Friday, January 30, 2015

Spotkanie


   Wczoraj spotkałem się ze Staszkiem, kolegą z Politechniki Koszalińskiej. Jeszcze w czasie studiów, pracowaliśmy razem w czasie wakacji w Zachodnim Berlinie. Kiedy my wyjechaliśmy na stałe do USA on osiedlił się w Szwecji.
Razem z żoną wyjechali na wakacje na wyspy Karaibskie i zatrzymali się w Nowym Jorku na dwa dni. Wykorzystaliśmy to na krótkie spotkanie i spędziliśmy kilka godzin w barze przy piwie.
    Oprócz rozmów o dawnych czasach, dowiedziałem się trochę o warunkach życia w Szwecji. Były chwile, że kazałem mu przestać mówić, bo różnica życia miedzy Szwecją a USA jest trochę wykurzająca. Oczywiście żartowałem ale fakty są niezaprzeczalne. Nie znaczy to żebym chciał tam mieszkać, chociaż może jest to lepsze miejsce. Ja jednak podchodzę do wszystkiego z innego punktu widzenia. Jak mówią: Zielona trawa sąsiada, czyli wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma?  Cieszę się z tego co mam a może trochę zazdroszcząc innym.
    Czego się dowiedziałem. W Szwecji ludzie mają po 6 a nawet 7 tygodni wakacji. W porównaniu z moimi trzema to trochę różnicy jest. Do tego ma prawo zamienić ponadgodziny z materialnego wynagrodzenia na dodatkowe wakacje. Kiedy stracił pracę, firma wypłaciła mu trzyroczną wypłatę. My w najlepszym wypadku mamy czek za dwa tygodnie.
   Po urodzeniu dziecka, rodzice dostają 480 dni wolnego i mężczyzna musi wziąć część z tego czasu, czyli każdy ma ponad pół roku wakacji.
Szkoły są za darmo i to nie tylko podstawowe ale także wyższe. Dzieci w wieku powyżej jednego roczku maja także za darmo żłobki I przedszkola.
Oczywiście także opieka zdrowotna jest za darmo.
     Ich liberalne myślenie jest tak rozbudowane, że dochodzi do absurdów. Na przykład imigranci (jest już ich 15 procent) dostają raz w roku pieniądze od rządu, żeby mogli polecieć do swoich krajów odwiedzić rodziny.
    Było tego jeszcze trochę ale nie zapamiętałem wszystkiego a nie chce napisać czegoś co źle usłyszałem.
    Inna rzecz, że kiedyś czytałem że kraj ten ma najwięcej przypadków samobójstw. Nie dziwię się, jeśli mieszkają w północnych terenach, gdzie noce trwają 20 godzin. Ja tutaj wpadam w depresje w czasie zimowym, kiedy mamy krótkie dni a to dalej 9 godzin nie 4.
      Teraz trochę na inny temat. Zdrowia. Kilka dni temu, wyjechałem z domu jak zwykle o 5:30 rano. Temperatury spadły do -10 stopni. Ciemno, zmarznięty przejeżdżałem obok człowieka w dresach sportowych, który wybiegł sobie na poranne ćwiczenia.  Czy to ja? Zestarzałem się tak, że pomyślałem – wariat?  Może mnie można posądzić o lenistwo i wygodne życie. Nie zależy mi. Wolę zostać takim jakim jestem. Nigdy w życiu nikt by mnie nie wypędził na taki bieg w podobnych warunkach.
     Nie dawno czytałem o człowieku, który codziennie biegał w Central Parku. Był sławny z propagowania biegu dla zdrowia. No i zmarł na atak serca w czasie jednego z nich.
     Podobnie jest z produktami żywnościowymi. Co roku znajdujemy artykuły o czymś cudownym dla zdrowia albo o szkodliwym. Jeszcze do niedawna straszono mnie o szkodliwości kawy. A teraz pojawił się artykuł, że kawa jest wspaniała i pomaga w wielu możliwych chorobach. Szczególnie dla kobiet. Obniża możliwość dostania raka skóry aż o 30 procent. Tak samo działa na raka piersi, chorobę Alzhaimera, cukrzycy i wiele innych. I tego też nie biorę bardzo na serio. Myślę że trzeba jeść i pić to co się chce, czego chce Twój organizm i z niczym nie przesadzać.
Wiele badań przeprowadzanych jest przez instytucje opłacane przez kogoś. Dlatego pojawia się wiele artykułów na temat co jest zdrowe. W jednym roku czytam, że Greckie jedzenie jest najzdrowsze. Za rok, że Meksykańskie , etc. Prawdopodobnie producenci tych dań, produktów, zapłacili za te badania i zrobione były tak, żeby pokazać to co chcą a ukryć inne informacje.
    Jaki wniosek? Zamawiam lunch. Tłusty hamburger z dużą ilością bekonu i frytkami  posypanymi solą i zalane ketchupem.  Potem jak najszybciej kładę się na kanapie i zapadam w drzemkę, oglądając w telewizji sport.   

