23 Wrzesień
Trochę męczące jest to przenoszenie z miejsca na miejsce. Możliwe dla takich co nie potrzebują dużo czasu przy dbaniu o swój wygląd. Moje dziewczyny muszą się zawsze wypakować, zapakować, praca nad makijażem, włosami. To by było dla nich trudne. Ja z Marianem nie mamy takich problemów. Ponownie znajdujemy się na lotnisku i przelot trwa 2 godziny. Przy wejściu stoją duże skrzynki i tam wszyscy wrzucają swoje zapalniczki. A Chińczycy palą papierosy, więc te skrzyneczki są pełne.
Natomiast przy wyjściu z lotniska stoją kobiety i sprzedają nowe. Wiedzą, że prawdziwy palacz, nie wytrzyma długo po locie i kupi u nich. Może mają układ z celnikami i sprzedają te zabrane?
Odbiera nas nowy przewodnik, ponownie dziewczyna, Samanta.
Wreszcie trochę inne Chiny. Więcej natury. Tereny są górzyste i na stokach widać plantacje herbat lub ryżu. Oni by mogli przeżyć na tych dwóch rzeczach. Dziwi mnie, że nie używają żadnych dodatków. Tak więc herbata to herbata. Nie potrzebny cukier, czy cytryna. Nawet się dziwią kiedy o to pytamy. Tak też z ryżem. Nie dodają np. soli.
Ponownie gorąco ale nie jest wilgotno więc przyjemnie. Dojeżdżamy do Ping An wioski. Tam w różnych miejscach, można zostawić cięższe walizki. Mamy wspinać się na jedną z gór. Zabieramy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Przygotowaliśmy się do tego poprzedniej nocy. Podjeżdżamy jeszcze kilka kilometrów i reszta to wspinaczka. Pod stokiem czekają tragarze. Wszyscy to okoliczni mieszkańcy. Wszyscy bardzo starzy i połowa to kobiety. Trochę mi dziwnie oddawać moją ciężką torbę jednej z nich. Wygląda na więcej niż 70 lat. Później dowiaduję się, że jest ma tyle lat co ja. Ale przewodniczka twierdzi, że jak byśmy nie pozwolili im nosić to nie mieli by zarobków a z tego żyją.
Wkłada nasze torby do kosza i zakłada go na plecy. Jest stromo i musimy wspiąć się bardzo wysoko. Kilka razy przystajemy na odpoczynek i robimy zdjęcia.
Część drogi wije się między domkami, sklepami.
Tutaj ponownie oglądać można ich medyczne produkty. Nie wiem czy to jedzą, piją ale wygląda makabrycznie. Na przykład te żmije.
Niektórzy wynajmują więcej niż kogoś do noszenia bagażu.
Na zboczach, zauważyć można strumyki wody. Jest to podstawa przy plantacji ryżu.
Wiadomo, że te rośliny sadzone są na tarasach wypełnionych wodą. My jesteśmy w czasie, kiedy ryż jest prawie gotowy do zbierania. Powoli zmienia zielony kolor na żółty.
W tych sklepikach dostać można także produkty żywnościowe. Mijam jeden z wędzonym specjalnie mięsem. To dzisiaj będę jadł na obiad.
Trochę przeraża mnie ich budownictwo. Jest to przecież mój zawód. Wiem co jest potrzebne, żeby zbudować dom na stoku. Nie widać tutaj żadnych inspektorów i później dowiaduję się, że nie ma też żadnych kontroli i przepisów. Czyli każdy buduje jak chce. Te domki stoją na cieńkich kolumnach i nie są łączone ze skałą. Jakaś poważna ulewa a wszystko to może spłynąć z wodą. Nie czuję się pewnie, stojąc na balkonie swojego pokoju. Jedyna pociecha, że nie pada deszcz. Ale widok jest wyjątkowy.
Dzisiaj tylko krótki spacer po wiosce i obiad w restauracji hotelu. Zamawiam to mięso które oglądaliśmy po drodze i oczywiście ryż. Tylko że u nich robią go w specjalny sposób. Kawałek bambusa przecinany jest wzdłuż, wypełniany ryżem, zamykany w tym bambusie i wkładany do pieca. Faktycznie smakuje dobrze. Dalej ryż ale ma dodatkowy aromat tego bambusa.
Idziemy spać i wiem że nie będzie to dobry wypoczynek. Łóżka są twarde jak byśmy spali na samych deskach. Może na nich śpimy.
No comments:
Post a Comment