Wczoraj obejrzałem komedię polską (nie
pierwszy raz) „Nic śmiesznego”. Jest tam
jedna scena (u dentysty), która przypomniała mi wydarzenie, które zostało mi
dokładnie w pamięci. Ponieważ po ostatnich wpisach, moja siostra wyrzuciła mi że
sobie nieźle ponarzekałem, dzisiaj bez narzekania a jeżeli to trochę innego
stylu.
Wszyscy w moim wieku, pamiętają czasy
wymyślnej techniki dentystycznej czasów komunizmu. Każdy z nas przeżył
wielokrotnie horror takich spotkań.
Wiosna, rok 1979. Każdy z nas próbował
wtedy wyjechać na zachód do pracy. Nawet wyjazd na kilka miesięcy, podczas
wakacji letnich, pozwalał nam zarobić duże pieniądze. Udało mi się dostać
paszport i wizę do Niemiec Zachodnich. Nie wiedziało się czy uda się załatwić jakąś
pracę, ale ryzyko się opłacało. Niestety
miałem pecha. Dwa tygodnie przed wyjazdem zaczął mnie okropnie dokuczać ból zęba.
Sama myśl udania się do dentysty przerażała. Nie mogłem sobie jednak pozwolić
na zignorowanie tego i wyjazdu w takim stanie. Umówiłem się więc na wizytę.
Samo wyczekiwanie w poczekalni było już przygodą.
Wszyscy mieli takie przerażone oczy. Pamiętacie jak nieraz ludzie w ostatniej
chwili rezygnowali z wejścia do gabinetu i stwierdzali, że przyjdą w innym
terminie? Tam zawsze powinna grać muzyka z filmów „Szczeki”, „Omen”.
Im bliżej, tym straszniej. Do
kulminacji dochodziło, kiedy sadzali Cię w fotelu. Wtedy nie było odwrotu.
Tym razem trafiła mi się kobieta. Wrzuciła
mnie w krzesło. Po pytaniu z jakim zębem mam problem, przerażony odpowiedziałem,
ze dolna szóstka. Wyciągnęła jeden z przyrządów tortur, długi, cieniutki
szpikulec i zaczęła wbijać mi go w ząb.
Pamiętam jak dziś te chwile.
Spocone ręce łapiące się kurczowo oparć fotela. Ciało nasze kurczyło się,
wciskając się w fotel. Piekielny ból. I wtedy włączyła się ta cholerna
wiertarka. Ci co znają tylko najnowsze dentystyczne przyrządy, których prawie
nie słychać przy pracy, nie mają pojęcia jak brzmiały te stare. Te wiertła mogłyby
przewiercić się przez czołg.
Zastrzyk który mi dała przed
tym, musiał być z wody i cukru, bo rzucało mnie fotelu. Na szczęście nie trwało
to długo. Popatrzyła w otwartą gębę i stwierdziła, że nic nie da się naprawić.
Trzeba wyrwać. Nie było to takie
nienormalne, po w tych czasach, ludzie wyrywali zęby codzienna. Wszyscy tak się
bali, że doprowadzali zęby do ruiny i jedynym wyjściem było ich usunięcie.
Teraz dorwała się z zadowoleniem (myślę,
ze każdy dentysta z tamtych czasów musiał być sadystą) do obcęgów. Złapała w
nie mój bolący ząb i zaczęła z nim wojnę. Szarpała w lewo i w prawo, ale ząb
się nie chciał poddać. Nie wiem jak długo to trwało, bo głowa mi pękała z bólu.
Na koniec wlazła mi częściowo na kolana i zawisła na tych kleszczach. Wreszcie coś
pękło i zadowolona wyciągnęła mój ząb. Zakrwawiony, ośliniony (nie było wtedy żadnych
rurek, które wysysaly płyny z jamy ustnej), z trudem łapiąc oddech, połykałem
to co wpadało mi do gardła.
Najważniejsze, że wszystko
skończone. Przynajmniej tak myślałem.
Wróciłem do domu. Twarz wyglądała
jak olbrzymia gruszka, obżarta z jednej strony. Cały dzień w bólu, ale tego się
spodziewałem. Na drugi dzień zjadłem śniadanie z tabletek z krzyżykiem i przeleżałem
dzień w łóżku. Ból nie mijał. Trzeci dzień i to samo. Byłem głodny ale jeść nie
mogłem. Nie potrafiłem poruszać szczęką. Wieśka, podawała mi drobniutkie
kawałeczki chleba, których nie musiałem gryźć, tylko połykałem. Zostało kilka
dni do wyjazdu ale nic się nie poprawiało. Musiałem wrócić do mojej oprawczyni.
Nawet nie zdziwiona, kazała mi otworzyć usta. Muszę otworzyć ranę, powiedziała
i nożem nacięła mi miejsce po zębie. Po pewnym czasie wyjęła stamtąd kawałek kości.
Wytłumaczyła, że został tam kawałek
zęba i już jest wszystko w porządku.
Niestety, ból, chociaż już
mniejszy dalej nie mijał.
Trudno, wyjeżdżam do Niemiec w takim
stanie. Szybko znalazłem mieszkanie. Kilka dni później nie wytrzymałem swoich
cierpień. Wszystko mi było jedno. Myślałem tylko, że to musi się skończyć. Wziąłem
nóź i w łazience przy lustrze, rozciąłem sobie jeszcze raz miejsce po zębie. Grzebałem
tym nożem w ranie i wyczułem coś twardego, co się rusza. Po chwili udało mi się
wyciągnąć dwa kawałki kości. Nawet nie mając żadnej wiedzy medycznej,
wiedziałem, że to nie są szczątki zęba. Długie, płaskie. Przy tych całych
wygibasach, tańcach, które urządzała wyrywając mi ząb, pokruszyła mi szczękę i
to jej części wyciągnąłem. Prawdopodobnie, przy drugiej wizycie wiedziała o tym, ale nie
przyznała się do tego, tylko stwierdziła, że to był kawałek zęba. Już od
następnego dnia czułem się lepiej i wszystko się szybko zagoiło.
Nigdy więcej nie poszedłem do polskiego
dentysty. Kiedy dobiłem do Stanów Zjednoczonych, musiałem to nadrobić i przez
rok byłem jego najlepszym klientem.
W tym zawodzie taki widok to nie nowość. Bycie dentystom nie jest łatwe. Trzeba to lubić :) Ja to <a href="http://pabdent.pl/
ReplyDelete>dentysta zgierz</a>
Strach chodzic do dentystów, jednak jest to oczywiście koniecznością.
ReplyDeletezależy jaki dentysta, jakość usług na przestrzenie lat znacznie się poprawiła
ReplyDeleteZ tego blogu każdy dowie się bardzo dużo. Sam na tym blogu przeczytałem kilka artykułów.
ReplyDeleteDziekuje.
DeleteAby uniknąć konieczności usuwania zepsutego zęba, najważniejsze jest regularne odwiedzanie gabinetów stomatologicznych. Nieleczona próchnica może szybko doprowadzić do poważniejszych problemów.
ReplyDeletehttp://www.allecoudent.pl/