Ponownie wczesna
pobudka, bo o 6:30 – ci. Marian się dalej szykuje a ja wychodzę na papierosa. Przyglądam
się pracownikom hotelu. Jeden chodzi na boso w górę i w dół trawników i nie
wiadomo po co. Wreszcie podniósł jakiś śmieć, przeniósł i położył na stole przy
basenie, obok stojących od wczoraj pustych butelek piwa. Widać że to inny świat.
Niby wszystko tu gra ale coś nie tak. Większość pracuje tu bardzo wolno. Można zauważyć,
że zamiast jednego człowieka, zatrudniają kilku na tą samą pozycję. I tak im
prawie nic nie płacą. Więc wszyscy pracują bardzo wolno. W innym hotelu
widziałem trzech chłopaków zmiatających olbrzymi trawnik z kwiatów, które opadły
z drzew. U nas przyszedł by jeden z dmuchawą i byłoby czysto w ciągu 5 minut a
tu trzech ludzi ma zatrudnienie na cały dzień. I jak zamiotą to nowe spadną.
W naszym hotelu
na każdym stopniu schodów siedzą figurki aniołków. Mają oderwane skrzydła. Nie mogliśmy
się domyśleć dlaczego. Teraz zrozumiałem. Gdyby zostawili skrzydła, to trudno
byłoby je ustawić przy kolumnie lub ścianach. Nie zadbali jednak o detale.
Można by np. ładnie odciąć i wyszlifować. Nie po prostu urwali i zostawili
wystające śruby.
Idziemy na śniadanie.
Pierwsze nie bardzo zadawalające. Trudno jest wybrać coś do zjedzenia. Wcinamy więc chleb
z dżemem.
Wreszcie
wyruszamy. Mamy przed sobą 4 godziny jazdy. Jest to podróż niespodzianek i
niesamowitych przeżyć. Mijamy dziesiątki miasteczek. W każdym coś się dzieje.
Poznajemy życie tych ludzi od innej strony. Nie to co pokazują agencje turystyczne
czy filmy reklamowe.
Z przodu
samochodu zauważam grupkę idących ludzi. Ten prowadzący jest całkowicie nago.
To Guru – przywódca duchowy. Podobno nigdy, nawet w najzimniejsze dni, nie
zakłada na siebie najmniejszego kawałka materiału. Za nim mała grupka jego wyznawców.
Innym razem na środku
drogi stoi słoń i grupa przystrojonych hindusów. Zatrzymujemy się i robimy
zdjęcia. Oczywiście każdy taki przystanek, kosztuje kilka dolarów. Wtedy
spokojnie można zrobić fotki. Słoń wyuczony i kładzie swoją trąbę na naszych głowach.
Daje mu kilka owoców i ruszamy dalej.
Przy drodze w
miasteczku, stoją szeregami małe stragany, szopki. Można tu kupić wszystko.
Nieraz organizowane są rodzajami sprzedawanych towarów. Cała ulica z owocami. W
innym miejscu –fryzjerzy. Jeden przy drugim. Następnie mechanicy. Przy ich
„zakładach” leżą różne części zamienne i używane opony. Gorsze od tych, które
tu wyrzucamy na śmieci.
Przebijamy się
ponownie przez drogi zapchane Tuk-Tukami. Autobusy jeżdżą prosto i szybko.
Wszyscy inni uciekają z drogi. Wszędzie leżące
i spacerujące krowy.
Następna ciekawa
atrakcja to wesela albo raczej przygotowania do nich. Jest to podobno sezon na śluby.
A odbywają się każdego dnia a nie tak jak u nas w weekendy. Mijamy pełno miejsc
udekorowanych łańcuchami i świecidełkami, podobnymi do naszych świątecznych na choinkę. Stoi wiele przygotowanych na weselny orszak
rikszy. Te obite są srebrnymi i złotymi blachami. Natomiast samochody owinięte są
sznurami kwiatów.
Często mijamy ręczne
pompy wodne. Tam można spotkać tych co przychodzą po wodę, ale także piorących bieliznę
lub biorących kąpiel.
Większe prania,
odbywają się przy rzekach. Takie, jak ja pamiętam z dzieciństwa w Golinie. Suszone
to wszystko jest na pobliskich trawach.
Tak mieszkają
Tutejszy Maharadża
Ilu ludzi może wejść w tutejszego Tuk-tuka? Więcej niż w nasz samochód.
Wiejska dyskoteka.