rekordowe ciepło, bo aż 35 stopni. Ale to taka zabawa Boga, żeby nam dokuczyć bo dzisiaj spadło do 17 stopni i już chyba tak zostanie. 
    Wycieczka do Chin spełniła wszystkie oczekiwania a nawet przyniosła więcej dobrych i gorszych doświadczeń. Zacznę szybko, żeby czas i pamięć nie pozbawiła mnie tych wspomnień.
    Samolot nie jest pełny, ale wszyscy w nim to Chińczycy. Tylko obsługa i ja z Marianem trochę się różnimy. Do Chin dolatujemy w 14-ście godzin i przeprawa na lotnisku idzie dość sprawnie. Tylko wymagania celników różnią się od naszych. Od razu dowiedzieliśmy się, że nie można przewozić np. zapalniczek. I nie tylko w podręcznym bagażu ale w głównym. Także ładowarki do baterii są konfiskowane. Marianowi otworzyli walizkę i zabrali. Jak ktoś pali to po każdej podróży musi kupować nowe zapalniczki.
     Spotykamy naszego przewodnika, który zabiera nas do hotelu. Znajduje się on w wiosce pod Wielkim Murem. Tak już teraz możemy oglądać jego potęgę, chociaż z daleka. Zbudowany jest na szczytach gór. Wznosi się więc w górę i spada na dół w zależności od profilu grzbietów wzgórz. Wychodzimy do wioski, ale do muru dzisiaj nie dojdziemy. 
    Ludzie tutaj nie są przyjaźni. Nikt nie odpowiada na przywitania. Przyglądają się nam tylko bardzo uważnie. Na ulicach przesiaduje kilka starszych kobiet. Nieraz po minięciu ich można usłyszeć jakieś komentarze i nie mam pojęcia co mówią ale brzmi to jak obgadywanie w stylu “zobaczcie, nie mają skośnych oczu” i potem rechotanie hi, hi, hi.
    Hotel jest czysty ale standarty trochę inne. Dla pary małżeńskiej może do zaakceptowania ale dla mnie i Mariana trochę uciążliwe. Toaleta i łazienka nie ma żadnych drzwi i tylko metrowa ścianka dzieli to od sypialni. Mam nadzieję, że Maryś nie będzie z niej korzystał w czasie spania!
    Jemy szybką kolację i idziemy spać.
20 Wrzesień
    Wstajemy bardzo wcześnie bo o 6:30. Okazało się to słuszne, bo większość tego nie robi i kolejki na mur robią się dużo później. W restauracji jemy śniadanie, po naszemu, czyli jajka z bekonem. Następnie oddajemy nasz pokój, bo po spacerze jedziemy dalej. Walizki zostawiamy w recepcji.
     Taksówka zawozi nas pod mur. Może nie dokładnie, ale w pobliże. Tutaj już pieszo i cały czas pod górę. Płacimy za bilety wejściowe i dochodzimy do kolejki linowej. Bilet kosztuje 330 Yuanów na dwie osoby, czyli około 50 dolarów. To jest drogo na ich warunki.
    Wszędzie pełno wycieczek po 20, 30 osób. Wszystkie Chińskie. Biali turyści są wyjątkami. Chińczycy zachowują się jak harcerze. Idą w szeregach, śpiewają. Słyszę nawet hymn Chiński. Później poznamy, że są bardzo zakochani w swoim kraju. Każdy niesie ich flagę.
Wspinamy się po schodach i już przy dojściu do kolejki linowej czuję lekkie zmęczenie. Dalej dość pusto. Wagonik zawozi nas na szczyt w ciągu 5-iu minut.                                                                

Tutaj już wchodzimy na mur. Od pierwszych chwil jestem w szoku. Jak oni to zbudowali? My już teraz  czujemy zmęczenie a przecież przywiozła nas tu kolejka.
     Ciągnie się po szczytach i zakręca razem z nimi. Dolna część średnio 30 do 50 metrów wysoka, zbudowana z olbrzymich bloków skalnych. Na tym jest chodnik z kamieni a po bokach 1.5 metra wysoki mur z cegieł. Co kilkadziesiąt, kilkaset metrów zbudowana jest wieża, na której czuwali żołnierze. Był to pierwszy telegraf. Zapalano ogień i wrzucano do niego materiały które tworzyły dymy o różnych kolorach. Każdy miał jakieś znaczenie, np ostrzeżenie przed nadchodzącym wrogiem. 
                                                                   

