Tuesday, October 22, 2013

Rio Claro Lodge


    

 14 Październik

     Wstałem w dobrym humorze, bo postanowiłem nie przejmować się. Tu nie zobaczę dużo zwierząt, więc trzeba korzystać z tego co tu jest, czyli przyrody i pięknej dżungli. Wyszliśmy jak zwykle o 5:30. Pierwsza część to dojście do drugiej obserwacyjnej wieży. Ta jest starsza i straszniejsza. Ma tylko 3 metry na 3 metry powierzchni a też wznosi się na 50 metrów. Jest przez to mniej stabilna. Będąc już prawie na górze, zrezygnowałem z dojścia na sam szczyt a zostało mi tylko 5 – 8 metrów. Zatrzymałem się na platformie i czekam kiedy to się zawali. Każdy ruch moich towarzyszy na górze, kołysze całą wieżą. Nie miałem ochoty nic oglądać. Zrobiłem kilka zdjęć, zapaliłem nerwowo papierosa i zszedłem na dół. Jak to miło jest stanąć na pewnym gruncie.
    Teraz spacer. Dalej mało zwierzyny ale jest zawsze coś do oglądania. Przechodzimy obok gniazda brazylijskich pszczół (ich żądła, mogą nawet zabić ludzi, jeśli będzie kilka ukąszeń). Jak zaczęły się do nas zbliżać, szybko się wycofaliśmy. Później przepełzała jadowita żmija, w jaskrawych czerwono - czarnych kolorach. Biegłem jeszcze szybciej.   Motyle są piękne, szczególnie jeden, niebieski, bardzo duży. Przelatują jednak bardzo szybko i znikają w dżungli.


    Oglądamy chodzące palmy, które mogą przesuwać się kilka centymetrów rocznie. Po prostu trzon drzewa zaczyna się metr lub dwa nad powierzchnią ziemi. Od niego prowadzą korzenie w kształcie piramidy. Jak palma ta poczuje słonce z jakiejś strony, to próbuje się w ta stronę przesunąć. Wypuszcza nowe korzenie od strony słońca a te z przeciwnej wymierają i w ten sposób sobie spaceruje. Niezłe!

     W pokoju natychmiast prysznic bo znów jestem zalany potem i wracam spotkać się z przewodnikiem. Wybieram łódkę, bo już nie mogę wytrzymać w tym wilgotnym powietrzu. Zostałem sam. Anglik wyjechał do innego miejsca. Mogę więc wybierać co chcę. Płyniemy w górę rzeki, gdzie dopływamy do innej, olbrzymiej a ta wpada do Amazonki.
     Po drodze oglądamy żółwie,
wydry, oczywiście różne ptaki. Najważniejsze, że jest czym oddychać, bo rzeka trochę polepsza jakość powietrza. Niebo bez chmur i strasznie gorąco, ale płynąc w łódce można wytrzymać. Spokojnie, bardzo relaksowo spędzamy tak dwie godziny. Ja trenuje cały czas jak najlepiej ustawiać aparat, żeby zrobić dobre zdjęcia ptaków w locie. Przede wszystkim trzeba wykalkulować tor lotu tego ptaka i szybkość, żeby trafić kamerą prosto w niego. Ustawiona jest na dalekie zdjęcia, czyli kadr jest bardzo malutki i nie raz lecę tym aparatem po całym niebie a ptak przelatuje obok. Trzeba też poustawiać wszystko w aparacie na światło, czas. Wszystko to razem może przynieść piękne fotki. Coraz lepiej mi to idzie.


Wracamy znów do bazy na lunch i odpoczywamy, bo jest za gorąco na jakiekolwiek wyprawy. Nie można nic robić tak się pocę, udaje się więc na drzemkę. Spotykamy się dopiero o 15-ej.
    Wracamy na łódkę. Trochę później, bo musieliśmy przeczekać godzinny deszcz. Wreszcie spotykamy trochę więcej życia. Pojawiają się kajmany,


wiele ciekawych ptaków i na końcu kapibara.
    Po powrocie spakowałem się , bo jutro przenoszę się do nowego miejsca. Oczywiście obiad. Powrót do pokoju jest zawsze ciekawy. Od miejsca w którym jemy do mojego domku jest spory kawałek i trzeba wracać z latarką a tu zawsze się coś porusza. Z kimś może byłoby trochę łatwiej, ale jak się jest samemu i słyszy się tu po lewej i prawej stronie hałasy i dziwne odgłosy, to jest trochę nerwowo. Świecę więc po tej dżungli i mam nadzieję, że nie pojawi mi się jakaś kobieta-wąż. Nawet przebranie się w piżamę lub inne ciuchy jest nerwowe, bo za każdym razem zaglądam w każda nogawkę i rękaw, czy tam coś nie siedzi.

