Wednesday, March 18, 2015

Niedziela 8 Marca – ciąg dalszy


    

    Dobijamy do Agry. Sytuacja ruchu drogowego jest jeszcze gorsza niż w Delhi. Trudno się nieraz przebić przez tłumy motocykli i tuk-tuków.
     Podjeżdżamy do nowego hotelu.


 

Zostawiamy walizki i natychmiast wyruszamy na zwiedzanie.
Pierwszy przystanek – Taj Mahal. 




Nie chcee tutaj robić lekcji przy każdym obiekcie, ale historia tego budynku – mauzoleum jest ciekawa. Zbudowany jest z białego marmuru. Widać dużo kolorowych wzorów.  Wygląda jak malunki ale tak nie jest. Każdy listek, kwiat który widać to tysiące kamieni szlachetnych i półszlachetnych. Z tą techniką poznaliśmy się później wchodząc do fabryczki, gdzie tworzono takie dzieła w ceramice, szkatułkach, dzbanach, etc. Najpierw malowane są wzory liści, kwiatów. Później, w miejscach tych wzorów, marmur jest żłobiony na odpowiednią głębokość. Z kamieni szlachetnych wycinane są mikroskopijnej wielkości detale i wklejane w te miejsca. Później wszystko szlifowane i wyrównywane. Efekt jest. Widać to na tych „płotach” chroniących groby.


 
W 1631 roku Mumtaz Mahal, żona panującego wówczas cesarza, zmarła przy porodzie czternastego dziecka. Miała wtedy 38 lat. Przed śmiercią, cesarz przyrzekł jej spełnić trzy życzenia. Nigdy się nie ożenić (tak się stało, ale miał wiele konkubin. To po co komu żona?). Zbudować jej budynek, który będzie ją upamiętniał po śmierci i zaopiekować się dziećmi.  Budowa tego mauzoleum trwała 22 lata i pracowało tam 25 tysięcy robotników.  Prawdopodobnie kosztowało to kraj olbrzymie pieniądze i doprowadziło do kłopotów finansowych. Widocznie miłość do dzieci była kiepsko przekazana, bo pod koniec panowania, synowie zaczęli walczyć o władzę i wygrał ją trzeci z synów Mumtaz Mahal. Natychmiast po przejęciu władzy, wsadził ojca do odosobnionego pomieszczenia z którego można było patrzeć na mauzoleum Taj Mahal. Tam spędził on ostatnie 8 lat swojego życia. Przyglądając się grobowcowi swojej żony, zmarł w 1666 roku.
     Pierwszy raz idziemy ulicami, żeby dostać się do muzeum. Brakuje nam treningu w tym szaleństwie i przechodzenie przez ruchliwe drogi jest pewnego rodzaju wyzwaniem. Żyć albo nie żyć, o to jest pytanie.
Jesteśmy wcześniej, więc podobno jest mniej ludzi. Nie radzę w takim przypadku zwiedzać tego miejsca  w sobotę po południu. Tłumy są wszędzie.

 

Ciekawostka. Wszędzie gdzie bywaliśmy, kobiety w odróżnieniu od mężczyzn, zawsze wyglądają dobrze. A to dzięki ich kolorowych i bardzo ładnych strojów.




Na szczęście tereny tego miejsca są olbrzymie, więc wszyscy mają się gdzie zmieścić. Gorzej jak chcemy dostać się do środka. Stoi olbrzymia kolejka.


 Tutaj, podobnie jak w innych miejscach w których byłem, dobrze jest mieć prywatnego przewodnika. Mają oni wyrobione dojścia i omijamy całą kolejkę. Wchodzimy osobnym wejściem.
      W środku to już inna sprawa. Dwa grobowce umieszczone są w dużej sali i ogrodzone piękną granitową, rzeźbioną ścianką.


Tłum obchodzi to wokół. Ludzie wchodzą na siebie i ciągle ktoś mnie przepycha. Nie jest to przyjemne. Robię więc zdjęcia i próbuję się wydostać. Im dalej tym gorzej. Na samym końcu to już męka. Ktoś trzymał ręce na moich plecach i pchał mnie do przodu. Ja koncentrowałem się na trzymaniu mojej torby z aparatami. Obawiając się, że ktoś może mi je ukraść. Kiedy się wydostałem, okazało się że straciliśmy po drodze Mariana. Wyszedł dopiero po 10 minutach.



Robiąc cały czas zdjęcia, wychodzimy z tego miejsca i udajemy się do umieszczonego obok Czerwonego Fortu.
    Jest to pałac królewski, który zbudowany był przed Taj Mahal w roku 1565-tym.  Powstał z czerwonego piaskowca. Jest potężny i rozległy.





 
Spacerujemy po tym pięknym zamku przez dłuższy czas. Odwiedzamy także miejsce, w którym zamknięty był władca, który zbudował Taj Mahal.
    Robi się późno i czas wracać do hotelu.  Zanim jednak tam się udajemy, stajemy w miejscu o którym wspominałem. Akbar International. Tu jest sklep i produkcja tych wyrobów z marmuru.

 
    Oglądamy artystów wykonujących te żmudne prace. A później przechodzimy się po sklepie przyglądając się ich efektom.



 
      Przed budynkiem leżą leniwe psy.


 Tutaj oprócz świętych krów, można spotkać wszędzie tysiące psów. A kota widzieliśmy tylko jednego.
  Jesteśmy już bardzo głodni. W hotelu lecimy prosto do restauracji.

 
Kiedy przysiadamy się do stołu, kelner zakłada nam fartuszki.


 Marian się śmieje, uważając, że robią to na wypadek, gdyby klienci zaczęli wymiotować. Zamawiamy danie, które złożone jest z próbek indyjskich rarytasów. Zaczynamy oczywiście od hinduskiego piwa.
    Podają nam główne danie. Od samego początku pękam ze śmiechu. Marian robi się czerwony. Kapie z niego pot. Wygląda jak wulkan, który ma za chwile wybuchnąć. Jedzenie jest bardzo pikantne. Podchodzi kelner i pyta się czy nam coś jeszcze podać. Mówię, że tak. Gaśnicę strażacką.
    Jedzenie bardzo smaczne ale „troszeczkę” za ostre. Kelner znów wraca i pyta się czy chcemy jakiś deser. Oczywiście i on się pyta jaki rodzaj. Odpowiadam, że nie ważne jaki. Ważne żeby był taki pikantny jak obiad. Przepraszał i powiedział, że mają tylko słodkie, więc powiedziałem że w takim wypadku rezygnujemy.
     Powrót do pokoju i natychmiast do łóżka. Jutro musimy wstać o 6 rano.