    Wspinamy się do widocznej, najwyższej części muru. Początkowo jakoś idzie ale jest stromo i zaczynam ciężko oddychać. Także słońce nie pomaga, bo zaczyna nieźle grzać. Czyli zaczynam się pocić. Nieważne, bo widoki niesamowite.
                                                                 

     Ponownie mijamy Chińskie grupy. Zaczynam żartować z jedną z nich. Kilka pochwał o ich kraju i są szczęśliwi. Jeden z nich daje mi nawet swoją flagę i robią zdjęcia.                                                                  
    Ostatnia część jest straszna. Tutaj trzeba przystawać co kilka metrów. Kiedy dostałem się na sam szczyt jestem wykończony i zalany potem.
   Mur idzie dalej ale jest zamknięty dla turystów. Tylko nieliczne części są odpowiednio utrzymywane i dostępne dla turystów.  Z góry widać dokładnie jak wije się po szczytach gór. Ponownie zachwyca swoją potęgą.
                                                                                     

    Odpoczywamy chwilę i czas na powrót. Z uśmiechem, bo dużo łatwiej i można dokuczyć tym co dopiero wchodzą, kiedy pytają się zmęczeni jak daleko do końca.
Teraz widać tłumy. Dobrze że byliśmy wcześniej.
    Wracamy spokojnie, bo mamy trochę czasu. Na dole wchodzimy do sklepu z pamiątkami i na kawę i piwo.
                                                                   
    Następnie to rutyna. Samochód, hotel, odebranie walizek, samochód, lotnisko. Zostaje nam prawie dwie godziny do odlotu. Przejeżdżamy przez nieciekawą część Pekinu. Przeważnie bloki mieszkaniowe. Ciekawostką są ciężko zakratowane okna. Nawet te od łazienek. Trochę zdziwiony, bo tu nie ma dużo przestępstw. Później dowiaduję się, że to ochrona dla dzieci. Ale czy to prawda?
   Zostawieni sami na lotnisku wpadamy w panikę. Po włożeniu paszportu do komputera, wyrzuca nam, że nie ma nas w rejestrze lotu. Znajduję pracownika, któremu także nic się nie udaje. Nawet jak wrzuca wszystko manualnie. Każe nam iść do miejsca, gdzie robią to ludzie a nie komputery. Wreszcie zostajemy znalezieni. Następnie problemy z przejściem przez celników. Mariana torbę przepuszczają trzy razy przez maszyny. Wreszcie idziemy do bramki wejściowej. Ale tam pusto. Tylko kilka osób. Ponownie latam i szukam kogoś mówiącego po angielsku. Wreszcie znajduję i ten mówi, że stoimy w dobrym miejscu. Nie daję za wygraną i pytam się czemu tu nie ma nikogo czekającego na samolot. Wreszcie i on się zastanowił. Sprawdził na komputerze i powiedział, że zmieniono gate. Teraz już biegiem na drugi koniec lotniska. Na szczęście to koniec kłopotów i siadamy w samolocie.
    Myślałem, że miasto Xian jest małe, ale tam mieszka 10 milionów ludzi. Czyli dla nich małe. Wszędzie nowe budynki. Wszystko powstało w ciągu ostatnich 20-tu lat. Pięknie oświetlone. Niektóre to tak jak telewizyjny ekran i cały czas pokazują się piękne widoki. Na przykład akwarium. Po godzinie dostajemy się do starego miasta. Przejeżdżamy przez bramę murów ochronnych.
                                                                 

   Po odebraniu pokoju, wychodzimy na krótki spacer. Przede wszystkim próbujemy znaleźć coś do zjedzenia. Tutaj zaczynaja sie nasze problemy. Nikt nie mówi po angielsku i jadłospisy tylko po Chińsku. Spróbuj coś wybrać! Możemy łatwo trafić na psa czy kota. Albo gorzej na larwy cykad. co okazuje się ich przysmakiem. Albo grzebienie kogutów.
                                                                   

 Nawet obrazki jedzenia nic nie pomagają. Wreszcie znajdujemy. Ja coś podobnego do pizzy a Marian skrzydełka.
   Czas na odpoczynek.