Poniedziałek 8 Kwiecień
Zacznę od wiadomości z Nowego Jorku. Mamy nowego sławnego Polaka w naszym mieście. Michał Jabłoński. W gazetach pojawił się artykuł i wywiad z tym 25-letnim „sprytnym„ chłopaku.
Opowiada, że był w Stanach kilka lat, wrócił do polski i trzy lata temu znów powrócił do Nowego Jorku. Tym razem doświadczony turysta, nie szukał mieszkania, tylko udał się do Nowojorskiego przytułku. Okazuje się, że nasze prawo miejskie, daje każdemu gwarancje przyjęcia do takich domów. Nie liczy się czy jesteś w kraju legalnie, z innego stanu, masz pieniądze. Nie ważne. I nie są to takie miejsca, które nieraz oglądaliście w filmach fabularnych. Wielkie hale, policja, gwałty i inne przestępstwa. Ten w którym on mieszka znajduje się w dzielnicy Chelsea. A tak on sam mówi o tym miejscu:
"Ludzie płacą 3.000 dolarów za mieszkanie tutaj, a ja mogę tu mieszkać za darmo!" Powiedział Michał Jabłonowski, 25, który przeniósł się z powrotem do miasta z rodzinnej Polski trzy lata temu, a obecnie przebywających w schronisku Bowery. "Mam jedzenie. Mam opiekę zdrowotną. To wspaniałe,'' Jabłonowski powiedział. "Tutaj, Miasto wspiera cię. Miasto pomaga Ci we wszystkim.'' "Dostajemy śniadanie, obiad i kolację. Mamy kuchnię mikrofalową i telewizor. Robią pranie za darmo ", zauważył Jabłonowski, który mieszkał w Nowym Jorku na rok przed powrotem do ojczyzny. Wrócił żeby żyć za darmo. Jabłonowski powiedział nawet dostaje przedpłacony telefon komórkowy - pozwalając na 1000 tekstów i 300 minut na miesiąc - "Teraz będę naprawiał zęby. Wszystko za darmo." poprzez Medicaid i chwalił się: "Kocham Nowy Jork, ponieważ nie można głodować w Nowym Jorku, można zawsze znaleźć jedzenie i ubrania ", powiedział. "Schroniska są naprawdę ładne. Masz czysty kąt. Miejsce do oglądania telewizji i przytulne, ciepłe miejsce do spania. Bezdomni mają tak dobrze, że nie chcą szukać pracy.''
Do artykułu dodane są też krótkie wypowiedzi innych lokatorów tego przytułku. Ci pochodzą z innych stanów, ale twierdzą, że Nowy Jork jest najlepszy i tutaj się zjeżdżają.
Może byłaby to ciekawa historia z miasta, które spełnia wszystkie nasze marzenia. Niestety, chciałoby się tam pobiec, sprawić im wielkie lanie i wyrzucić do innych krajów, stanów lub zagonić do pracy. Miasto im tego nie daje. My za to płacimy. Każdego roku więcej i więcej.
Ciekawe jest też to, że sprawa była kiedyś w sądzie. Próba uregulowania przyjmowania do tych miejsc. Sąd odrzucił pozew i stwierdził, że każdy ma do tego prawo. My płacimy za mieszkanie, oni mają za darmo. My kupujemy ubezpieczenie (około $8000 na rok i dalej musimy płacić część kosztów medycznych), oni nie płacą centa. My płacimy za telefony, telewizję, pranie. Oni dostają to
wszystko bez opłat. Zapraszam do Nowego Jorku. Prawdziwy komunizm!!!
Wreszcie wiosna. Dzisiaj było 23 stopni Celsjusza. Jutro i w środę ma dojść do 27 stopni. W piątek zrobi się zimno (16 stopni). A jak idzie w Polsce ze sprzątaniem śniegu? Hi hi. Jestem trochę złośliwy.