Tuesday, January 27, 2015

Po burzy

   Po burzy. Nie będę dużo pisał. Zamiast 90 centymetrów spadło może 10. Wiatru prawie nie było. Ale za to ludzie odpoczęli sobie, siedząc dwa dni w domu. Sklepy zarobiły dotakowe pieniądze, ulice odśnieżone i  jest cudownie w naszym spokojnym, bezpiecznym świecie. 
   Kiedy odśnieżałem przed domem, słuchałem wiadomości. Dużo się nie zmieniło. Nikt nawet nie wspomniał, że to olbrzymia pomyłka z przepowiednią pogody. Mówią tylko o tym jak ciężko wszyscy pracują, żeby miasto wrciło do życia!? I jeszcze jeden komentarz. Reporterka wypowiedziała się na mój i do mnie podobnych temat. Wiesz, że są wariaci - mówiła do towarzyszącego jej reportera - którzy mimo tej burzy dalej chcą iść do pracy? Nie rozumię ich, czemu nie mogą podporządkować się innym i odpocząć w domu przez te dni. 
    Kiedyś tych co zostawali w domu nazywaliśmy leniwych. Teraz tych co chcą iść do pracy, bo za to im płacą nazywamy wariatami. No cóż. Ja oprócz wady wariata mam wiele innych. Na przykład jestem uparty. Dlatego więc za chwilę wyjeżdżam na budowę. Muszę się zorientować o warunkach w jej miejscu i co będę mógł w stanie zrobić następnego dnia.