     15 Październik

    Już spakowany, po śniadaniu, decyduję się jeszcze raz na rzekę. Spodobało mi się. Jest spokojnie. Wszędzie ptaki i ta dżungla wokół nas.




Dobrze zapamiętałem ten zapach. Coś pomieszanego z wilgocią a zarazem świeżością, wymieszane ze słodkawym zapachem. Jedna rzecz mnie ciekawi. Każdego poranka, wstając rano, jestem trochę odurzony, jak po piciu, jak bym miał zawroty głowy. Myślę, że to może być wpływ bardzo dużej ilości tlenu? Nie mam pojęcia, ale czuję się tak każdego dnia.
    O dziesiątej zwijamy się z hotelu i wyruszmy w drogę na lotnisko. Pierwsze półtorej godziny jedziemy po drogach z ubitego żółto – czerwonego piasku. Kierowca jedzie szybko. Pod koniec myślę, że wątroba i nerki zamieniły się miejscami.  Okolice są bardzo biedne. Tylko kilka dróg jest tu asfaltowych, reszta to piach. Kurz pokrywa samochody i ludzi. Wszędzie leżą śmieci. Najładniejszy domek tutaj, to najbrzydszy w Golinie. A jeżeli jest ktoś bogatszy i ma ładniejszy dom, to natychmiast pełny, murowany mur od 2.5 do 3 metrów wysoki. W okolicy miasteczka Alta Floresta, pojawia się setki motorynek, skuterów i motorów.
    Przed wylotem zatrzymujemy się w Brazylijskiej restauracji. Próbuję mnóstwo różnych dan, nie pytając się nawet co to jest. Nie chcę psuć sobie smaku dowiadując się że jem jakieś robaki. Mam nadzieję, że się nie rozchoruję. Na wszelki wypadek zalewam to piwem.
    Lotnisko. Wchodzę do malutkiego budynku. Pięciu ludzi w obsłudze i ja, jedyny klient. To lubię. Całe lotnisko dla mnie. Oczywiście w kolejce nie stałem długo. Została mi godzina do odlotu. Pożegnałem się z moim przewodnikiem i wszedłem do środka. Przed samym odlotem, trochę się wypełniło. Lot był krótki, bo tylko 1.5 godziny. Tam też moja walizka wyszła pierwsza i szybko spotykam się z moim następnym przewodnikiem.
    Najpierw przejeżdżamy przez Cuiaba. Znowu strasznie brudno. Za 6 miesięcy mają się odbyć tu niektóre z meczy w Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Nic nie jest skończone. Nie ma dróg, stadion nie wybudowany. Dużo gorzej niż w Polsce. Później, już za miastem nasza droga ma tysiące (nie przesadzam) dziur. Są przeciętnie co 1 metr i nieraz bardzo głębokie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Tak przez dwie godziny. No ale zaraz potem czeka mnie miła niespodzianka. Wjeżdżamy w polne, piaskowe drogi i tutaj natychmiast raj na ziemi ze zwierzętami. Ptaki, orły, sępy, jastrzębie, bociany, małe ptaszki.


Nawet lis przechodzi drogę. Dojeżdżamy do dużego stawu, wokół którego leży setki kajmanów.
 Ptaki łowią ryby, żaby a kajmany ryby i ptaki. Tu się wszystko rusza. Wychodzę na zewnątrz i podchodzę bliżej. Przewodnik daje mi radę na przyszłość, że gdyby kajman rzucił się za mną w pościg to zawsze trzeba uciekać zygzakiem. One nie potrwają się wyginać i muszą bardzo zwalniać, żeby robić zwroty a biegnąc prosto nie mam szans.
    Ściemnia się szybko, widoczność coraz gorsza, ale szkoda mi odchodzić. Już po 18-tej, jadąc na światłach, wjeżdżamy prawie na rozciągniętego kajmana. Dokładnie na środku drogi.


Skubany nie chciał się ruszyć. Musieliśmy prawie go przejechać, żeby nam ustąpił. Mam wreszcie swoje zwierzęta.
    Dojeżdżamy już w pełnej ciemności do Rio Claro Lodge. Jest 19-ta. Dostaję pokój i też mile zaskoczony, bo znów nic pięknego, ale całkiem w porządku. Duże łóżko na 5 osób, przestronna łazienka, prąd amerykański 110 Volt. Mogę naładować szybko cały mój sprzęt. Obiad też smaczny i mają nawet Heinekena! Zadowolony, szykuję się do spania. Jutro mamy dwie wyprawy w okolice. Pierwsza pieszo, druga na łodzi. Po południu jedziemy dalej do krainy Jaguarów.