Dzisiaj kontynuuję temat - lata PRL-u.
Pisałem o produktach tych czasów, ale naprawdę najważniejszy jest sam
system w którym się wychowaliśmy. Najtęższe głowy komunistycznego świata, od
rosyjskich do polskich, wymyślały jak ten absurdalny, sztuczny świat można kontrolować
i sztucznie przedłużać jego życie. Najprostszym wyjściem jest oczywiście
terror, ale musi on być całkowity a wiadomo że nie wytrzymuje to na bardzo długi
okres. A oni myśleli o wieczności. Tworzone były wiec przeróżne scenariusze i
wprowadzane były one w zależności od środowiska i czasów.
Rosja miała większy kłopot, bo musieli
trzymać straż nad wieloma krajami. Pierwsza rzecz jaka stworzyli to nienawiść
do siebie, sąsiednich krajów. To było dość łatwe, bo już sama historia do tego doprowadziła,
ale chcieli żeby tak zostało. Jeżeli jakiś kraj podnosił głowę, to natychmiast wkraczały
wojska sąsiadów. I tak my do Czechosłowacji, Czesi do Węgier, etc. Przez to my bardzo lubiliśmy Węgrów, co nie
miało żadnego znaczenia a nikt nie lubił „pepiczków”, czy „Szwabów”.
Rosja kontrolowała też każdy kraj w inny
sposób. Wiedzieli, że Polakom nie można
zabronić religii, bo to bardzo szybko skończyło by się protestem i walkami. Także Polacy, mieli pewną
swobodę w podróżach zagranicznych. Trudno by było tego zabronić, jak prawie
każdy z nas ma rodzinę gdzieś po za granicami polski. Kraj nasz za to miał największą
kontrole nad artykułami codziennego użytku. Brakowało wszystkiego. I dawali nam
poczucie radości, kiedy raz na raz wyrzucali na półki sklepów lepsze produkty.
Niemcy, Węgrzy i nawet Czesi nie mieli
takiego problemu. Za to pozbawieni byli innych przywilejów. Niemcy nie mogli wyjeżdżać
z kraju aż do wieku emerytalnego. Wtedy pozwalano im odwiedzić rodzinę po
drugiej stronie muru. Dlatego tak nas nienawidzili, kiedy my jeździliśmy do
Zachodnich Niemiec do pracy. Pamiętam dobrze jak przechodziłem granice Berlina
Wschodniego i Zachodniego, zawsze robili nam jakieś problemy. W większości
wypadku bez powodu. Tu opowiem krótką historie, która mi się zdarzyła.
W czasie studiów, dostałem paszport i wizę
do Niemiec Zachodnich, oczywiście w zamiarach pracy. Zanim przeszedłem granice
w Berlinie, zatrzymałem się u koleżanki (Ani Gadzinowskiej), która w tym czasie
mieszkała w Berlinie Wschodnim. Oczywiście skończyło się to spotkaniem przy
alkoholu i zostałem tam na noc. W następny dzień, udałem się na granicę i tu
niespodzianka. Straż graniczna Niemiec Wschodnich, zabroniła mi przejścia, bo
okazało się, że miałem przejść przez ten kraj w ciągu 24 godzin, na zasadzie
wizy tranzytowej, chociaż my nie musieliśmy mieć wiz do NRD. Zachowywali się
jak Gestapo. Ja zrozpaczony, nie wiedząc
co się dzieje błagałem o pozwolenie przejścia, a Ci dosłownie wyrzucili mnie z
powrotem. Udałem się do polskiej Ambasady i tam dowiedziałem się o powodach
tego zatrzymania i powiedziano mi, że nic nie mogą mi pomóc. Byłem załamany, bo
miałem nadzieje, że będę mógł zarobić trochę pieniędzy, nie tylko pieniędzy ale
zachodnich Marek. Wróciłem do Anki i przy alkoholu wymyśliłem co mogę zrobić.
Udałem się na dworzec kolejowy i kupiłem
bilet do Pragi. Nie miałem żadnych pieniędzy ani bagażu. Chciałem tylko
wyjechać z Niemiec i potem wrócić i natychmiast przejść do Niemiec zachodnich,
czyli w czasie krótszym niż 24 godziny. Nie byłem pewien czy to się uda, ale
nie miałem innego wyjścia. Na granicy Niemiec i Czech, wpadli celnicy i pytaj
się czy mam bagaż. Mówię że nie, bo jadę do kolegi na jeden dzień i nic mi nie
potrzeba. Na pytanie czy mam pieniądze, odpowiadam że nie bo kolega mnie zaprosił
i płaci za wszystko. Popatrzyli trochę podejrzliwie ale puścili. W Pradze
wysiadłem i natychmiast kupiłem bilet do Berlina.