Monday, January 26, 2015

Panika w Nowym Jorku

     Niedawno jeszcze wspominałem, że zima u nas nie jest taka zła. Chociaż niskie temperatury, to omija nas śnieg. Wygląda na to, że znów wykrakałem.  Już dzisiejszego poranka zaczęło trochę pruszyć. Po południu śnieg sypał już poważniej a teraz oczekujemy na zamieć i burzę śnieżną. Trudno powiedzieć jak się to zakończy ale w prognozach mówią o 90 centymetrach i wiatrach dochodzących do 80 km/godzinę.  Jest to poważniejsza burza ale Matko Boska to nie koniec świata. A tak to wygląda, kiedy słucha się naszego radia, telewizji lub naszych przywódców, czyli gubernatora i burmistrza.
     Jest to jeden z przykładów o coraz większym wpływie, ingerencji rządu w nasze życie. Dawniej, ostrzeżono by ludzi przed taką pogodą i najwyżej wspomniane by było, że jak ktoś na prawdę nie musi iść do pracy to niech nie idzie. I to oczywiście tylko w dzień tych opadów.
     Tym razem telefony brzmiały już wczoraj z ostrzeżeniami ( u nas w każde poważne burze, miasto dzwoni do każdego i ostrzega go przed tymi wydarzeniami) i rady, żeby nie iść do pracy. A dzisiaj tak naprawdę nic nie było. Nie musicie się dużo domyślać, że większość pracujących dla miasta (a jest ich chyba 40% populacji Nowego Jorku), skrzętnie to wykorzystała. My, czyli Ci z prywatnego sektora, nie mamy takiej wolności. Byliśmy w pracy, oczywiście żeby zarobić wystarczająco pieniędzy na zapłacenie tym którzy zostali w domu.
    Burmistrz, Gubernator co chwila grzmieli w radiu. To jest (nawet nie będzie, ale już jest!!!  bo oni wiedzą, oni skończyli Uniwersytet Nostrodamus!!) najgorszy dzień w historii Nowego Jorku! Straszyli tak przez cały dzień. Po powrocie z pracy, wszedłem do sklepu na drobne zakupy i zobaczyłem efekty tego straszenia. Podstawowych rzeczy jak chleba, jajek już nie było a wiele innych w małych ilościach. Także stacje benzynowe oblegane są przez samochody. 
     O godzinie 23-iej przestaną kursować pociągi i w wielu dzielnicach (a np. całe Long Island) zamknięte wszystkie drogi. W Polsce to nazywano Stanem Wojennym. Bo mówią Ci, że nie wolno się poruszać. Ludzie kochani! Mnie krew zalewa. Przecież to wszystko można by było załatwi w delikatniejszy sposób i z podobnymi efektami. Ja uważam, że w jakiś sposób (może ju w tym momencie nieświadomy) rząd przejął całkowitą władzę nad naszym życiem.
    Przecież bardzo łatwo można było przekazać prognozę pogody (bez straszenia). Wspomnieć kilka podstawowych zasad bezpieczeństwa (chociaż ja uważam, że jesteśmy osobami myślącymi i rozumiemy, że Trabantem wyjeżdżać w metrowy śnieg to głupota, ale jak ma się samochód jak mój z napędem na cztery koła i potężny, to nie jest nic strasznego). I reszta należy do nas. Niektórzy mają sprawy, które muszą być załatwione i to może właśnie tego dnia.
A już w nocy, tak jak ogłoszono. Zamknąć niektóre drogi, jedna po drugiej, żeby móc usunąć bezpiecznie ten śnieg. 
   Siedzimy więc w domu, kobiety oglądają telewizję. Ja stukam klawiszami komputera mając nadzieję, że nie zerwane zostaną linie telefoniczne i prądu. Już niedługo godzina policyjna. Nie jestem pewien czy nie powinienem wyłączyć światła w domu albo przynajmniej zakryć okna kocami. Ciekaw jestem jak to nowe pokolenie dało by sobie radę w czasach których żyli nasi dziadkowie.  Strach pomyśleć.

Saturday, January 24, 2015

Indie

    Jak już wspominałem, wycieczka do Peru się nie udała, ale jest nowa. Tym razem wszystko wygląda dobrze. Oczywiście zostało mase formalności jak wizy, szczepienia dogranie szczegółów, ale nie powinno to nic zmienić. Tym razem zmieniłem nie tylko kraj ale kontynent. Jedziemy do Indii. Trochę przesiedziałem przed komputerem, żeby wybrać odpowiednie miejsca. Niestety czas na jaki jedziemy, czyli 9 dni ogranicza nas. Indie to olbrzymi kraj i nie jesteśmy w stanie być we wszystkich miejscach. Przeciwnie musimy skupić się na tylko pewnej części tego kraju. Zaliczymy jednak dość dużo z wszystkiego co bym chciał tam zobaczyć.
     Wylatujemy w czwartek wieczorem i lądujemy w Delhi w piątek o 21:20. Nie jest to jednak 24 godziny lotu, tylko rożnica czasu między nami a Delhi to 10 godzin. 
   Delhi, stolica Indii w której mieszka 15 milionów ludzi. Po wylądowaniu udajemy się do hotelu na wypoczynek. Mieliśmy do wyboru luksusowe hotele, ale różnica w cenach były bardzo duże i zdecydowaliśmy się na trochę gorsze ale wyglądają na dobrej klasy. I tak na przykład wygląda pierwszy z nich Taj Mahal Hotel.  
 

   Pierwszy dzień zaczniemy od przejażdżki rikszą po starym mieście. Będziemy zatrzymywać się w kilku miejscach. Najważniejsze miejsca które mamy odwiedzić to:

Red Fort, najpotężniejszej twierdzy i pałacu imperium Mogołów.
 

Jama Masjid, największy meczet w tym kraju.
 

Dla mnie najciekawsze miejsce, czyli Chandni Chowk. Tętniący życiem bazar w starym mieście. 
W Nowym mieście mamy odwiedzić olbrzymie mauzoleum Humayun's Tomb, zawierające groby wielu władców Indii a zbudowane w 1570 roku.
 

