Zakładalismy nowe betonowe płyty na autostradzie. Przy pomocy dużego dźwigu. Nic nie pasowało. W takim deszczu trudno coś zobaczyć i wymyśleć jak naprawić. O 11-tej kazałem podnieść następną płytę. Nic się nie działo. Brygadzista mi powiedział, że ludzie na dole zniknęli. Musiałem zjechać z autostrady i kiedy znalazłem się pod nią, okazało się że nie ma operatora dźwigu. Ludzie powiedzieli mi, że zszedł z maszyny, powiedział że nikt mu nie przyniósł kawy wczoraj i dzisiaj, więc bierze za to dodatkową przerwę i wróci po lunchu o 12:30. Normalnie ma tylko od 12 do 12:30, pół godziny. Budowa zaostała zatrzymana. Dzwonię do szefa i wściekły mówię, że mu za ten dzień nie zapłacę. Dwanaście osób, stało całą godzinę i nic nie mogli robić. A ten mi odpowiada, że jak tak zrobię to i tak przegram ze związkami zawodowymi w sądzie. Więc lepiej nie walczyć, tylko mu zapłacić. Za co, przecież on nie pracował! To on tak może zrobić każdego dnia i też nic? Pokłóciłem się z właścicielem ale musiałem zrezygnować. Kazałem mojemu człowiekowi zadzwonić po czek i wylać go z pracy.
Dzwonię do syna właściciela, który odpowiada za dostarczenie mi operatorów maszyn. Proszę o innego na poniedziałek. Ten mi odpowiada, że nie ma nikogo i muszę trzymać tamtego, czyli nie mogę go wyrzucić. Jak mu odpowiadałem z kilkoma ku...ami, to telefon leciał w powietrzu. Zmieniłem plany i zlikwidowałem całą operację. Nie ma żadnej siły, żeby mnie zmusili do trzymania tego gnoja. Napisałem, że wrócę do pracy, jak mi znajdą operatora dźwigu. Zmarznięty, mokry i sfrustrowany marzę o emeryturze i powiedzeniu im wszystkim pocałujcie mnie w moje zawieszenie!