Przestraszyłem się kiedy na tej
samej granicy, do przedziału weszli Ci sami „gestapowcy”. Teraz już mi nie
wierzyli. Na te same pytania, odpowiedziałem, że dojechałem do Pragi ale kolega
się nie pojawił, a ponieważ nie miałem żadnych rzeczy ze sobą ani pieniędzy,
postanowiłem wrócić. Przeszukali, cały przedział, zaglądali w każdą dziurkę,
ale oczywiście nic nie znaleźli. Jeszcze jak pociąg ruszał, stali pod oknem i myśleli,
jak i co ja przemycam.
Plan okazał się prawidłowy i beż żadnych
problemów przeszedłem granicę do Berlina Zachodniego. Zostało mi tylko w
pamięci ich spojrzenia, pełne nienawiści i chamskie zachowanie.
W krajach tych także wolność religii,
prawie nie istniała.
Propaganda pracowała na pełnych obrotach. Powstawało
nowe słownictwo, historia polski i świata zostawała zmieniana już w
podręcznikach szkoły podstawowej.
Codziennie wpajano w nas miłość do Związku Radzieckiego i udowadniano
jakimi wrogami są kraje zachodnie. Jedną z broni dużego kalibru była nasza
ulubiona Kronika Filmowa. Kto nie lubił oglądać jej przed seansem filmu
fabularnego na który wybraliśmy się do kina? Pamiętam dobrze jedną z kronik,
gdzie pokazywano nam jak amerykanie zrzucają stonkę ziemniaczaną na pola
uprawne w Związku Radzieckim i walka rządu i rolników a tą plagą. Oczywiście
wytłumaczone było natychmiast, dlaczego brakuje w sklepach towarów rolnych. To
przez tych obrzydliwych kapitalistów.
Z drugiej strony, musieli nas czymś zająć,
zabawić. Najważniejszą bronią był alkohol. Tani, wszędzie dostępny. Tworzono więc
święta, zabawy, różne okazje, żeby można było się rozprężyć, pobawić i
zapomnieć o codziennych problemach. Doprowadziło to też do poważnego
alkoholizmu.
Mieliśmy więc nowe święta – 1-go Maja, Święto
Odrodzenia Polski, 22 Lipca. Były Dożynki, Dzień Kobiet, Barbórka, Dzień Młynarza
i innych zawodów. To tylko państwowe okazje do spotkań. Ale rozwijano też
prywatne, czyli przyjęcia imieninowe, przyjęcia w zakładach pracy, dansingi,
bale (od sylwestrowych do studniówek), zabawy szkolne i oczywiście prywatki.
Przypomnijcie sobie ile tego było. Będąc w średniej szkole, był okres w którym
byłem co tydzień na innej zabawie. Od szkoły medycznej do Ogólniaka w Koninie. Morzysławiu,
Technikom Górniczego i wielu innych. Zawsze coś się działo.
Każde spotkania, od partyjnych do zakładowych,
kończyły się wyciąganiem butelek wódki i przekąsek.
Nikt nie protestował, bo niby
dlaczego. To były czasy! Oczywiście alkoholizm ciągle się zwiększał.
Wpajano w nas też dumę z naszego przemysłu.
A tak naprawdę, to zaczęło się to chyba od „Syrenki”. Powstała w 1957 roku i
pierwsze egzemplarze wykonywane były
dosłownie ręcznie. Karoserie wyklepywano drewnianymi młotkami. Rok później
ogłoszono, że samochód ten będzie produkowany masowo. Milicja też je dostała.
Wielu Polaków stało się dumnymi właścicielami
cudownego dziecka polskiego przemysłu samochodowego.
Pojawiła się Warszawa. Większa,
wygodniejsza a nawet wykonana w kilku modelach.
Później przyszedł czas na polskiego
Fiata 125P. I chyba najciekawszy samochód w historii światowego przemysłu – NRD-owski
Trabant.
Samochód wykonany z plastiku. Śmiano
się zawsze, że szczury bardzo lubiły ten materiał i wyjadały dziury w
samochodzie. Silnik dwusuwowy powodował, że z rury wydechowej wylatywały kłęby
dymu.
Zbiornik paliwa, umieszczony był
nad silnikiem, ponieważ bez pompy, paliwo dostawało się do silnika na zasadzie
grawitacji. Stworzyło to też problem, że przy wypadkach często dochodziło do
zapalenia się samochodu. Mimo wszystko, posiadanie jakiegokolwiek samochodu znaczyło
o tym, że albo ktoś miał kasę, czyli pieniądze albo miał pozycję w
komunistycznym rządzie. Innym pozostawały rowery.