Qutub Minar, minaret zbudowany w 1173 roku.
 
 
  Tym zakończymy pierwszy dzień i wrócimy do naszego hotelu.
   Poranek następnego dnia, to podróż samochodem do miasta, Agra. Zameldowanie się w hotelu ITC Mughal
 
 
 i natychmiastowa wyprawa w miasto, które było siedzibą władców Indii do 1637 roku po którym przenieśli się oni do Delhi. Tutaj też zaczniemy od ich zamku, który podobnie jak w ten w stolicy nazywa się Red Fort.
 

   A pod koniec dnia, chyba najsławniejsze miejsce Indii - Taj Mahal.
 
 
Kolejny dzień i następna zmiana. Udajemy się na stację kolejową i pociągiem jedziemy do Jhansi. Mam nadzieję, że będziemy mieli lepsze miejsca niż Ci tutaj.
 
 
Przesiadamy się do auta i przejedziemy najpierw przez miasto Orcha, gdzie zwiedzimy średniowieczny zamek Fort Palace.
 

Następna  przeprawa samochodem i lądujemy w mieście Khajuraho. Będzie już wieczór, czyli meldujemy się w hotelu Chandela na wypoczynek.
  Kolejne miasto, kolejna wycieczka. Bardzo interesujce miejsce - Wschodnie i zachodnie świątymie Khajuraho. Było tutaj ich kiedyś aż 85, niestety wojny i czas zredukował tą liczbę do 20-tu. Mimo wszystko są to niesamowite budowle.
 

 
   Po obejrzeniu tych cudów, zmieniamy charakter podróży. Dobijemy do Panna Narodowego Parku i będziemy na safarii poszukiwać tygrysów, co oczywiście nie jest gwarantowane, bo liczba ich się drastycznie zmniejszyła. Ale może będziemy mieli szczęście a przy okazji znajdziemy inne ciekawe gatunki zwierząt.
 
 
 Nie wracamy już do miasta, ale zostajemy w parku w hotelu Ken River Lodge.
 
 

Początek dnia piątego, będzie podobny do poprzedniego. Poranne safari a w połódnie, a w drodze na lotnisko jeszcze raz zatrzymujemy się przy ich świątyniach.
   Małe lotnisko w Khajuraho, samolot, godzina lotu i lądujemy w Varanasi. To miejsce które zawsze chciałem zobaczyć. Ghat. Może je kiedyś widzieliście, bo jest umieszczone w większości filmów o tym kraju. Nad rzeką Ganges ciągną się olbrzymie schody z budynkami nad nimi. Jest to święte miejsce i tam zbierają się ludzie na kąpiele, modlitwy. Tam piją wodę, palą zmarłych i wrzucają prochy do rzeki i wykonują wiele innych czynności. 
   W ten pierwszy wieczór znajdziemy się w tym miejscu, żeby obejrzeć illuminated aarti. Nieraz ceremonia aarti nazywana jest ceremonią świateł, ale dla nich jest to coś ważniejszego niż zabawa. Są to modlitwy do ich bogów i poszanowania i podziękowania ich rzece Ganges.
 
 
Po tym lądujemy w następnym i ostatnim hotelu The Gateway Ganges.
  Ostatni dzień zaczniemy od wyprawie łodzią po tej sławnej rzece. Będziemy mogli obejrzeć to miejsce od innej strony.


 
 Będzie to bardzo wcześnie i po tej wyprawie idziemy na śniadanie. Zaraz po tym odwiedzimy Sarnath, miejsce gdzie Budda wygłosił pierwsze kazanie po osiągnięciu oświecenia. 
Niektóre budowle powstały tam wiele lat przed naszą erą. 
 
 
 
  To miejsce zakończy naszą podróż. Udajemy się na lotnisko i 13-to godzinny powrót do Nowego Jorku.

Friday, January 23, 2015

Selfie




    Czas ucieka i został mi tylko miesiąc do moich następnych wakacji. Niestety całe plany wycieczki do Peru się nie udały. Musi się to odbyć w innym terminie. Zaplanowałem więc coś innego ale nie będę o tym pisał do momentu dogrania wszystkiego do końca. Nie chce drugi raz zapeszyć.
Mam nadzieje, że za kilka dni wszystko się wyjaśni. Będzie potrzeba mi trochę czasu na załatwienie wizy i prawdopodobnie szczepień.
    Wczoraj znalazłem artykuł o polskiej studentce Sylwii Rajchel. 


