Następne dwa dni, to przejazd z południa kraju na północ. W samochodzie
nie odczuwa się tego gorąca bo oczywiście mamy klimatyzację. Ale nawet na
zewnątrz nie pocimy się, bo powietrze pustyni jest bardzo suche. Dobrze, bo
spoceni i przywiani kurzem, wygladalibyśmy jak te wszystkie krzewy przy
drogach.
A ten kurz jest wszędzie. Jak ruszamy rano, nie trzeba włączać klimatyzacji.
Później zrobiło się gorąco i Henk ją włączył. Na pełnym wydmuchu. Z okienek z
których wydobywa się powietrze strzeliły na nas kłęby kurzu. W sekundę
samochód był tego pełen. Musieliśmy go potem dobrze przewietrzyć.
W okolicach zauważyć można małe skupiska drzew. Oznacza to, że gdzieś
pod powierzchnią znajduje się woda. Roślinność potrafi to natychmiast
wykorzystać.
Po godzinie jazdy płaskimi terenami, powierzchnia zaczyna się
fałdować. Kilka następnych minut i znajdujemy się w innym krajobrazie.
Kraina tysięcy wzgórz.
Zatrzymujemy się w kilku miejscach. W jednym z nich robimy zdjęcia z nietypowymi drzewami. Ich kora wygląda jak wosk pszczeli. Jest jednak bardzo twarda. Musi to chronić drzewo przed wiecznie palącym słońcem.
Trzeba uważać jak się chodzi. Chociaż nie widać tu żadnej zwierzyny, to może zaskoczyć spotkanie z ukrytymi przed słońcem gadami. A kamuflaż mają znakomity i zauważyć je można w ostatniej sekundzie.
Dłuższy czas nie ma zmian w krajobrazie. Słońce, piach, wypalone trawy, pustka. Musimy trochę przejechać, żeby znaleźć coś ciekawego do zapamiętania. Następny przystanek to przekroczenie zwrotnika koziorożca.
Ale coś się zmienia. Zbliżyliśmy się do oceanu. W ciągu jednej godziny temperatury spadły z 36-ciu stopni Celsjusza do 14-tu. Powietrze wypełnione jest wilgocią. Miasteczko nie jest interesujące. Nie jest to kraj w którym spotkać można ciekawą architekturę. Budownictwo proste, brak zieleni. Nad brzegami Atlantyku spotykamy stada Flamingów.
Ponownie w drogę. Mijamy miasteczko. Dalej od centrum robi się coraz biedniej. Tak wyglądają domki tutejszej ludności. Klocki, bez żadnej roślinności.
Nawet ja, potrafiący znaleźć w każdym miejscu coś, czym można się
zachwycić, miałbym problem w mieszkaniu w Namibi. Bez żadnej zieleni, zamieszkanie tu doprowadzić może do poważnej depresji.
Na koniec dnia lądujemy w mieście Swakopmund. Było jednym z głównych w
czasie panowania ty Niemców. Zresztą nazwy ulic, miejsc są w dalszym ciągu po
niemiecku. Nasz hotelik też.
Spacer po plaży, zdjęcia okolic. To jest do tego momentu najładniejsze miasto jakie poznaliśmy.
Dobry obiad w restauracji przy oceanie. Następny zachód słońca i pozujący mi ptak.
Powrót do hotelu.