Tuesday, August 28, 2018

Zaczynamy wakacje w Boliwii

Piątek 17 Sierpnia.

    Przelot odbył się bez żadnych problemów, chociaż trochę długi. Najpierw 11 godzin do Santiago, Chile. Dwie godziny na lotnisku i trzy w samolocie do La Paz. Najważniejsze, że tym razem nie zgubili walizek. Jedynym nieprzyjemnym incydentem było zabranie nam masła z orzechów, które Elaine zabrała ze sobą. Ponieważ może jeść  bardzo mało produktów z powodu alergicznych reakcji, baliśmy się że mogą być trudności ze znalezieniem czegoś na pustkowiach w Boliwii. 
    Pierwsze doświadczenie po lądowaniu, to małe zawroty głowy i trudności z oddychaniem. Jesteśmy na wysokości około 4000 metrów nad poziomem morza. La Paz jest trochę niżej, bo 3600 metrów. Trudno sobie to wyobrazić numerami, więc zrobiłem mały rysunek, który lepiej pokazuje gdzie jesteśmy.



      Do centrum jedziemy dość długo. Okazuje się, że dzisiaj jest święto Flagi Narodowej i akurat przed naszym hotelem mają jakąś paradę. Zatrzymujemy się kilka ulic od niego i musimy tam dociągnąć walizki. Z zewnątrz, hotel wygląda ubogo ale wewnątrz jest już inaczej. Bardzo ładny i wygodny pokój. 
Ale już na zewnątrz jest inaczj. Taki mamy widok z okna.


Nawet sie nie rozpakowujemy, tylko wychodzimy na zewnątrz. Najpierw na taras na trzecim piętrze, gdzie pijemy kawę. 



     Dziewczyny zostają tam na relaks, ja idę na główny plac, gdzie kończy się parada. Zaskakuje mnie różnorodność ludzi tutaj się znajdujących. To tak jakby u nas kręcili się ludzie w garniturach, obok młodzi ubrani na sportowo, inni w strojach krakowskich, góralskich i biedni w podartych ubraniach. Ogólnie jednak, wszystko wygląda bardzo biednie, może oprócz kręcących się wszędzie turystów.
    Dla mnie oczywiście, najciekawsi są orginalni mieszkańcy, pochodzenia indiańskiego od Inków i innych plemion. Mężczyzn ubranych w tradycyjne stroje trudno znaleźć ale kobiet jest mnóstwo. Zabawnym obiektem, który przejęty został od Anglików jest kapelusz, melonik, który noszą kobiety. Ciekawostką jest, że jeśli jest on przechylony lekko na bok, to znaczy, że kobieta jest panną. Jeśli na czubku głowy, to mężatka. Chociaż w La Paz, kobiety noszą różne inne kapelusze i nakrycia głowy. Te meloniki to bardzo tradycyjne. Wszystkie wyglądają bardzo grubo. Dużo z nich jest, ale powodem jest także bardzo dużo warstw spódnic i ubrań. Te tradycyjnie ubrane kobiety nazywane są Cholitas. 


Chyba tak samo po polsku, bo Cholo to nazwa potomków Indian zmieszanych z rasą hiszpańską. Przykro tak pisać, ale 95 procent z nich nie grzeszy urodą.
  Duża część tubylców jest tu z powodu zarobków i handlu. Inni zajmują się żebraniem. Handel przypomina mi trochę stare czasy z dzieciństwa. Typowe targowisko. Można dostać kogucika na patyku. Tylko kogucika zastępują ich zwierzęta. Wielu sprzedawających lody, przeróżne napoje i soki z owoców. Gotowane są różne potrawy. Wszyscy mają swoje budki, stragany, lub po prostu koc na chodnikach. Trudno jest spacerować.





       Wracam do pokoju, gdzie dziewczyny się rozpakowują. Nie tracimy czasu i przewodnik zabiera nas na spacer po mieście. Pierwsze odwiedzone miejsce to ich główny plac, gdzie znajdują się budynki rządowe. Przechodzimy małymi ulicami i kilkanaście minut później jesteśmy na miejscu. W centrum dosłownie atakują nas gołębie. 



Karmimy je chwilę i wracamy do zwiedzania. Z przodu widać ładny budynek. Ratusz.


 Na szczycie jest zegar. 


Przyjrzyjcie się jemu a zauważycie, że chodzi w odwrotnym kierunku ale także cyfry są lustrzanym odbiciem naszego. Ich rząd prowadzony jest przez socjalistę, czyli lewicę. I zegar też chodzi jak on. Przewodnik mi tłumaczy, że jak rząd zmieni się na prawicowy (na co oni liczą) to zmienia się też zegar na normalny.
   Po drugiej stronie odbywa się zmiana warty przy budynku prezydenckim. Nawet po strojach tych żołnierzy widać, że to bardzo ubogi kraj. Wszystko jest troche biedne i skromne. Porównajcie sobie tą straż prezydenta ze strażą angielską przy pałacu królowej. Elaine robi sobie z nimi zdjęcie.
     

      Bierzemy taksówkę i dojeżdżamy do stacji kolejki liniowej. Miasto La Paz jest ulokowane w kotlinie. Większość budynków jest na  jej zboczach. Ponieważ drogi nie są zbyt szerokie i jazda po stromych ulicach jest trudna, zawsze są korki. Wymyślono więc i wprowadzono kolejki kablowe. Tak jak na nartach i zbudowane przez doświadczonych Austriaków. Jest ich wiele a każda linia ma inny kolor. 


To jest druga część naszej dzisiejszej wycieczki. Przelatujemy przez miasto w szybkim tempie, nie musząc martwić się o korki. Z naszego wagoniku, można  obejrzeć dokładnie całe miasto. 




Tutaj dowiaduję się następnej ciekawostki. Prawie wszystkie domy wyglądają na niewykończone. I są. Ale to z jednego powodu. Jak by je wytynkowali i pomalowali, to będą musieli płacić pełne podatki a tak nie płacą. To już trochę głupie, bo cudownie położone miasto wygląda na rozpadające się. Nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłoby być piękne, gdyby wszystkie domu były skończone i kolorowe. 
Przy zmianie kolejek, robimy sobie zdjęcia na jednym ze wzgórz La Paz. 



      Na zakończenie spacer do hotelu. Ponownie przez ich wąskie uliczki. Wszystko jest ciekawe. Nawet ich linie elektryczne. Trochę przypominają te w Indiach. Jak w tym wszystkim może połapać się elektryk? Nie mam pojęcia. 


      Kończy się nasz dzień. Jesteśmy zmęczeni lotem i spacerem. Jemy obiad w pobliżu hotelu i wracamy do pokoju na odpoczynek.
    Ja mam jednak za dużo energii i wychodzę w nocy na rynek. Zapełniony ludźmi. Na środku śpiewa niewidomy chłopak. Ma piękny głos i ładnie śpiewa. To jednak można zobaczyć później na filmie.


No comments:

Post a Comment