Wednesday, April 15, 2020

Normalny dzień

    Czuję się jak w filmie “Dzień Świstaka”. Nie ma mowy, żeby ta wiosna się kiedykolwiek skończyła, dopóki ten wirus będzie widział swój cień!
    Nie widać końca. Mówi się o powrocie do normalności ale daty przesuwają się na codzień. Już teraz twierdzą, że na przykład plaże w tym roku nie będą otwarte. Nawet jak coś się poruszy to bardzo wolno. Pozamykani w domach, odsunięci od wszystkich, zaczynamy wpadać w depresję. Nie ważne czy mieszkamy w olbrzymich miastach jak Nowy Jork, czy w mojej małej Golinie, wszyscy jesteśmy w takiej samej sytuacji i większość dnia spędzamy oglądając ściany naszych pokojów.
     Ja mam trochę szczęścia i urozmaicam sobie te dni dojazdem do pracy ale i w biurze jest ponuro, smutno. Wstaję o piątej rano. Pół godziny na przygotowanie do wyjścia i zrobienie śniadania. Następnie podróż do pracy. Przejazd błyskawiczny. Pół godziny i jestem na miejscu. To chyba jedyna rzecz której będzie brakowało jak się to skończy. Brak korków. Chociaż ostatnie dwa dni zaskoczyły. Na moście Washingtona, chyba wykorzystując sytuację z mniejszym ruchem, trwają jakieś prace i nawet rano wszystkie linie, oprócz jednej są zamknięte. W normalne dni byłby to kilkugodzinny korek. Tym razem, przejazd przez most kosztował mnie “tylko” 20 minut. 
    Gdyby chociaż było dużo pracy w biurze. Wtedy szybciej mija czas, ale tak nie jest. Męczę te godziny, pracując ile mogę. Siedzenie cały dzień, też nie jest moją ulubioną pozycją. Przeważnie aktywnie na placach budów. Teraz patrząc w komputer zauważam codzienne zmniejszanie się dystansu między moim brzuchem a biurkiem. Wyrażając się poprawnie po polsku: Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje, przecież nie jem dużo więcej i zachowuję się tak jak zawsze. A wygląda na to, że moja waga jakoś rośnie. Mówiąc krótko i po naszemu: O Kurwa!?
  Tutaj też zauważam prawdziwość teorii Einsteina o czasie. Kiedy zaczynam pracę, wskazówka sekundnika w zegarze przeskakuje równomiernie. Jedna sekunda, druga, trzecia. Po lunchu jednak się to zmienia. Wskazówki zwalniają i można już wyraźnie zauważyć ich powolny ruch. Pod koniec dnia to prawie stoją w miejscu i coś na siłę powoduje, że nie chcą wybić godziny zakończenia pracy.
    Zresztą, co za różnica. Za ścianami biura nie czeka nas dużo lepsza perspektywa. Powrót do domu też błyskawiczny. Tutaj jedyna aktywna część dnia. ZAKUPY.
     Parkuję samochód przed supermarketem i ustawiam się w kolejce. Wchodzić można tylko jak ktoś inny wyjdzie. Oddaleni od siebie co dwa metry, wszyscy wyglądają podobnie pozakrywani maskami. Chińczycy to jak by mogli, wciągneli by je na oczy. Nie robią tego i widać je przerażone. Nie rozumiem dlaczego oni reagują dużo gorzej niż inni. Wreszcie wejście do sklepu. No i....
    Mleka nie ma, klusek nie ma, fasolek i innych produktów w puszkach nie ma, papieru nie ma, środków do czyszczenia nie ma. Nauczyć się trzeba szybko zmieniać swój jadłospis i brać to co jest.
     Wczoraj zauważyłem na podłodze strzałki. Już nie można wchodzić w dowolną alejkę. Ruch jest jednokierunkowy. I tak wężykiem po sklepie. Powinni grać muzykę taka do tańców grupowych, wężyków. Może by to sprawniej się ruszało. Każdy trzyma dystans. I jak ja zatrzymuję się, żeby pomyśleć co kupić z tego co nie ma, to osoba za mną zatrzymuje się i czeka. Inaczej musiała by się zbliżyć na odległość “zagrażającą jej życiu”! Wychodząc z dwoma produktami, przyglądam się ludziom z wypchanymi wózkami. Nie wcisnął byś tam nawet małej truskawki, tak jest pełny. A kupują to co znajdą. U jednego pizza, pięć dużych, zamrożonych, sześć kilo cukru, cztery paczki jajek, etc.
