Tuesday, March 17, 2015

Zwiedzanie Delhi

Niedziela  -  8 Marzec

 

 

    Szkoda, że nie mamy absolutnej pamięci. Tyle rzeczy się wydarzyło i nie wiem czy będę mógł to wszystko opisać. 

     Nie spałem, albo bardzo krótko tej nocy. Prawdopodobnie, ponieważ zrobiłem to wcześniej w samolocie. Wsłuchiwałem się w delikatne chrapanie Mariana i kiedy otworzył oczy o siódmej rano, zaczęliśmy natychmiast rozmawiać. Zaraz potem wstaliśmy i rozpoczęliśmy przygotowania do wyjścia. Wyglądałem przez okno, obserwując jastrzębie i inne ptaki, siedzące na pobliskim drzewie.
 

 
 Czułem się wreszcie zrelaksowany. Niepokoje poprzednich dni minęły i byłem w pełni gotowy na rozpoczęcie naszej nowej przygody – Indie!

    Spakowani, zeszliśmy do restauracji na śniadanie. Bardzo smaczne, obfite. Chwila przy basenie na papierosa.
 
Zaraz po tym udaliśmy się na poszukiwanie naszego przewodnika, znajdując go przy recepcji hotelu. Wyruszamy.

    Mamy także swojego kierowcę. Teraz decyzja co robić. Przez opóźniony przyjazd, straciliśmy dzień w Delhi. Teraz zostało nam pół dnia i decyzja co chcemy zobaczyć. Bez zastanowienia decydujemy się na przejazd rikszą po  starym mieście. Przeprawa samochodem okazuje się pełną emocji atrakcją. Tutaj nie ma żadnych przepisów drogowych. Inaczej. Są, ale wszyscy je łamią. Wyprzedza się z lewej i z prawej. Ten co odważniejszy, zajeżdża drogę temu który jeździ ostrożniej. Ruch drogowy składa się z samochodów, ciężarówek, motocykli, motorowerów, rikszy, tuk tuków (czyli zmotoryzowanych rikszy), pojazdów ciągnących przez zwierzęta i pieszych. Nikt nie ma pierwszeństwa, nikt nie zostaje w tyle. Jak to się dzieje że nie ma tu wypadków? Nie mogłem tego zrozumieć. Najważniejsza operacja tej całej przepychanki, to trąbienie. Każdy naciska klakson, potrzeba czy nie.

      Po drodze, przewodnik tłumaczy, że zjedziemy na boczną drogę, żeby coś obejrzeć.
 
Nie chce zatrzymywać się na głównej drodze bo nie chce otrzymać listu miłosnego. Tłumaczy, że tak nazywają tutaj mandaty.

     Dojechaliśmy do starego miasta. Trudno opisać moje wrażenia. Miejsce, gdzie wszystko jest w chaosie. Od ruchu drogowego, zagospodarowania terenu do codziennych, normalnych czynności.  A jednak, kiedy przypatrzysz się temu wszystkiemu, wszyscy wiedzą dokładnie co robić i znają swoje miejsce.  W oryginalnym planie mieliśmy obejrzeć kilka interesujących zabytków w tym mieście. Na to nie starczy czasu. Przejeżdżamy obok jednego z nich. Red Fort czyli Czerwony Fort.

 
 Oryginalnie ten sam pałac znajdował się w mieście Agra. Kiedy ich Szach przeniósł stolicę a Agry do Delhi, wybudował tutaj swój pałac, który ma taka samą nazwę jak ten w Agrze. Skończony został w 1648 roku.                                                
     Wychodzimy z samochodu, żeby uwiecznić go na zdjęciach. Później stajemy w starym mieście.
 
Uliczki przykryte są siecią linii elektrycznych i telefonicznych. Jak ktokolwiek może się w tym połapać pozostaje tajemnicą.
 
 
 
Prawdopodobnie wiele z tych linii jest nielegalnych.  Sprzedaje się tu wszystko i wszędzie.

     Zamawiamy riksze. Dwie, żeby można się nawzajem sfotografować.
 


 
 Fotografuję dużo ale więcej próbuję używać kamery filmowej. Myślę, że film pokaże więcej niż zdjęcia. Riksza zawozi nas na koniec do miejsca, gdzie znajduje się targowisko. Jest dość wcześnie, więc nie ma jeszcze dużego ruchu. Można tu kupić wszystko ale widać, że specjalizuje się w sprzedaży odzieży.
 


 
       Przez całą podróż, zaskakują nas nietypowe obrazki. Coś co nie ma nic wspólnego z tym o czym piszę. Zdjęcia te będę umieszczał pod koniec opisywanego dnia.
      Po powrocie do auta, żegnamy się z przewodnikiem i jedziemy do Agry. Po drodze spotykamy dużo starych samochodów. Musza mieć jakiś zlot. 

 
 
Pierwsze kilka godzin to przejazd autostradą, ale i tu znaleźć można wiele interesujących rzeczy.  Odjeżdżamy od miasta na odległość, gdzie nie ma już żadnych zabudowań. Co chwila pojawiają się jednak wyspy nowobudowanych wieżowców mieszkaniowych. Sama architektura jest bardzo dziwna. Wszystkie są nie wykończone. Wygląda to jak w jakimś futurystycznym filmie z czasów po wojnie nuklearnej.  Ponownie pola i następna wyspa budynków. I tak przez następne dziesiątki kilometrów.

      Kiedy to znika pojawiają się wysokie kominy. Dziesiątki, setki. Nieraz w grupach, nieraz pojedyncze. To cegielnie. Pola są rozkopane. Nowe produkcje, opuszczone dziury, fabryczki pustaków.
 

 

       Zatrzymujemy się na minute przy jakiejś "restauracji". Tam spotykamy ojca i córkę. On gra na jakimś hinduskim instrumencie a ona tańczy.


 
  Muszę też wspomnieć, że od dłuższego czasu odczuwam wpływ brudnego powietrza. Wargi są suche i czuję smak jakiś metali. W pewnym momencie Marian pyta się czy zauważyłem że nie ma tu cmentarzy. Odpowiadam, że oczywiście i pytam się czy czuje ten sam smak w ustach. Mówi że tak. Wyjaśniam więc, że tutaj pali się ludzi i rozrzuca popioły. Teraz może się domyśleć co w tych ustach czuje.