Uczyła się ona w szkole medycznej w mieście Posada (nie znam takiego miasta). Wyjechała na wycieczkę do Hiszpanii i w mieście Seville chciała sama sobie zrobić zdjęcie na jednym z tamtejszych mostów. Balansując na krawędzi mostu, poślizgnęła się i spadła na fundamenty mostu, oczywiście tracąc życie.
    Nie jest to jedyny przypadek  takiej sytuacji. Nasze pokolenie wpadło w manię robienia sobie zdjęć. Po angielsku nazwa jest prosta - selfie. Nie mogłem znalezć odpowiednika polskiego. Większość używa tej samej angielskiej formy. Ale znalazłem potoczną nazwę - samojebka. Tylko my potrafimy wymyśleć coś takiego. Widzę to wszędzie, podróżując po świecie. Większość ludzi nie dba o to żeby sfotografować na pamiątkę piękne tereny, architekturę, zwierzęta. Ważne jest żeby zrobić sobie zdjęcie. Nie jest w tym nic złego, jeśli złapać można siebie i coś z czym chcielibyśmy mieć pamiątkę. W większości wypadków są to jednak zdjęcia samej twarzy, z czymś zamglonym z tylu i do tego w fatalnej jakości bo robione z telefonów. Ale jaka frajda kiedy można natychmiast wysłać do koleżanek smsem i pochwalić się gdzie jestem. Niestety w wielu wypadkach jest to niebezpieczne, bo zdjęcia te chcą być oryginalne. I tak właśnie zakończyła życie ta młoda dziewczyna.
    Niestety ta mania sięga dużo dalej. Niektórzy próbują przeskoczyć innych w pomysłowości i wymyślają coraz niebezpieczniejsze miejsca. Trzeba im przyznać, że przynajmniej używają lepszych aparatów i zdjęcia te są naprawdę efektowne. Każdy z nas będzie miał inne podejście do tych wyczynów. Dla mnie to głupota ale myślę że wielu podziwia tych młodych ludzi.
      Jedno jest pewne. Podziwiając je czy ganiąc, patrzenie na niektóre z nich powoduje  tworzenie się gęsiej skórki i dreszczy po plecach. To niektóre z nich.




Dubai



Moskwa


Rio de Janerio

Monday, January 19, 2015

Wypadki samochodowe




      Nigdy nie wierzyłem i dalej się przy tym trzymam, w przepowiednie, przeznaczenie, etc. Ale niektóre wypadki wydają się działać na przekór moim przekonaniom.
     Pamiętam jak dzisiaj historię pewnego mężczyzny. Przyjechał do Nowego Jorku z innego stanu. Wynajął pokój w jednym z najlepszych hoteli, Hyatt w centrum Manhattanu. Uczestniczył w jakiś spotkaniach z firmy którą reprezentował i prawdopodobnie bawił się wieczorem. Spowodowało to, że do łóżka poszedł dopiero następnego dnia w biały dzień. I to właśnie w tym momencie, kiedy spał, oderwał się kawal sufitu dokładnie nad jego łóżkiem. Nawet nie zdążył się obudzić. Niektórzy twierdzą że nadszedł jego czas.
    Dla porównania inny wypadek z wczorajszego dnia. Tegoroczna zima jest trochę inna na naszych terenach. Bardzo zimno ale szczęśliwie nie ma śniegu. Wiele razy pada deszcz, ale dokładnie w te dni, kiedy temperatury podskakują na powyżej zera i omijają nas w ten sposób opady śniegu.
Powoduje to jednak bardzo niebezpieczne sytuacje na drogach. Dla mnie i wierzę że także dla innych, dużo gorzej jest mieć cienka warstwę lodu na drogach niż warstwę śniegu. Ta „szklanka” jest niewidoczna i wjeżdżając w takie miejsce, zaskoczeni nie potrafimy kontrolować samochodu. Przy najdelikatniejszym dotknięciu hamulca, znajdujemy się w sytuacji prawie gwarantującej wypadek.
    Tak stało się wczoraj. Mężczyzna wjechał w ciężarówkę a druga wbiła się w niego z drugiej strony. Nie ważne jak do tego doszło, a raczej to co z tego wyniknęło. Załączam zdjęcia z tego wypadku. Gdybym nie widział zdjęcia kierowca w środku tego wraka i relacji ludzi, którzy widzieli tego człowieka po wyciagnięciu go z samochodu, stwierdził bym ze stu procentową gwarancją, że musiał on zginąć. A tu przeciwnie, oprócz dwóch plastrów na zadrapaniach, nic mu się nie stało.



