Środa 13 Czerwiec 2012
Codzienność nie zawsze jest bardzo interesująca, trudno więc znaleźć temat o wydarzeniach zwykłego dnia. Żeby utrzymać ciągłość tej strony, zdecydowałem, że nieraz dodam coś odmiennego. Może będą to moje opinie o sytuacji w ameryce, albo wspomnienia z przeszłości. Mógłbym też Wam opisać na przykład jak poszedłem do sklepu i kupiłem chleb i mleko, ale jest to zbyt prywatne.
Wrócę dziś do dawnych czasów. Przypomnę Wam, jakie miałem przeżycia z murzynami, których bardzo lubiłem w momencie wyjazdu z polski. Przecież socjalizm uczył nas kochać tych wszystkich, którzy męczeni są przez zachodni brudny kapitalizm. I tak w podstawówce czytaliśmy wiele lat wierszyki o murzynku Bambo. Później wyświetlano nam amerykańskie filmy o biednych czarnych. Na przykład „Korzenie”. Tak zawsze działała propaganda komunistyczna. W gruncie rzeczy nie kłamali. Pokazywali jednak tylko jedną stronę medalu. Nie dochodziły do nas filmy o tym, że oni tez żyją dobrze, ale tylko te jak ich niesprawiedliwie traktowano. Po przyjeździe do Stanów, szybko poznaliśmy prawdę. Tak jak w każdej grupie społecznej są ci dobrzy i źli. Niestety ta gorsza grupa była większością i przez wiele lat trzeba było się trzymać od nich z daleka. Dodam, że obecnie mam wielu znajomych i pracowników tej rasy i są wspaniałymi ludźmi.
W tamtych czasach „czarna koalicja” dobrze dawała nam się we znaki. Są to zorganizowane grupy, w których jednostki żyją na pracy innych. Prosta rzecz. Wprowadzają swoich ludzi do pracy na budowach. Którzy mają płacone tak jak wszyscy inni ze związków zawodowych. Różnica jest tylko taka, że zobowiązani są oddać 20% swoich zarobków swoim przywódcom. Im więcej ludzi na budowach, tym lepiej im się powodzi. Muszę jeszcze dodać, że 90% z tych wszystkich, jakich kiedykolwiek przyjąłem nie nadawała się do pracy. Albo mieli dwie lewe ręce, albo leniwi. Wielu wcale nie próbowało udawać, że pracują. Wiedzieli, że chroniła ich siła tych grup. Wszyscy się ich bali i nic nie można było im zrobić. Byli nietykalni, tak jak za dawnych czasów Al Capone. W latach osiemdziesiątych, policja trzymała się od tego z daleka. Wszystko było tłumaczone równouprawnieniem. Przecież czarni też muszą mieć prace. Nikt się nie przejmował się faktem, że są oni wykorzystywani przez kilku.
Pamiętam dzień, w którym pracowałem dla firmy Edanwald. Było to centrum Harlemu. Przebudowywaliśmy 125-ą ulicę. W miejscu naszej pracy pojawił się żółty autobus. Wyszło z niego przynajmniej 20 czarnych. Ja patrzyłem na to z drugiego końca budowy. Zaczęła się jakaś awantura między nimi a naszymi kierownikami budowy. Pierwsze, co zauważyłem, to wielka ucieczka pracowników. Każdy biegł w inna stronę. Ja byłem w bezpiecznej odległości. Ludzie z autobusu zaczęli ich gonić i widać, że mieli pistolety. Słychać było strzały. Po prawej stronie stały nasze kontenery, które używamy do przechowywania narzędzi i rożnych materiałów. Jeden z robotników otworzył drzwi i wbiegł do środka. Kilku wpadło za nim i zatrzasnęło drzwi. Resztę tej historii znam z opowiadań moich ludzi. Do kontenera podbiegł mój kolega inżynier, Paul. Zaczął walić pięściami w drzwi żeby mu otworzyli. Ale tamci nie mieli takiego zamiaru. Podobno krzyczał, że ich wszystkich wyrzuci z pracy. To też nie pomogło. Po chwili zrezygnował i schował się za nimi. Wszystko to trwało tylko kilka minut. Chodziło więcej o nastraszenie niż jakiś konkretny atak. Podziałało, bo przez wiele miesięcy próbowaliśmy omijać nawet najmniejszy z nimi konflikt.
