21 Wrzesień
Dzień jak zwykle zaczyna się od śniadania i wyprowadzki z hotelu. Posiłek jest inny, chiński. Dobrze że udało znaleźć się jajka, bo inaczej trzeba by było żuć jakiś ich szczaw, oczywiście z ryżem. Bo tak to wszystko wyglądało.
Kiedy czekaliśmy na samochód, zauważyłem na ścianach hotelu plakaty. Nie mam pojęcia co tam pisali, ale wszędzie policja lub wojsko z karabinami maszynowymi. Nie wygląda to na reklamy zapraszania na wycieczki.
Zresztą, chociaż z zewnątrz wszystko wygląda normalnie, widać że kraj jest kontrolowany przez totalitarny rząd. W sali jadalnej, włączona jest telewizja a tam obrady rządu. Przemawia prezydent, śpiewają hymn, wszyscy bez wyjątku klaszczą. Idealny rząd. Przypomina to nasze zjazdy Partii Komunistycznej. W hotelach telewizja ma wiele programów ale 90 procent to podobne do tego z jadłodalni, 8 procent to filmy dla dzieci i kilka programów filmowych i sport.
Druga rzecz która się rzuca w oczy to ilość zatrudnionych. Na każdej pozycji jest kilkakrotnie więcej pracowników niż u nas. Kelnerzy, sprzątaczki, obcinanie trawy... Wszędzie duże ilości pracowników. Ale jak ma się 1.4 miliarda ludzi to trzeba ich jakoś zatrudnić. Oczywiście wypłaty są także dzielone i zarabiają grosze.
Następny szokujący widok to budynki. U nas w centrum są wysokie i im dalej tym mniejsze a w końcu jednorodzinne. Tutaj gdziekolwiek się nie spojrzy to wysokie 20-30 piętrowe. I gdzie się nie spojrzy powstają nowe. Stoi takich 15-20, potem nic i następne 20. I tak w każdą stronę po horyzont.
Przejeżdżamy przez bramki z opłatami za autostradę. Tam siedzi sztywno wyprostowana dziewczyna. Pobiera pieniądze, podaje bilet i z wymuszonym uśmiechem podnosi lewą rekę, prawie jak w hitlerowskim pozdrowieniu tylko przy ciele i pochylając głowę dziękuje. I tak wszędzie. Przydało by się to u nas, zamiast pyskatych pracowników.
Parkujemy samochód. Wyznaczone jest tysiące miejsc. Nie jest to sezon, więc wiele pustych a tutaj i tak tysiące ludzi idzie na zwiedzanie.
Idziemy do grobu Cesarza. Może to nie prawda, bo miejsce gdzie on spoczywa jest pozostawione pod ziemią. Na razie nie mają zamiaru odkopywać tej części. Nie chcą zniszczyć tego co tam pozostało. Natomiast okryte są “grobowce” żołnierzy. Piszę w cudzysłowiu, bo chociaż orginalnie planowano pochownie żywcem jego armię, “dobry” cesarz zdecydował się na repliki. Artyści stworzyli więc Terra Cotta Warriors. Naturalnej wielkości rzeźby żołnierzy. Jest ich ponad 7000. Każda ma inną twarz. Każda jest osobnym dziełem. Kiedy je odkryto, były pokryte farbą ale kontakt z powietrzem szybko pozbawił je kolorów. Także przez lata, nastąpiło zapadnięcie drewnianych stropów i wszystko zostało zasypane ziemią i pokruszone na drobne kawałki. Tylko jeden z posągów przetrwał w całości. Jest to więc mozolna i trudna praca, składania wszystkiego w całóść.
Tak wyglądało to po wykopaniu i tak składa się całość.
Tych miejsc jest kilka ale największe to wykopalisko jeden. Teraz pokryte olbrzymim budyniem. Tutaj większa część jest już odrestaurowana. Wchodząc do budynku spotykamy armię ustawioną tak jak 210 lat przed naszą erą. Brakuje tylko kolorów.
Widoczny jest też brak detali, tak jak broni, uprzęży koni etc.
Ponieważ wszystko tu jest orginalne, nie dodawano tych detali, które niestety rozpadły się do stanu niemożliwego do odbudowania.
Wychodzimy z budynków pod wrażeniem. Ale też trochę głodni, więc idziemy na kawę i posiłek.
Cała nasza podróż jest jak w przyspieszonym tempie. Nie ma czasu na relaks i odpoczynek. Natychmiast lecimy na dworzec kolejowy, żeby dojechać do następnego miejsca docelowego.
Na dworcu trudno sie połapać w ich przepisach. Nikt nie mówi po angielsku. Jeżeli są jakieś napisy po angielsku to minimum, że dużo nie pomagają.
Wchodzimy na peron, ale natychmiast podchodzą do nas kontrolerzy i odsyłają z powrotem na poczekalnie. Tutaj wchodzi się kilka minut przed przyjazdem pociągu. Wreszcie nasz czas. Na peronie pociąg pocisk, dojeżdża co do minuty. Później przekonamy się, że wszędzie są idealnie punktualne. Wagony czyste, wygodne, nowoczesne. Szybkość niesamowita, bo przeciętnie od 250 do 350 kilometrów na godzinę. Niestety nie widzimy dużo na zewnątrz, bo ta trasa prowadzi przez góry, więc wykopali tunele. Obliczyłem że jechaliśmy w tunelu (z przerwami) więcej niż 400 kilometrów.
Następne olbrzymie miasto, Chengdu. Myślałem że to mniejsze miasto a tutaj mieszka 15 milionów ludzi. Odbiera nas tym razem dziewczyna, Lareina i zawozi do następnego hotelu. Już od początku widać różnicę kultur.
Lubią dłubać w nosie, mają nowe kible ale nie spłukują i rzucają papier na zewnątrz, przepychają się i wiele innych drobiazgów. Nie znaczy to że wszyscy tacy są ale wielu. Kible nie zawsze są nowoczesne.
Ostatnia część dnia to “przygoda”. Szukamy restauracji i obiadu. Przeważnie zamawiamy na instynkt. I niestety nie zawsze dobrze trafiamy. Ja jakoś wytrzymuję ale Marian ma problemy z jedzeniem pikantnych potraw. Chociaż i mnie przypalało.
Mam jak zwykle ubaw obserwując go jak się poci. Drugi problem to brak widelcy i musimy jeść ich pałeczkami. Ponownie problem dla Mariana.
Próbował wytłumaczyć Chińczykom że szuka widelca ale nie mieli pojęcia czego chce. Ja się juz nie wtrącałem tylko pękałem ze śmiechu, obserwując jego zmagania. Wreszcie pokazał jednej kelnerce, że chce jej gumkę do włosów. Kiedy ją dostał, obwinął pałeczki na ich końcu, włożył między nie kawałek papieru, powodując ich otwarcie na drugim końcu i stworzył coś w postaci pincety. Oglądała go już cała restauracja i nie tylko ja miałem ubaw. Na pewno teraz na ich internecie maja z tego filmi i całe Chiny mają ubaw jak biali jedzą pałeczkami. Ale on mógł zjeść obiad.
No comments:
Post a Comment