    Czyli według tych „wierzących”, to nie był jego czas.
W ostatnich tygodniach, z powodu tej sytuacji zerowych temperatur i opadów deszczu lub lekkiego śniegu, mieliśmy bardzo dużo kolizji. I tu możemy się pochwalić, że jak są wypadki to nie jakieś tam dwa, trzy samochody. U nas potrafimy robić do na dużą skalę.

400 samochodów w tym wypadku


  Więcej niż 40 samochodów w tym wypadku.


Wczoraj na jednej z naszych dróg. Kilkadziesiąt samochodów.
Jest tylko jedna metoda uniknięcia takich stłuczek. Nie wsiadać do samochodu i przesiedzieć ten czas przy telewizorze.

   A co do zabobonów, to może sam zapeszyłem sprawę wakacji. Nie odpukałem w niemalowane drzewo. Opisałem ostatnio plany mojej nowej wycieczki i nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Są duże problemy w jej sfinalizowaniu. Jednym z powodów jest termin. Nie jest to jeszcze sezon na tamtych terenach i nikt nie ma dla nas miejsca. Nie wiadomo czy nie będę musiał zmienić plany. Teraz będę pisał o czymś co jest w pełni zagwarantowane a nie zapeszał przed czasem.

Tuesday, January 13, 2015

Wyprawa do Peru




    Po zakończeniu świątecznego sezonu, zaczynam planowanie następnych wakacji. Tym razem Wiesia nie może jechać. Po zmianie pracy nie może wsiąść dni wolnych. Rozmawiałem z moimi znajomymi i okazało się że znalazł się chętny. Pojedzie ze mną Marian Oses. A kierunek – Peru.
     Kraj ten natychmiast kojarzy się ze sławnym Machu Picchu, ruiny  miasta Inków. Nie tam się jednak udajemy. Miejsce to zostawiam na inny czas. To będzie wycieczka z Wiesią i Elaine.
     Nie wiem dokładnie gdzie wylądujemy. Dalej szukam miejsca, które mi się spodoba. Ale plan już jest.  Już jako dzieciak czytałem dużo książek podróżniczych i zawsze chciałem zobaczyć Jezioro  Titicaca.  Jest olbrzymie bo ma powierzchnie 8372 km kwadratowych a znajduje się na wysokości 3812 metrów powyżej morza. Oczywiście powodem że tam jadę nie jest jego wielkość.  Jezioro to posiada kilka wysepek, ale najciekawsze są sztuczne wyspy zwane Uros, zamieszkane przez Indian ze szczepu Uro.



    Główna wysepka w tym miejscu to Wyspa Słońca (Isla del Sol). Miejsce gdzie narodziła się cala historia Inków. Tam urodził się ich bóg Wirakocza oraz pierwsi Inkowie.


    Ta część byłaby więcej relaksowa. Trochę historii, trochę folkloru. Druga, lub pierwsza połowa to dzicz, czyli to co ja lubię robić. Szukam odpowiedniego parku. Będzie to w okolicy Amazonki lub dopływających do niej rzek. Informacji jest dużo, ale nie mogę się zdecydować. Wszędzie mi czegoś brakuje. W tej chwili przyglądam się  Narodowemu Parkowi Manu.
Mamy jednak problemy ze znalezieniem kontaktu i dobrego miejsca. Czekam cały czas na odpowiedź a czasu coraz mniej, bo mamy plan na koniec Lutego lub początek Marca.
      Są tam zwierzęta, które bardzo bym chciał zobaczyć.
Różowe delfiny. Po polsku nazwane Inia, które żyją w słodkich wodach.


Leniwce i mrówkojady, które zawsze chciałem zobaczyć a tam się znajdują.



