Mieszkają oni jednak na samej północy Namibii i nie jestem w stanie tam dojechać. Znajdujemy jednak wioskę mieszkających tubylców tych terenów. Chociaż żyją w bardzo prymitywnych warunkach, znają już wartość pieniądza. Korzystają też z tego i ułatwiają sobie życie kupując w pobliskich miasteczkach produkty żywnościowe. Spacerując po wiosce, zauważyć można butelkę ketchupu, worek z mąką, zamiast naszyjnika z korali na sznureczku wiszą klucze, etc.
Żeby więc tam się dostać, musimy wręczyć im trochę banknotów. Pozwalają nam też robić zdjęcia. Centrum wioski to ogrodzenie dla zwierząt a wokół pojedyńcze domki. Domki są proste. Zbudowane z gliny, gałęzi i trzciny. Jedno pomieszczenie zastępuje kuchnię i sypialnię.
Dla nas oczywiście to przerażające, ale oni musieli coś wymyśleć z powodu braku wody. Ciekaw jestem jak one smarują się w prywatnych częściach? A może raczej nie. Gotowanie jak widać na zdjęciach z produktów naszej cywilizacji. To jakaś mąka z kukurydzy? Nie mają wymyślnego jadłospisu. Chyba, że mężczyźni coś upolują.
Nie jest to najzdrowsze jedzenie i chociaż im się nie przelewa, wiele kobiet jest bardzo otyłych.
W środku domku, jedna z nich pozuje mi w czymś zrobionym ze skóry antylopy, co ma być ich ozdobą w ważniejsze dni.
A inna, która jest w ciąży, staje pod drzewem.
W pobliżu wioski stoi budynek, który jest ich szkołą. Tam gram w piłkę z jednym z dzieciaków.
Opuszczamy to miejsce pod dużym wrażeniem. Mieszkając w Nowym Jorku, trudno wyobrazić sobie, że inni żyją jeszcze w takich warunkach.
Przy drodze spotykamy grupkę siedzących ludzi, czekających na transport. Jedna z dziewczyn uśmiecha się i wypycham Mariana, żeby sobie zrobił zdjęcie z tutejszą dziewczyną.
Zbliżamy się coraz bardziej do ostatniego celu naszej podróży, Etosha Park.
Jest to jedyny narodowy park w tym kraju w którym można skorzystać z safari. Znajduje się on wokół wyschniętego jeziora (miliony lat temu). W tej chwili jest to patelnia soli, jak to tu nazywają.