Jedno z najgorszych doświadczeń z koalicją miałem na mojej pierwszej budowie z firmą Tully. Walczyły tam dwie frakcje. Każda z nich chciała żebym zatrudnił ich ludzi. Walczyli nie tylko ze mną, ale także miedzy sobą. Było to prawdziwe błędne koło. Na początku budowy, przyjąłem jednego z grupy, która „się mną opiekowała”. To znaczy tak twierdzili. Przyjmij naszego człowieka, to my zagwarantujemy Wam bezpieczeństwo z innymi koalicjami. Po kilku tygodniach zjawiła się druga grupa. Musisz przyjąć naszego człowieka – rozkazali. Zgodziłem się bez walki, tylko zaznaczyłem, że z powodu wielkości budowy (była stosunkowo mała), muszę zwolnić tego z innej grupy. Oczywiście się z tym zgodzili. Następnego dnia wrócili Ci pierwsi z pytaniem, czemu zwolniłem ich robotnika. Spokojnie wytłumaczyłem, że nie miałem wyboru. Tamci mnie zastraszyli. Przyrzekli mi: To się więcej nie zdarzy. I znów wymianka. Przyjąłem tego wyrzuconego a wyrzuciłem tego wczorajszego. Umówiliśmy się, że w momencie pojawienia się drugiej grupy, natychmiast do nich zadzwonię. Spokojnie wytrwałem do końca dnia. Zjawili się następnego poranka. Zanim zaczęliśmy rozmawiać, zadzwoniłem do tych pierwszych. W kilkanaście minut, byliśmy wszyscy razem. Zaczęła się gwałtowna wymiana słów, po czym jeden z tych typów wyciągnął pistolet. W tym momencie zrozumiałem, że robi się gorąco. Powoli zaczęliśmy wycofywać się z placu. W pewnym momencie usłyszałem ostrzegawczy strzał z pistoletu. Dałem więc w długą. Nigdy bym nie pomyślał, że potrafię tak szybko biegać. Słyszałem, że ktoś biegnie za mną. Po kilku chwilach dostałem się na boisko szkole, które ogrodzone było wysoką siatką. Znalazłem się w pułapce. Jedyna droga odwrotu była z tej strony, z której przybiegłem, ale była ona zamknięta przez faceta z pistoletem, który w tym czasie też dobiegł do boiska. Nie namyślając się wiele skoczyłem na siatkę, próbując się wspiąć na górę. Niestety, nie było to łatwe. Oczka tej siatki były tak drobne, że trudno mi było znaleźć oparcie dla stóp. Zawisłem więc bezradnie około metra nad ziemią i nie mogłem się dalej wspiąć. Na czoło wystąpiły mi wielkie krople potu. Myślałem, że wybiła moja ostatnia godzina.
W tym momencie usłyszałem syreny policyjnych samochodów. Goniący mnie facet z pistoletem też je usłyszał i zawrócił. Kilka sekund później ulica była pusta. Moi ludzie zaczęli pomału wychodzić ze swoich kryjówek i wracać na plac budowy. Skrzyżowanie, na którym zdarzyła się ta strzelanina pokryte było łuskami kul. Policja przy każdej łusce ustawiała numerek i robiła zdjęcia. Wszyscy byliśmy bladzi i przerażeni. Rozluźniłem się dopiero trochę, kiedy podszedłem do naszego operatora maszyn. Siedział on wewnątrz swojej koparki, dokładnie po środku całej tej strzelaniny. Nie zdążył uciec, przeczekał więc tam całą akcję. Wyszedł z tego z życiem, ale niestety nerwy jego zawiodły i się zsikał.
Przez tydzień było spokojnie. Następnie zjawili się Ci główni i znów musiałem zatrudnić ich człowieka. Na tej budowie miałem jednak spokój do jej zakończenia. Później okazało się, że FBI pracowało już nad sprawą tych grup. To, co się stało, też było w kartotekach. Ale o tym może innym razem.
No comments:
Post a Comment