Wracam do zdarzenia na mojej budowie, o którym wspominałem Wam w rozmowie telefonicznej. Trzydzieści lat w zawodzie i jeden dzień, mógł przekreślić cały mój dorobek.
Tydzień temu, w piątek zaczęliśmy wbijać stalowe formy metalowe w celu zbudowania szalunku.
Wbijane są one w ziemię na głębokość 12 do 15 metrów.
Wbijane są tak, że później można kopać między nimi i powstaje głęboki rów, wykop, w którym możemy bezpiecznie pracować i zakładać różne instalacje. W tym wypadku nowy system kanalizacji.
Wracam do piątku. Był to pierwszy dzień tej operacji, większość przeszła na montowaniu maszyny i przygotowaniu terenu. Poniedziałek jednak wyprowadził mnie z równowagi. Do południa nic nie zostało zrobione. Nawet jedna część szalunku nie została wbita w ziemię. Długa litania przeszła przez moje usta w kierunku moich pracowników. Pod koniec dnia, dużo się nie zmieniło. Wbili tylko jedną płytę. Do tego zwinęli się o trzeciej, czyli pół godziny za wcześnie. Dostało im się i groziłem, że wyrzucę wszystkich z pracy. Chcieli wracać, ale nie zgodziłem się, bo było już za późno. Na drugi dzień, zawsze jako pierwszy siedzę w biurze. Jest 6 rano. Powoli schodzą się moi pracownicy. W pewnym momencie, jeden z moich brygadzistów, rzuca pytanie. Jan? Czy tam gdzie wbijamy płyty, nie przechodzi podziemna, wysoko ciśnieniowa kanalizacja. W tej samej sekundzie zbladłem. Już wiedziałem, że wszyscy o tym zapomnieliśmy, ale ja jestem odpowiedzialny za wszystko, czyli to moja wina. Rury te przechodzą przez cały Brooklyn. W dzielnicy Coney Island są olbrzymie zbiorniki. Tam odprowadzane są wszystkie odchody z dolnej dzielnicy Brooklyn. Później olbrzymie pompy, przepychają to wszystko przez kilometry rur do dzielnicy Queens, gdzie znajduje się oczyszczalnia. Nie będę pisał o szczegółach technicznych. Jedno jest pewne. W momencie przebicia tych rur przez moje płyty, byłbym najsławniejszym Nowojorczykiem w tym dniu lub wielu dni. Setki tysięcy litrów odchodów wpłynęło by do oceanu, który jest tylko kilkanaście metrów o naszych wykopów. Budowa byłaby zatrzymana przez miasto i nie jestem sobie wyobrazić rozmiaru szkód. Pobiegłem natychmiast na miejsce tej operacji i zacząłem szukać czegoś, co dałoby mi jakiś namiar na tą linię. Znalazłem studzienkę i w prostej linii, od miejsca wbicia pierwszej płyty, zostało nam 3 metry. Czyli nie było tak źle i można było wbić jeszcze kilka z nich, bez problemu. Tym razem nie chciałem popełnić błędu. Natychmiast wysłałem koparkę i zaczęliśmy szukać rur. Tam gdzie obliczyłem, że powinna być, nic nie znaleźliśmy. Jeszcze pół godziny i jest. Dystans od płyty którą wbiliśmy i kanalizacji -.......tylko malutkie 2 centymetry. Gdyby nie urwali się z pracy wcześniej, była by tragedia.
Tym razem ktoś czuwał i się mną opiekował. Ludzie pracowali wolno, nic im nie wychodziło, urwali się wcześniej z pracy. Wszystko źle a tym razem dobrze. Dla porównania dodam, że przeciętnie wbijamy przynajmniej 15 takich płyt. A tutaj dwa dni tylko jedna. Czy ktoś wierzy w przeznaczenie?
Dodam, że byłem tak zdenerwowany, że musiałem udać się do wychodka i tutaj też nie będę pisał o szczegółach.