     Nie dziwić się, że wszystkiego brakuje. Mam nadzieję, że wrócimy do normalności i oni będą musieli to wszystko zjadać przez następne miesiące. 
    Częścią tej depresji jest to, że wiele rzeczy zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi. Ludzie nie potrafią myśleć, reagują jak zwierzęta. Dbają tylko o siebie. Logika jest prosta. Prawo silniejszego. Jak ja tak nie zrobię to inni zrobią i zostanę na lodzie. Więc skoncentrowani są tylko na sobie.
    Wszyscy w maseczkach i większość w rękawiczkach. Następna farsa. Wkładając rękawiczki, myślą że są bezpieczni. Dalej ich logika nie sięga. Drapią się w tych rękawiczkach po głowie, używają kart kredytowych, wkładają ręce w kieszenie. Te same rzeczy robią chwilę później, kiedy czują się bezpieczni i już po ściągnięciu rękawiczek. Podobnie z maseczkami. Zakładają trudno zdobyte maseczki na kurz i już są zadowoleni i pewni swojego bezpieczeństwa. A to że maski te obniżają tylko odległość na jaką ktoś zarażony wykaszlnie lub wykicha wirusa już do nich nie dochodzi. Większość ich nie chroni przed dostaniem się zarazków do dróg oddechowych. Na pewno jednak, poprawia samopoczucie!
     Zapłaciłem i wychodzę ze sklepu. W tym momencie włączył się alarm. Trochę przeraźliwy, bardzo głośny. Nie wiem co się stało i nie interesuje mnie to. Wsiadam do samochodu i zauważam Chinkę stojącą kilkanaście metrów od wejścia. Nie rusza się i przerażona patrzy w kierunku sklepu. Tutaj złośliwy diablik wyskakuje mi na ramię i podpowiada. Nie wytrzymuję  i poddaję się jego namowom. Ruszam szybko, otwieram szybę i przejeżdżam obok Chinki. Co się stało pyta? Odkryli wirusa w sklepie, szybko odpowiadam. 
     Ponownie skracam mój tekst. Kurwa! Jaka ona szybka. Oczy zmieniły swoją wielkość na olbrzymie, wskoczyła do samochodu i błyskawicznie opuściła parking. 
Nie wiem czy miałem się udać do spowiedzi za swój grzech, czy przestać się śmiać. Jedno pewne. Jak powiedziała to swoim znajomym to w moim sklepie będzie luźniej.
    Powrót do domu. Wyniesienie zakupów. Wytarcie wszystkiego płynami dezynfekcyjnymi. Do łazienki i mycie. To następna zmiana. Jakby policzyć ile razy myję ręce w tym miesiącu, to liczba ta by przekroczyła wiele poprzednich lat. Jestem tak czysty, że nawet nie trzeba używać dezodorantów bo pachnę mydłem, skóra zaczyna się marszczyć od wody. 
     Podgrzanie kupionego poprzednio obiadu, szybki posiłek. Włączam telewizję i okazuje się, że wszystko co włączam już obejrzałem. Netflix, Amazon, zwykła telewizja, to wszystko obejrzane przez wiele ostatnich tygodni. Przeskakuję na sport. Mecz koszykówki z piętnaście lat temu, mecz footbolu 5 lat stary, mecz piłki nożnej, nawet nie wiem jak stary ale grają w majteczkach speedo więc musi być stary. Przysypiam więc na kanapie ale i to nie jest przyjemne bo ile można. Budzę się, pracuję trochę na komputerze i postanawim coś naprawić w domu. Jedną z rzeczy odkładanych przez długi czas. 
    Nic jednak nie sprawia przyjemności. Wiecie jak to jest. Kiedy nie można, to się wszystko chce, ale kiedy leżysz w szpitalu i możesz czytać książkę, bo nic innego nie ma do roboty, to się jakoś nie chce.
     Dobrze, że to koniec dnia i można położyć się spać. Tylko!
Budzę się rano i Kurwa! Ten sam dzień!