Duża ilość przeróżnych małp ale mnie najwięcej interesują Pigmejki.


Można zdecydować się na zabawę w łowienie ryb a szczególnie sławnych Piranii. Fajnie by było złowić taką i przy tym nie stracić jakiegoś palca u ręki.


   W miejscu tym jest bardzo dużo gatunków żab drzewnych.
A szczególnie Żaby Drzewołazowate, które mają w sobie trucizny używane przez Indian do zatruwania strzał.

   No i nie można zapomnieć o tamtejszym wężu Boa.


Naturalnie trudno nie wspomnieć o ptakach. Szczególnie o kolorowych Arach, których jest tam bardzo dużo.

    Jest tego dużo więcej ale poczekam, jeśli się uda, do chwil kiedy tam będę i wtedy będzie można o tym więcej pisać. Jak mi się uda coś zobaczyć. Plany są wielkie, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie czekam na odpowiedzi z agencji a jak wszystko się ułoży z niecierpliwością oczekiwać będę wyjazdu w tamte strony. Jedynej rzeczy której się jak zwykle obawiam, może więcej brzydzę, to te ich wszystkie robactwo. Jeszcze teraz ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy widzę te płaskie pająki łażące po moim pokoju w Brazylijskiej dżungli. 

Monday, January 12, 2015

Urodzinowa niespodzianka


     W piątek wieczór, zaskoczył mnie telefon od kolegi.  Dzwonił z wakacji na Hawajach. Okazało się, że ich znajoma sprawdzała dom i znalazła wodę lejącą się z górnego piętra. To były bardzo zimne dni i prawdopodobnie pękła jakaś rurka. Woda dostała się do piwnicy i tam było już jej kilka centymetrów. Musiałem pojechać do niego i założyć pompę.  Załatwiłem to w ciągu godziny. Miał dużo szczęścia, że problem ten został szybko odkryty, bo zniszczenia mogły by być dużo większe.
   Sobotni wieczór spędziłem na imprezie urodzinowej.  Kilka dni przed Nowym Rokiem dostałem wiadomość od kolegi, Jacka, że organizuje urodzinową zabawę dla swojej żony. Ma być to niespodzianka. Zaskoczony, bo wiem że jej urodziny są latem, zacząłem się wypytywać o co tu chodzi. Jego logika była bardzo prosta. Mirka bardzo nie lubi niespodzianek i zastrzegła mu, żeby czasem tego jej nie zrobił. Postanowił więc zrobić to mimo wszystko, tylko pół roku wcześniej. Dla mnie to trochę głupi pomysł. Urodziny to urodziny i robienie ich 6 miesięcy wcześniej jest nielogiczne. Nie dał się przegadać i tak zostało. Może ja w tym roku zrobię sobie 60-te i 61-wsze urodziny w ten sam dzień. Będę miał wtedy z głowy następny rok.
     Wypadło też na mnie robienie zdjęć, wiec większość czasu latałem po kątach i cykałem fotki. To nawet mi nie przeszkadzało, bo po sylwestrze, tak naprawdę nie chciało mi się bawić i miałem wymówkę że nie mogę tańczyć. Wiesi nie było, bo pracowała.
      Ciekawy byłem reakcji Mirki. Stałem przy samym wejściu, oczywiście schowany. Troszkę się spóźnili. Wszyscy stali w dużej grupie w tyle restauracji. Kiedy Mirka i Jacek doszli prawie na koniec schodów (nasza sala była na pierwszym piętrze), Mirka nas zauważyła. Stanęła natychmiast, wyrzuciła z siebie potok słów (nie wiem dokładnie co, ale wyglądało na coś mocnego) i zaczęła schodzić. Jacek złapał ja za rękę i ciągnął w górę, ale przegrał by, gdyby nie wszystkie kobiety, które zeszły, żeby mu pomoc.



Wciągnęli ja na górę. Po chwili, nie miała wyjścia, doszła do siebie i zaczęła się witać z gośćmi. Nawet się ucieszyła, bo przyjechały jej koleżanki z Florydy i Chicago. Później już, szczególnie po kilku drinkach, dobrze się bawiła.



       Także wszyscy inni a ja do samego końca, czyli godziny pierwszej, w przerwach picia piwa, robiłem zdjęcia.