Sunday, January 15, 2017

Helikopterem przez Big Island



    Dzisiejszy dzień ma przynieć następną przygodę. Nie jestem pewien czy naprawdę tego sobie życzę. To prawie tak jak by pójść do dentysty, poprosić o wyrwanie zdrowego zęba i nie pozwolić mu podać środków znieczulających.
Mamy oblecieć wyspę helikopterem a ja boję się latać.
Wstaliśmy rano i o ósmej meldujemy się w miejscu z którego mamy wylecieć. Jak wszystko tutaj, jest to mała wysepka zieleni, domek i malutkie lądowisko na kilka helikopterów. Reszta to czarna lawa.



 Zaraz na początku dowiadujemy się, że popełniłem mały błąd. Myślałem, że każdy będzie siedział przy oknie, bo po to jest przecież ten lot. Żeby móc dobrze wszystko obejrzeć. Helikopter ma jednak cztery miejsca z tyłu i dwie osoby muszą siedzieć między innymi pasażerami. Chociaż wszystko można obejrzeć, to dla mnie jest trudno robić zdjęcia i film. Elaine siedzi przy oknie, więc nieraz mi pomaga. Ja siedzę pomiędzy australijczykiem i Wiesią. Następnym razem trzeba zaznaczyć, przy oknie albo nie kupuję biletów.
Najpierw przelot terenami gdzie wulkany już nie działają. Z góry widać jednak bardzo wyraźnie, że tutaj też były czynne.





Następnie przelatujemy bardzo wysoko, pomiędzy dwoma najwyższymi szczytami tej wyspy.
Tak jakby przedostać się przez kurtynę teatru. Za nią zauważamy dymiące się wulkany. Najpierw lecimy w kieruku najaktywniejszego. Na Kilauea Caldera. To jest to miejsce w którego w pobliżu chodziliśmy. Pilot świetnie prowadzi. Przelatuje nad samym kraterem i pochyla maszynę raz na lewo, raz na prawo. Patrzymy więc prosto w dymiący się krater. 



Po bokach widać czerwoną, gorącą lawę. 



Wypływa ona z tego krateru ale tego już nie widać. Przedostaje się tunelami i przepływa pod tą, już zastygnietą. Dlatego trzeba bardzo uważać w jej okolicach. Można myśleć że idzie się po starej, twardej lawie a bardzo szybko może to się zapaść.
Okoliczne tereny to zastygnięta lawa. 


Widać nieraz kierunek w którym się wylewała. Znajdują się też tam wysepki drzew, które cudownie przetrwały te wybuchy.


Wokół nas kręci się kilka innych helikopterów.


Kontynuujemy nasz lot w kierunku wybrzeża. Widoczne są wysokie słupy dymu. To nie jest jednak inny krater. Tam, wypływająca z poprzednio oglądanego wulkanu lawa, wpada do oceanu.



Znów kręcimy się wokół tego miejsca. Z jednej strony widać ją, jak spada ze skał. Wszystko inne to para wodna.



Wygląda to bardzo groźnie ale widoki są cudowne. Kręcimy się tak kilka minut. Potem oddajemy miejsce innemu helikopterowi, czekającego na nasze miejsce.
Kierujemy się na północ. Wschodnie wybrzeże to piękne parki. Kilkanaście minut i dolatujemy na miejsce. Jest trochę chmur i mgły przesuwają się przez góry. Trudno zrobić dobre zdjęcia. Ale widoki są wspaniałe.




To wszystko. Zawracamy i pozostał nam tylko lot do bazy. Helikopter laduje bardzo płynnie. Robimy zdjęcie przed maszyną którą lecieliśmy i wracamy do hotelu.



No comments:

Post a Comment