„Turystyka powinna wywierać coraz
większy wpływ na podnoszenie poziomu politycznego i kulturalnego szerokich mas
całego społeczeństwa” tak przemówił Włodzimierz Raczek przewodniczący Komitetu
Turystyki. Wtedy żeby wyjechać na eleganckie wakacje, trzeba było mieć
specjalne skierowanie. Ci szczęśliwcy mogli się udać do specjalnych hotelików, domków
kempingowych, domów wypoczynkowych. A Ci najlepiej ustawieni, pozwalali sobie
na ekskluzywne wakacje w Bułgarii, Rumunii, Jugosławii. A reszta? Potrafili
znaleźć miejsce na wypoczynek w każdym miejscu. Rozkładano się nad rzeczkami,
jeziorami w lasach. Wyjeżdżano na jeden dzień albo na dłużej, to już z
namiotami. Każde miejsce było dobre. Matki przygotowywały jedzenie, kanapki,
jajka, pomidory. W termosy brało się herbatę i przepiękny wypad rodzinką do
lasu. Rozkładało się koc i wszyscy byli szczęśliwi. Nikt nie narzekał, że można
było wyjechać do Bułgarii. Cieszyło się z tego co się miało.
Na zakończenie krótko o innych pamiątkach
tych lat.
-
Czyn społeczny. W ramach czynu grabiono
trawniki, sadzono drzewka (pamiętam, w teraz dużym lesie za Goliną, zasadziłem
13-ty rządek drzew). Szło się na
wykopki, w szkole podstawowej szliśmy na nagonki na zające, które łapano w
rozstawione siatki i później sprzedawano do krajów zachodnich.
- TPPR – czyli Towarzystwo Przyjaźni Polsko
Radzieckiej. Zawsze podnosiło to pozycję ucznia, kiedy się tam zapisał a jak
miał wystąpić na akademii to zwalniano go z lekcji.
- Niewidzialna Ręka – prowadzona
przez Telewizję Polską. Wszyscy chcieli do tego klubu należeć. Trzeba było tylko zrobić jakiś dobry uczynek,
pomoc komuś i zostawić kartkę ze znakiem odciśniętej ręki. Ja też zapisałem się
z kuzynami ale pamiętam, że mieliśmy problem w wymyśleniu jak i komu pomoc. Na chęciach
zakończyliśmy naszą działalność w klubie.
- Akcja zbierania makulatury. Zbieraliśmy
też my. Można było zarobić kilka złoty za sprzedany papier. W telewizji, w
przerwach wyświetlano plansze, które informowały że 1 tona makulatury to dwa
drzewa.
- Tablice informacyjne
- Sąsiedzie, ucz swoje dziatki dbać o
czystość klatki
- Do pracy przychodź trzeźwy i wypoczęty
- Pozdrawiamy kobiety pracujące dla pokoju
i rozkwitu ojczyzny
- Przestań pić. Chodź z nami budować
szczęśliwe jutro!
- Sklep nieczynny. Wolna sobota.
- Klient nierozpłaszczony nie zostanie obsłużony
- Pamiętaj! Zakład pracy Twoim drugim
domem.
- Nie stwarzaj zagrożeń. Pracuj bez pośpiechu.
- Tarcze szkolne. Dostawaliśmy
dwie. Jedna na rękaw mundurka szkolnego ( w podstawowej granatowego, nylonowego
paskudztwa z odpinanym białym kołnierzykiem) a druga tarcza na kurtkę. Przy drzwiach szkoły czekał na nas wyznaczony
dyżurny, który sprawdzał czy je mamy. Gdyby jej nie było, odsyłani zostaliśmy
do domu. Wymyślało się metody przyczepiania agrafką, kleju, tak żeby po wyjściu
ze szkoły można to szybko zdjąć.
Wiesia pierwsza od lewej
- Pochody pierwszomajowe. Wysłuchiwanie
długich przemówień, przejście przez ulice miasta. Dostawaliśmy flagi,
chorągiewki. Pamiętam na studiach, rzucaliśmy się szybko na stanowisko gdzie
były one złożone. Chodziło o to żeby złapać szybko flagę Polski. Jak zostały te
czerwone to już nikt ich nie chciał brać i zostawały rozdawane pod przymusem.
Wiesia po lewej stronie nauczycielki.
- Lista przebojów. Wyczekiwałem zawsze na ten
program w radiu z ciekawością, która piosenka prowadzi na liście. Oddawać można
było glos na najnowsze piosenki, wysyłając kartkę pocztową do polskiego radia.
Na tym zakończę te wspominki. Śmieszne
jak bieda może zrobić z ludzi szczęśliwych. Każda rzecz cieszyła. Podobno
najszczęśliwsi ludzie (brano pod uwagę jak się oni się czują, a nie warunki materialne)
żyją w Ghanie w Afryce. Kilka następnych krajów na liście to też kraje ubogie.
Prawdopodobnie jest w tym trochę racji. Potrafiliśmy się cieszyć, bawić i korzystać z życia dużo lepiej niż teraz. Czy bym do tego chciał
wrócić. Oczywiście że nie. Przyzwyczajamy się do luksusów zbyt łatwo. Czyli tak
naprawdę, sami się unieszczęśliwiamy i nie ma drogi powrotnej.