Thursday, March 19, 2015

Orchha

Poniedziałek  -  9 Marca


Zaraz po pobudce, pakujemy walizki i udajemy się na szybkie śniadanie. Wychodzimy z hotelu z przewodnikiem i tym razem udajemy się na stację kolejową. Nie różni się bardzo od pozostałych miejsc w tym kraju. Pełno ludzi, biednie i brudno. Spotkać tu można wielu turystów ale także setki miejscowych. Widać że i tutaj nikt nie przestrzega żadnych przepisów. Ludzie przechodzą przez tory, nawet w momencie wjazdu pociągu na peron.
 
Przyglądam się tym torom i zauważam że nie są proste. Mam nadzieję, że chociaż są w całości i nie będzie brakowało jakiś kawałków w naszej drodze.
     Pociąg przyjeżdża spóźniony o 10 minut. Siedzimy w pierwszej klasie, w pierwszym wagonie. Nie jest to na pewno nasza kategoria pierwszej klasy, ale całkiem przyzwoicie. Podają natychmiast butelki z wodą i pytają się czy chcemy śniadanie. Oczywiście szybko odmawiamy. Nie chcemy spędzić kilka następnych dni w łóżku.
    Przejeżdżamy przez wiele miasteczek i wsi. Zobaczyć tam można było każdy odcień biedy. Szałasy, ludzie śpiący na ulicznych chodnikach, święte krowy między olbrzymimi wysypiskami śmieci. 

 

 

 Przejeżdżające lokalne pociągi, wyglądające jak więzienia i wypełnione są  po brzegi ludźmi. Okna w nich są zakratowane i tylko jedno, nazwane wyjście bezpieczeństwa, ma wyjmowana kratkę. Gdyby coś się stało, ludzie Ci mają małe szanse wyjścia z tych wagonów.

 
    Na stacjach spotkać można sprzedających. A sprzedają wszystko.
Mężczyzna biega wokół wagonów z czajnikiem i próbuje zarobić na zwykłej wodzie. Szklanki trzeba mieć swoje.

Pamiętajmy, że oni zarabiają tutaj przeciętnie  od 2-óch do 4-rech dolarów na dzień. Każdy grosz się liczy.
     Śmieci są wszędzie. Często widać ludzi szukających w nich coś co może im się przydać.

 Na jednej ze stacji, zauważam trochę za późno więc nie zrobiłem zdjęcia, czegoś jeszcze bardziej szokującego. Na peronie stoi mur odgradzający stacje od ulicy. Co jakieś 150 metrów, na ścianie tej, wystają dwie murowane ścianki a między nimi dziura w chodniku. Przy jednej stoi mężczyzna i sika. To są publiczne toalety.  Wszyscy inni, jeżeli mają ochotę, mogą się temu przyglądać.
     Po trzech godzinach dojeżdżamy do Orchha. Tam czeka na nas nowy kierowca. Jedziemy do następnego hotelu. Zaskoczenie. Myślałem, że im dalej od stolicy, tym gorsze będą warunki. To nie okazało się prawdą.




Witają nas ze sznurami kwiatów i malują na czole żółtą kropkę.


     Pokój jest olbrzymi, ale tym razem mamy bardzo duże ale jedno łóżko. Jedna łazienka z jacuzzi a druga z prysznicem, umywalką i toaletą.


      Mamy dwie godziny dla siebie. Odpoczywamy przy basenie, popijając piwo.
 
Potem udajemy się do szesnastowiecznej świątyni – Ram Raja Temple. Jedynej świątyni, w której ich bóg Rama jest czczony jak król. Musiało to być potężne miasto. To główne odwiedzamy pierwsze. Jest okazałe i widać że w swoich czasach musiało być bardzo piękne. Tutaj budynki są jednak bardzo zaniedbane. Wiele zabytków w tym kraju, konserwowanych jest przez UNESCO ale ten nie dostał się na ich listę. Rząd Indyjski nie wkłada w to dużo pieniędzy i wszystko powoli niszczeje. Szkoda bo jest naprawdę piękny.



 
 
 Nawet kasujący bilety wygląda jak bezdomny.

 
      W środku nie ma dużo turystów, bo miejsce to już nie jest takie popularne. Spotykamy dwie dziewczynki.  Robię im zdjęcia i one pozują bardzo chętnie. Dzieci w tym kraju są zaskakująco ładne.


     Oglądając okolice z góry, można zauważyć setki innych budowli. Były to miejsca zamieszkania bogatych ludzi a także dodatkowe świątynie.



    Przy wyjściu spotykamy siedzące tam małpy. Spokojnie nas obserwują. Tylko jedna się złości, ale to przez Mariana, który ją drażni.
 
 

    Zaraz potem robimy zdjęcia z jednym ze „świętych ludzi”. Siedzi w niszy tej budowli i się modli. 

Na rzeka widzimy kobiety piorące bieliznę. Podchodzimy bliżej ale jedna wstaje i pokazuje, że za zdjęcia trzeba płacić. Dajemy jej dolara i robi się bardzo miła.

 
     Odwiedzamy jeszcze kilka z tych budynków.  Wszystkie są wykonane w podobnym stylu. Mimo wszystko każda czym zachwyca. Na ostatniej siedzi pełno sępów. Niektóre wyglądają jakby tam ktoś je wyrzeźbił .



      Wracamy do hotelu. Przed obiadem decyduję się na kąpiel. Hotel sprawia mi niespodziankę. Z wyglądu pięknie ale łazienka szwankuje. Wchodzę do kabiny prysznica. Bardzo nowoczesna. Woda wylatuje z każdej strony z przynajmniej 15 wytrysków. Najpierw mam trudności z ich włączeniem. Pierwszy przycisk i lodowata woda wytryskuje z lewej strony. Zamykam, odsuwam się od lewej i przy następnym naciśnięciu wylatuje z prawej. Dopiero po jakimś czasie udaje mi się znaleźć ten nad głową i odpowiednią temperaturę wody. Wreszcie mam. Niestety mydło zostało na zewnątrz. Wychodzę i przesuwane drzwi wypadły z prowadnicy. Naprawa znów zajmuje chwilę.
   Udaje mi się skończyć kąpiel, ale jeszcze przed samym końcem, zdaję sobie sprawę, że woda nie spływa i stoję w niej po kostki. Dotykam spływu i widzę że się rusza, więc delikatnie wyciągam. Woda natychmiast wypłynęła. Fajnie myślę. Był zapchany. Wycieram się, otwieram drzwi i zauważam, że wszystka woda wypłynęła do łazienki. Po zakończeniu wszystkiego, poszedłem szukać Mariana, z postanowieniem że mu nic nie powiem. On ma brać prysznic po obiedzie. Niech się trochę pomęczy.
Na obiad czekamy pół godziny. Już byłem znudzony przez to czekanie a Marian znów je jak szwagier Kaziu. Jak ja skończyłem to on zaczynał. Każdy kawałek musi być spokojnie skonsumowany. Każdy kawałek mięsa pokrojony na mniejszy. Jak już go nie widać, to on jeszcze go kroi na pół.
     Ja odpoczywam a Marian bierze prysznic. Śmieje się jak słyszę, że wypadają drzwi.